Z mężem na bezludnej wyspie

Zawsze dziękowałam Bogu, że aż tyle dni mogłam cieszyć się naszymi kolejnymi dziećmi – mówi Bogusława Banot-Sowa. – Z mężem Marianem mają ich sześcioro. Dwójkę na ziemi, czworo w niebie.

W domu Sowów są jeszcze trochę wystraszony pies, przygarnięty ze schroniska, dwa koty z ulicy i zdjęcia dzieci, które wychowali jako rodzina zastępcza i wypuścili w świat. Kiedy zostali rodzicami chrzestnymi i przyjęli 11-letnią Patrycję, ich pierworodny Krzyś miał 10 lat. Marian pamięta, jak pojechali do domu dziecka w jego rodzinnym Bytomiu i zobaczyli wystraszoną dziewczynkę, przypominającą chłopaka. – A ja mam chorobę sierocą – usiłowała ich zniechęcić. – Ja też – odpowiedział. Jego ojciec zostawił mamę, kiedy miał 7 miesięcy. Ojczym okazał się alkoholikiem. Dlatego na starcie postanowił, że jego dzieci i te, którymi będzie się zajmował, nie przeżyją takiej gehenny. – A mój tata zabił mamę – licytowała się mała. – A ja pochowałem 8-dniowego synka – odpłacał jej szczerością. Została u nich nawet po uzyskaniu pełnoletniości. Potem przychodziły kolejne dzieci. Często z zespołem upojenia płodowego, zaniedbane, zawszone, sprawiające kłopoty wychowawcze. U nich czuły, że mają rodzinę. – Skąd bierzemy siłę? – zastanawia się Bogusława. – Mamy siebie. Od zawsze dzielą się obowiązkami. Marian po mamie ma talent do gotowania, potrafi zrobić lampkę nocną z puszki, ze swoją żoną rodził wszystkie dzieci. Lekarze nie wyrzucili go za drzwi nawet przy cesarce, gdy 13 lat temu przyszła na świat Marianka. W San Giovanni Rotondo nazwali ją duchową córką o. Pio, bo kiedy na początku ciąży Bogusława dostała prawie porodowych bóli, to po intensywnej modlitwie za jego wstawiennictwem zagrożenie minęło. Stało się to właśnie 2 maja, w dzień jego beatyfikacji. Starają się być jak najbliżej Pana Boga. Przyznają, że za często się kłócą. No to raz pojechali się pokłócić do kaplicy, bo przy Matce Bożej nie wypada na siebie krzyczeć. Codziennie we dwoje głośno się modlą. Bogusława czeka na męża, aż o 23 wróci ze zmiany w kopalni „Paniówki”, i klękają przy łóżku. – Na początku wstydziliśmy się tego – przyznaje. – Po ślubie łatwiej było się przed sobą rozebrać, niż wspólnie pomodlić. Czasem po godzinie zdarza im się przysnąć na klęczkach. A kiedy jadą samochodem, modlą się i śpiewają całą rodziną. Po śmierci swoich dzieci nie korzystali z pomocy psychoterapeuty, choć na diecezjalnym studium rodziny, które ukończyli, uczyli się o syndromie wypalenia tak trudnymi sytuacjami. – Bóg dał nam do pomocy ludzi – mówi Bogusława. – Rodziców, rodzeństwo, Danusię i Marka, którzy wciągnęli nas do Odnowy w Duchu Świętym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie