Mają w oczach słońce

Marcin Jakimowicz

publikacja 12.12.2011 21:27

„Masz takie zgaszone oczy. Chciałbym, by było w nich więcej słońca”

Mają w oczach słońce Henryk Przondziono/Agencja GN Próba spektaklu "Zraniony Pasterz". Szkoła Ewangelizacji w Łodzi.

Z nieba leje się żar. W knajpie w Ustroniu dwóch zmęczonych turystów wyciąga obolałe nogi. Zamawiają piwo, gdy nagle do restauracji wchodzi grupka młodych oazowiczów z gitarą. Widać ich zdeterminowane twarze: brunetki, blondynki ja wszystkie was dziewczynki, nawracać chcę. Stają przed spijającymi z kufli piankę facetami i zaczynają śpiewać: Jezus Chrystus moim Panem jest. Na zakończenie wręczają osłupiałym turystom balonik z napisem: Świat potrzebuje Chrystusa. Odwracają się na pięcie i znikają.

Przyglądam się z boku i łapię się za głowę: czy tak ma wyglądać ewangelizacja? Co zrobić, by nie przerodziła się w farsę? Czy można się jej nauczyć?

Tak – uśmiecha się ojciec Daniel Ange. Przed laty założył we Francji popularną szkołę Jeunesse-Lumière. Od trzech lat jej filia działa również w Polsce. Jedziemy do „Dzieci Światłości” w Łodzi.

Wojna na murach

Długo kluczymy, by znaleźć dom przy ul. Dowborczyków. Wokół na murach walka na hasła: Widzew i ŁKS wzajemnie wyzywają się od „żydów”. Na starym zniszczonym domu napis: HolyŁódź. Ktoś chciał nawiązać do Hollywoodu, ale (przez pomyłkę?) wyszedł mu inny napis: Święta Łódź.

Jesteśmy na miejscu. Wspinamy się na czwarte piętro okazałej kamienicy. Mijamy szkołę taekwondo i „wspólnoty mieszkaniowe”. Na samej górze mieszka inna wspólnota: prawdziwa, nie tylko z nazwy. Gdy wchodzimy do Katolickiej Szkoły Kontemplacji i Ewangelizacji Młodych zaczyna się liturgia.

W kaplicy kilkunastu młodych. Po Mszy podchodzą do sporego obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej i z czułością przytulają się do niego. Richard, młody Czech z Pilzna (miał zostać nauczycielem angielskiego, ale gdy usłyszał o szkole spakował się i ruszył na północ) szepcze coś Maryi na ucho. Po nim Magda, Krzysiek, Karina.

Przytulenie. Gest niezwykle ważny dla Daniela Ange. Do dziś pamiętam, że gdy z nim rozmawiałem przytulał do piersi krzyż. Miałem wrażenie, że zrósł się z nim całkowicie. Od ojca Daniela wszystko się zaczęło.

Przez 12 lat mieszkał na wyspie w Rwandzie. Gdy wrócił do Europy przetarł oczy ze zdumienia. – Ludzie nosili wirusa rozpaczy. Nie mogłem wytrzymać, gdy widziałem, że choć jeden człowiek mojego pokolenia popełniał samobójstwo! Czułem, że jeżeli nie podzielę się światłem, utracę je! Mieszkałem przed siedem lat w pustelni wysoko w Alpach i pytałem Jezusa: Co mam uczynić dla młodych ludzi? Jak sprawić by prąd miłości i światła popłynął do wszystkich dyskotek, sex shopów, gdzie miłość jest niszczona? I pewnego dnia usłyszałem wyraźnie, że krzyk młodych przeszywa serce Boga. Usłyszałem wielkie: S.O.S! Zszedłem z gór. Wybiegłem do młodych.

Ange założył znaną w całej Europie szkołę modlitwy i ewangelizacji Jeunesse-Lumière. Łódzki kapłan ks. Grzegorz Korczak poznał przed laty ojca Daniela i zachwycił się jego wizją wspólnoty. Przed trzema laty wraz z absolwentką francuskiej szkoły Marysią Bołtruszko założyli filię szkoły. Wspólnota „Dzieci Światłości” zamieszkała w łódzkiej kamienicy.

Jak gotują faceci?

– Nie boicie się słowa „szkoła”? Kojarzy się ze stresem przed klasówką – pytam młodych. – Nie. Przez dziewięć miesięcy formacji możemy się sporo o sobie dowiedzieć. To prawdziwa lekcja życia.

Przez czas trwania szkoły młodzi mieszkają na piętrze. Sami przygotowują liturgię, sprzątają, gotują obiady. – Czy gdy gotują faceci jecie w kółko jajecznicę? – Nie. Oni świetnie gotują – śmieją się dziewczyny. Gawędzimy przy pomidorowej. Przepychota.

Daniel Ange długo czekał, by usłyszeć głos Boga. Młodzi w katolickiej Szkole mają na to dziewięć miesięcy. To nieprzypadkowa liczba. Może po tym czasie Duch Święty coś w nas zrodzi? – uśmiecha się zza okularów Karina (jej pasją jest chemia, myślała nawet o doktoracie). Siedzimy przy stole. Za oknami straszą ogromne kominy zakładów włókniarskich. – Rozmawiałeś z Danielem Ange? – pytają młodzi – Tak. Zachwyciły mnie jego oczy: płonące, pełne blasku. Wyglądał piętnaście lat młodziej niż w rzeczywistości – mówię. – Nie! On wygląda na piętnaście lat! – wybuchają śmiechem.

Mam dość!

Dooooość! – przeraźliwy krzyk Dominika rozdziera ciszę domu kultury. Trwa próba „Zranionego pasterza”. „Dzieci światłości” przygotowują ewangelizacyjną sztukę na podstawie bestsellera ojca Daniela. Dyryguje Kasia: Dominik, głośniej, Krzysiek bardziej wyraziście. Magda bliżej. Start!

Dominik zatyka uszy. Gra chłopaka upokarzanego przez kolegów. Nic z ciebie nie będzie – skazują go oskarżycielskie gesty aktorów. Stacza się po równi pochyłej, gdy nagle wpada na scenie na obcego człowieka. Jeszua – przedstawia się nieznajomy. Dominik reaguje alergicznie: „Odwal się”, ale gdy słyszy: „Masz takie zgaszone oczy. Chciałbym, by było w nich więcej słońca” wchodzi z nim w dialog.

Oczy pełne słońca. To klucz do spektaklu, do szkoły, do nauki ojca Daniela – Chcę przywrócić młodym zachwyt nad życiem – opowiada – Co proponuje im kultura? Namiastkę, erzac. W Kanadzie wybudowano szkolę położoną w lesie nad pięknym jeziorem. Ale tam nie ma okien – taki architektoniczny wymysł. I młodzi siedzą przez całe godziny przy sztucznym świetle. To obraz kultury Zachodu: jakiejś słabej namiastki szczęścia. A młodzi potrzebują prawdziwego światła. Dlatego do staruszka brata Rogera przyjeżdżały setki tysięcy, a do Jana Pawła miliony.

Przerwa! – ogłasza Kasia. Aktorzy schodzą ze sceny. „Pasterza” pokażą niebawem na przeglądzie teatralnym, a potem w szkołach, może w poprawczaku. Młodzi widzowie łatwo odnajdą się w tej historii. Wielu z nich krzyczało już: „dość!” Nie dostrzegali, że tuż obok szedł pasterz. Nie spuszczał z nich oka.

„Dzieci światłości” ewangelizowały już w szkołach. Czy ich świadectwu towarzyszyła ironia? – Nie. Raczej zaskoczenie. Przestrzegano nas: zgromadzono dwie klasy technikum. Mogą was zniszczyć. Nic podobnego. Wszyscy słuchali. Było sporo pytań. Najwięcej o to, jak udaje nam się żyć w czystości. Jedna z licealistek krzyknęła nawet: to niemożliwe!

Na teatralnej widowni rozmawiam z Magdą młodziutką dziennikarką z Łodzi. Uwielbia śpiewać. Przed rokiem śpiewa nawet Aidę w operze. Zostawiła to i włączyła się w życie szkoły. – Gdzie spędziliście wigilię? – pytam. – Pojechaliśmy do ojca Daniela, do Francji. Coś genialnego – zapala się Magda – Pasterka w górach w starym kościele. Tego nie da się opowiedzieć… – A jak wasi najbliżsi reagowali na to, że zamieszkaliście w szkole ewangelizacji? Taki radykalny krok, odcięcie się od świata. Nie stukali się w głowę? – Często tak – śmieje się Magda – To jakiś zakon? – pytali – Sekta? Ksiądz Grzegorz to wasz guru? A ty będziesz potem uczyła religii?

A po co jest ta szkoła? – Przede wszystkim po to, by rozeznać co chce się robić w życiu, doświadczyć Bożego uzdrowienia. Ja pracuję, więc gdy po południu trafiam do wspólnoty z rozpędzonego miasta, oddycham.

Żaby

Za oknami mrok gesty jak śmietana. Wyjeżdżamy na nocleg do drugiego domu wspólnoty. Dwadzieścia kilometrów za Łodzią skręcamy w szczere pole. Jesteśmy w Czołczynie. Kleją nam się oczy, a za oknami żaby urządzają sobie głośny koncert.

Zrywamy się o świcie. Żaby milczą. O siódmej w kaplicy siedem osób otacza księdza Grzegorza. Śpiewają jutrznię. Za oknem po horyzont zielone pola i lasy. – Maryjo, młoda Matko Światłości, Daj nam serce dziecka, proste, ufne i radosne - proszą młodzi. Po skrzypiących schodach schodzimy na śniadanie. Ku naszemu zaskoczeniu wspólnota zjada je w absolutnej ciszy. Słychać tylko deszcz miarowo bębniący w okno. Po chwili zza chmur wypełza słonce. Oświetla napis na drzwiach: Uciszam siebie, by usłyszeć Boga.

Wychodzimy na mokrą trawę. W głębokim ogródkowym basenie pływa ropucha. Nie potrafi się wygramolić. Krzysiek bierze grabie i wyciąga ją. – Ma się tego franciszkańskiego ducha – uśmiecha się szelmowsko. Zaczyna opowieść: pierwszy raz spiłem się w podstawówce. Waliłem głową w skrzynkę na listy i nie czułem bólu. Spodobało mi się. Potem przyszło palenie trawy, wąchanie kleju. Pogrążyłem się totalnie. Każde zarobione pieniądze przeznaczałem na wódkę. Piłem nawet w wojsku. Pamiętam scenę sprzed lat. Siedziałem na peronie w Tczewie. Duży węzeł kolejowy. Nagle przed oczami przesunął mi się cały katalog moich grzechów: piję, kradnę, cudzołożę, ćpam. Jaki to ma sens? Poczułem straszną pustkę. Nie do opisania. Emocjonalną, duchową, intelektualną. Skuliłem się. I wtedy poczułem dosłownie, jakby ktoś za mną stał i klepał mnie po ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem ogromny napis: Jezus cię kocha. To był plakat jakiejś grupy modlitewnej. Odetchnąłem. Poczułem się kochany. Zanim trafiłem do Czołczyna przeszedłem długą i bolesną drogę. Ciężko mi o tym mówić. A słyszałeś wczoraj te żaby? – uśmiecha się Krzysiek – zasnąłem dopiero gdy na chwile przestały się drzeć.

Bez balonika

W domu pracują pozostali członkowie wspólnoty. Lesya – młodziutka nauczycielka z Ukrainy wyszywa płomień – symbol szkoły. Jest grekokatoliczką. Tęskni za przepiękną bizantyjską liturgią. Przy haftowaniu śpiewa Akatyst. Trafiła tu spod Lwowa. Wcześniej była w szkole we Francji. – W czasie studiów siedziałam w bibliotece i znalazłam ciekawy artykuł. Autor pisał o Afryce: o tym, że jej mieszkańcy, choć są niezwykle biedni potrafią się cieszyć życiem. Pisał, że każdy, kto kocha jest ubogi, bo jest narażony na zranienie przez drugą osobę. Tekst był podpisany: Daniel Ange. Zanotowałam sobie to w dzienniku. Przez myśl mi nie przeszło, że trafię kiedyś do prowadzonej przez niego szkoły – uśmiecha się Lesya. Tam usłyszała słowa: Nasz Bóg ma serce matki – opowiadał o. Daniel - A serce matki nigdy nie jest obojętne na cierpienie dziecka. Więcej: serce matki to jest nic, nic, nic w porównaniu w sercem Boga! Skoro matka jest poruszona, to o ileż bardziej Bóg! Miliony razy więcej!

Takiego płonącego z tęsknoty Boga poznają młodzi w szkole kontemplacji i ewangelizacji. Gdy doświadczą Jego miłości mogą z powodzeniem ewangelizować. Bez obawy, że wręczą komuś „ewangelizacyjny” balonik i bez słowa znikną za drzwiami.

Więcej o szkole przeczytasz na stronie: www.d-s.pl