Katolik do bicia

Oj, dostało się ostatnio nam, wierzącym. Podobno nasza wiara jest kiepskiej jakości. Tak przynajmniej wynika z wywodów specjalistów.

Myliłby się ktoś, kto przypuszczałby, że się czepiam. Pan Mikołejko do wojny trzydziestoletniej i innych zajść o charakterze wojny religijnej się odnosi. Nieco wcześniej, by pokazać naszą, Polaków, cywilizacyjną niższość. Zacytujmy.

„Nie spieraliśmy się o wiarę, nie umieraliśmy za nią w okresie kontrreformacji jak Francuzi czy Niemcy. Na zachodzie Europy wyrzynano się w imię Boga, ale - jakkolwiek strasznie by to zabrzmiało - dzięki rzeziom tamtejsze wspólnoty wyrosły na krzepkie, mądre społeczeństwa. W tym samym czasie nasza średnio zamożna szlachta zamknęła się w białych ścianach polskich dworków, zasiadła pod lipami i zastygła intelektualnie. Słynna polska tolerancja polegała właściwie na obojętności. I za ten polski brak ostrego religijnego sporu, wojen, za brak nocy świętego Bartłomieja i wojny trzydziestoletniej przyszło nam zapłacić słabym państwem. I słabą wiarą”.

Teza to co najmniej ryzykowna. Zwłaszcza jeśli wypowiada ją kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Polacy w okresie poreformacyjnym też mieli swoje religijne spory. I nie chodzi tylko o drobniejsze ekscesy, jak manifestacje protestantów przeciwko procesjom Bożego Ciała. Nie chodzi o fakt, że granice Polski nie pokrywały się wtenczas z miejscem zamieszkiwania Polaków, więc np.  polscy mieszkańcy Śląska też w wojnie trzydziestoletniej brali udział. Przede wszystkim o to, że polscy katolicy w tym czasie dyskutowali z prawosławiem. Przypomnijmy, w 1594 r., a więc 22 lata po Nocy Świętego Bartłomieja zawarto Unię Brzeską, na mocy której – upraszczając – prawosławni z Rzeczpospolitej stali się częścią Kościoła katolickiego. I te wszystkie wysiłki odbudowania jedności między Wschodem a Zachodem, owe spory i  kontynuowanie w lokalnej skali unijnego Soboru Florenckiego, wynikały z lenistwa i obojętności religijnej, tak?

Nie jestem historykiem. Sądzę jednak, że fakt, iż Polakom udało się nie dopuścić do najgorszego nie znaczy, że wiara była naszym przodkom obojętna. Po prostu ich przywódcy okazali się mądrzejsi niż ich zachodni i południowi sąsiedzi i udało się im nie uwikłać aż tak bardzo wiary w rozgrywki polityczne.

Pan Profesor mocno też uprasza, gdy pisze o wierze współczesnych Polaków. Zacytujmy: „Co przeciętny Polak wie o doświadczeniu nocy św. Jana od Krzyża? O świętym Tomaszu? Augustynie? Nie wiedzą ani ci, co chodzą do kościoła, ani ci, którzy Kościół atakują. Polakom ta wiedza nie jest potrzebna, bo są przekonani, że wiara to łaska, i już. A jak jej nie ma, to nie ma. I to przekonanie zwalnia z wysiłku umysłowego, rozleniwia, a to błąd”.

O ile można się zgodzić z tezą, że z wiedzą religijną przeciętnego Polaka nie jest najlepiej, to już sformułowanie iż „dla Polaka wiara jest łaską i już”  brzmi cokolwiek niesprawiedliwie. Zwłaszcza w kontekście zarzutów o rozdzieleniu wiary i życia. „Wiara jest łaską i już” to sformułowanie zdecydowanie bliższe protestantyzmowi. Katolikom zaś od lat dostawało się w religijnych sporach właśnie za to, że podkreślają rolę dobrych uczynków, deprecjonując przez to  wartość darmowej Bożej łaski. Kolejny raz okazuje się, że krytykom polskiego katolicyzmu takie drobiazgi nie przeszkadzają. W myśl zasady, że jak chce się uderzyć, to kij się znajdzie.

Ręce opadają, gdy Pan Mikołejko ze zdziwienia nastolatki po obejrzeniu „Pasji” Gibsona, że Jezus tak bardzo cierpiał, wywodzi wniosek, iż  uczono jej religii bez bólu i cierpienia. Przepraszam, ale czy Pan Mikołejko słyszał o Gorzkich Żalach z kazaniami pasyjnymi? Albo o nabożeństwie Drogi Krzyżowej? A czy słyszał, jak przez cały Wielki Post organiści, wbrew zasadom, grają pieśni pasyjne? Nie chcę się czepiać, ale co najmniej kilka razy słyszałem pod adresem mojej wiary zarzut, że to religia cierpiętników. Więc jak w końcu jest? Za dużo czy za mało mówimy o cierpieniu? A może to zależy od tego, z której strony chce się nas uderzyć?

W największą konsternację wprowadził mnie ostatni wywód Pana Profesora. Zachwycając się świętą Faustyną mówi: „Ona, prosta zakonnica, z jednej strony wyrasta ze zgrzebnego katolicyzmu z jego dewocją, z drugiej - wpisuje się w odwieczny spór między pelagianizmem a augustianizmem, stając w jakiejś mierze po stronie mnicha Pelagiusza, a przeciwko Augustynowi. To zresztą także strona Jana Pawła II, a nie Benedykta XVI. Bo Pelagiusz głosił, że miłosierdzie Boże jest nieskończone i piekło będzie puste (…).

Nie jestem profesorem i filozofem religii, tylko prostym magistrem teologii. Może się nie znam. Ale choć wiem, że św. Augustyn prowadził spór z Pelagiuszem, to wiem też, że tematem tego sporu był grzech pierworodny i – szerzej kondycja ludzkiej natury. Zaś za twórcę tezy o pustym piekle, ku której skłaniali się tacy wielcy teologowie jak Grzegorz z Nyssy czy Ewagriusz z Pontu,  uważa się żyjącego z półtorej wieku wcześniej Orygenesa. Może i Pelagiusz coś na ten temat mówił, trudno to sprawdzić, bo ogólne opracowania na ten temat milczą, ale wystawianie biedaka w tej kwestii na sztandar to na pewno przesada. Nie mam racji?

No cóż. Nie po raz pierwszy usłyszałem z ust specjalisty, jakie mam problemy ze swoją religijnością. Zawsze mnie dziwi, skąd czerpią wiedzę na ten temat. Ani ze mną nie porozmawiali, ani nie dali mi do wypełnienia żadnej ankiety. Zawsze wydawało mi się, że człowiek zdobywa wiedzę a posteriori, dzięki doświadczeniu. Jednak z upływem lat coraz bardziej skłonny jestem przypuszczać, iż faktycznie, jak twierdzili niektórzy dawni filozofowie, część ludzi ma wiedzę  aprioryczną. Czyli wlaną. Proces uczenia się polega u nich wyłącznie na odsłanianiu tego, co de facto dawno już wiedzieli. Inaczej trudno zrozumieć nonszalancję, z jaką żonglują faktami.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie