Trzy narody, jeden los

ks. Witold Lesner; GN 47/2011 Zielona Góra

publikacja 03.12.2011 22:16

Polakom i Niemcom trudno spokojnie mówić o repatriacjach, czy, jak wolą inni, o wypędzeniach. Pomocą w porządkowaniu tamtych bolesnych wydarzeń może służyć projekt „Kozaki – Pyrzany. Polacy, Niemcy i Ukraińcy – polifonia pamięci o migracjach przymusowych”, który właśnie dobiega końca.

Trzy narody, jeden los   ks. Witold Lesner/ GN Współczesny widok na wieś Kozaki. To historia ludzi, którzy jednym pociągiem w 1945 roku przyjechali z miejscowości Kozaki spod Lwowa na tzw. Ziemie Odzyskane. Ich opuszczone domy zajęli Ukraińcy przymusowo przesiedleni z okolic Przemyśla oraz ze wschodniej Ukrainy. Polacy trafili do Pyrzan (dawniej Pyrehne) koło Gorzowa Wielkopolskiego, z których musieli się wyprowadzić ich wcześniejsi mieszkańcy – Niemcy.

Poszukiwanie śladów

Kilkadziesiąt osób z inicjatywy Stowarzyszenia Regionalistów Środkowe Nadodrze, przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej w ramach funduszu „Wspólnota Europejska Pamięć”, postanowiło opracować jedną z wielu historii powojennych lat. Studenci i pracownicy Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, Uniwersytetu Zielonogórskiego, Archiwum Diecezjalnego w Zielonej Górze i Uniwersytetu Karola w Pradze przez kilka miesięcy przeglądali archiwa, rozmawiali z przesiedlonymi Niemcami, Polakami i Ukraińcami, odwiedzali Kozaki i Pyrzany. Owocem ich pracy są trzy książki i bogaty materiał zamieszczony w internecie (www.youtube.com/user/mykietow oraz www.aka.com.pl/stowarzyszenie). W trakcie realizacji są jeszcze prace magisterskie i seminaryjne, wystawa i kolejne książki. – Piszę pracę magisterską o kościele w Kozakach i Pyrzanach. Interesuje mnie głównie rola, jaką pełnił Kościół dla mieszkańców. Dlatego oprócz dokumentów historycznych, mam dużo wywiadów – mówi Elisabeth Borsdorf, studentka Viadriny we Frankfurcie. – W Niemczech dużo mówi się o wypędzeniach, podobnie i w Polsce.  Ale nie rozumiemy się nawzajem – przyznaje studentka. – Historia Kozaków i Pyrzan dobrze pokazuje, że wypędzenia nie dotyczą tylko Niemców, bo to samo przeżywali Polacy i Ukraińcy. Musimy wszyscy starać się to zrozumieć – mówi z pewnością w głosie Niemka, która studiuje też kulturę polską i rosyjską. I dobrze mówi po polsku.

Trzy narody, jeden los   ks. Witold Lesner/ GN Podczas odwiedzin w zielonogórskim Archiwum Diecezjalnym Bogusław Mykiertów wprowadzał w tajemnice, które kryją kościelne księgi metrykalne. Projekt ma pokazać młodym Europejczykom różnice między pamięcią narodową, regionalną i indywidualną. – Mierzymy się tu z trudną historią II wojny światowej – mówi dr Beata Halicka, kierownik naukowy badawczego zespołu historycznego z Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. – Nasi studenci z dużym entuzjazmem podjęli temat. Jest ich 26 i wszyscy są ochotnikami, dlatego mam nadzieję, że nasza praca rozjaśni choć trochę te bolesne doświadczenia. Archiwizacja danych, zdjęć, rozmowy z przesiedlonymi i odwiedzenie Kozaków oraz Pyrzan pozwolą zobaczyć problem całościowo. I pokażą, że historia nie jest taka prosta – dzieli się pani doktor.

Podróże, które leczą

W poszukiwaniu śladów studenci, pracownicy naukowi oraz starsi już mieszkańcy Pyrzan i Kozaków odwiedzili dawne swoje miejscowości. W ramach projektu w maju br. odbyło się spotkanie z wysiedlonymi z Pyrzan Niemcami, a w czerwcu odwiedzono Zieloną Górę. W Archiwum Diecezjalnym znajdują się m.in. stare księgi metrykalne przywiezione przez ks. Michała Kralla, przesiedlonego proboszcza z Kozaków. – Gdy uważnie czytamy księgi metrykalne, widzimy historie poszczególnych osób, ale i, jak w tym przypadku, dzieje rodzin i całej parafii – mówił studentom Bogusław Mykietów ze Stowarzyszenia Regionalistów Środkowe Nadodrze. Wśród zwykłych danych: data urodzin, chrztu, ślubu czy śmierci, znaleźć można również adnotacje o stopniu pokrewieństwa czy zawodzie, a odpowiednio zestawione daty ukazują genealogię niejednej rodziny. Drzewo rodzinne Józefa Czernieckiego i Katarzyny Hasij załączone jest do jednej z publikowanych książek „Dziś u wieczności bram, stanąłeś, bracie… Cmentarze Kozaków i Pyrzan”. W lipcu uczestnicy projektu byli na Ukrainie, gdzie m.in. spotkali się z dzisiejszymi mieszkańcami Kozaków. Wiele starych budynków już nie istnieje, a w ich miejsce pojawiły się nowe. W dobrym stanie zachował się natomiast kościół parafialny.

Trzy narody, jeden los   Reprodukcja ks. Witold Lesner/ GN Widok Pyrzan z wieży nieistniejącego dziś kościoła w 1943 roku, gdy mieszkali tam jeszcze Niemcy. Pierwsze efekty projektu już są. W Pyrzanach regularnie odbywają się spotkania z mieszkańcami przy okazji prezentacji kolejnych publikacji. Pierwszą z nich była książka napisana przez Agnieszkę Watral „Pyrzany 1945–2005. By młodzi nie zapomnieli”. – Ta książka powstała przede wszystkim jako efekt rozmów ze starszymi mieszkańcami Pyrzan. Chciałam zapisać ich historie, by nie zginęły. Pisałam ją z myślą o młodych, aby pamiętali o tym, skąd pochodzą – wyjaśniała podczas spotkania autorka. W książce można przeczytać m.in. wspomnienie Jana Stojanowskiego, który tak mówił o wyjeździe do nowej Polski: „Wszystko, co ze sobą zabieraliśmy, musiało być zapisane w karcie ewakuacyjnej. Można było zabrać po jednej sztuce każdego zwierzęcia”.

Transport liczył 80 wagonów. Były to tzw. węglarki bez dachu. „W dzień dokuczał żar słońca, czasami deszcz, dym z komina lokomotywy, w nocy chłód. Szerzyły się choroby i wszawica. Od czasu do czasu robiono postój, wtedy też kobiety przygotowywały jakąś ciepłą strawę” – czytamy w książce. Podróż trwała niemal cały miesiąc od 29 czerwca do 26 lipca 1945 r. W Pyrzanach do zasiedlenia było 101 domów. Szybko powstało przedszkole, piekarnia i sklep, a w 1946 roku straż pożarna. Pomimo tysięcy pokonanych kilometrów przesiedleńcy zachowali swoją sąsiedzką jedność. Dużą zasługę w tym należy przypisać proboszczowi ks. Michałowi Krallowi. „Przyjechali całą gromadą. Nie są wykorzenieni. Mają swoje tradycje, w ich wewnętrznym życiu nic się nie urwało. To nie jest przypadkowo spłynięta gromada bez korzeni, bez środowiska, bez tradycji (…). Ks. Proboszcz przyczynił się do takiego stanu rzeczy” – zapisał ks. Anczarski, który w 1955 roku prowadził rekolekcje wielkopostne.

Trzy narody, jeden los   Reprodukcja ks. Witold Lesner/ GN Ksiądz Michał Krall był 22 lata proboszczem w Kozakach, później jeszcze 17 lat w Pyrzanach. Ksiądz „swoich ludzi”

„Urodziłem się dnia 22 IX 1894 r. w Siebieczowie, par. Ostrów koło Sokala, wojew. Lwowskie. (…) Święcenia kapłańskie otrzymałem dnia 29 IV 1919 r. z rąk Ks. Arcybiskupa Józefa Bilczewskiego” – możemy m.in. przeczytać we własnoręcznie napisanym życiorysie ks. Michała Kralla, który przechowywany jest w Archiwum Diecezjalnym w Zielonej Górze. 22 lata był proboszczem parafii w Kozakach, a później do swojej śmierci w Pyrzanach.

Gdy mieszkańcy Kozaków mieli być deportowani na Ziemie Odzyskane, nie zostawił ich samych sobie. „28 czerwca 1945 roku ks. M. Krall odprawił Mszę św. i wraz z parafianami opuścił Zazule-Kozaki. Następnego dnia, po nabożeństwie w Złoczowie, wyjechał z miejscowego dworca kolejowego na ziemie zachodnie. W tym celu udało się mu wygospodarować osobny wagon, na który załadowano ołtarz, ławki, obrazy, figury świętych, meble z zakrystii, kielichy, ornaty, kapy, chorągwie oraz dzwony. Ks. Proboszcz zabrał też księgi metrykalne” – czytamy w tekście ks. dr. hab. Roberta Kufla „Żył z wsią, żył wsią, żył parafią. Ksiądz kanonik Michał Krall (1894–1962)” zamieszczonym w jednej z wydanych książek. To wyposażenie kościoła w większości zachowało się do dzisiaj.

Ksiądz Michał Krall dbał nie tylko o życie duchowe swych parafian, ale także o życie społeczne i patriotyczne. A gdy w 1943 roku wieś Kozaki została zaatakowana przez Ukraińców, pomimo ostrzału wrócił „do swoich”. – Działy się wtedy potworne rzeczy. Palili stodoły, w których schowali się ludzie. Strzelali. Ksiądz Krall powiedział wtedy: „Gdzie moi ludzie będą, tam i ja”. I przyszedł do wsi – wspomina Janina Ferensowicz. Ksiądz Krall zmarł 22 października 1962 roku. Pochowany został w Pyrzanach. Jego dobroć i oddanie ludzie zachowali w pamięci. – Był postacią bardzo duchową, jak św. Franciszek. Był księdzem dla biednych ludzi ze Wschodu. Wszędzie chodził pieszo, pomagał wszystkim. To była piękna postać – wspomina Michał Czarnuch, mieszkaniec Pyrzan.