Człowiek ze Skały

Agata Puścikowska

GN 12/2012 |

publikacja 22.03.2012 00:15

Opowieść o tym, jak kilka zdjęć może zmienić życie zwykłego człowieka.

Człowiek ze Skały Jakub Szymczuk/GN Andrzej Duda ze zdjęciem, które „pozbawiło” go pracy oraz sympatii znajomych. Mimo to nie żałuje, że 3 sierpnia 2010 roku bronił krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Mówi, że dziś postąpiłby tak samo

W roli głównej pan Andrzej Duda. Kótka charakterystyka postaci: z pochodzenia góral, z miejsca zamieszkania – obywatel Skały pod Krakowem, z wykształcenia – technik ekonomista, mąż jednej żony, ojciec dwójki dzieci. Miejsce pracy – do niedawna polska firma w Niemczech. Spokojny optymista, w pracy bardzo skrupulatny. Wierzący.

Scenariusz życiowy

To było 10 kwietnia 2010 r. Pan Andrzej pracował na kolejnym kontrakcie w Niemczech. Wczesnym popołudniem dotarła do niego wiadomość o katastrofie pod Smoleńskiem. Najpierw nie mógł uwierzyć. Potem się modlił za zmarłych, flagę wywiesił przed domem.

Po kilku tygodniach, gdy pan Andrzej przyjechał na urlop do kraju, zastał Polskę jakąś inną. Inne nastroje, jakieś wrażenie i zagubienia, i smutku, i dziwnego rozdarcia. A potem te wszystkie wydarzenia pod Pałacem Prezydenckim. Ludzie, krzyż, modlitwy, straż miejska... I ta cała przepychanka: czy może być krzyż w takim miejscu? Mówili, że nie. A pan Andrzej ramionami wzruszał i sam siebie pytał: „No to gdzie jest miejsce krzyża, jak nie z żałobnikami?”.

A potem sprawy potoczyły się tak: w telewizji mówili, że 3 sierpnia 2010 r. krzyż spod Pałacu będzie przeniesiony do kościoła św. Anny. – Czułem, że muszę tam pojechać. Być razem, modlić się za ofiary katastrofy i za Polskę.

I pojechali. Wcześnie rano 3 sierpnia byli przed Pałacem. Ludzie przychodzili, palili znicze, przynosili kwiaty. Rozmawiali, modlili się... Młodzi, średni i starzy. Nasłuchał się pan Andrzej, namodlił... W końcu, gdy z żoną mówili kolejną zdrowaśkę, podszedł do nich jakiś człowiek. Włożył Andrzejowi w ręce drewniany krzyż obwiązany biało-czerwoną wstążką. Mówił, że zrobił ten krzyż 86-letni powstaniec warszawski. „Niech pan trzyma. A jeśli tamten przeniosą (pokazał ręką na krzyż „smoleński”, ogrodzony szczelnie barierkami i kordonem straży miejskiej), niech pan ten zaniesie pod Pałac”.

Więc trzymał pan Andrzej ten krzyż mocno, oburącz. A tłum pod Pałacem gęstniał. Około godziny 13 jacyś mundurowi do „smoleńskiego” krzyża podeszli. Tłum się poruszył, zrobiło się głośno i... straszno. Pan Andrzej stał na pierwszej linii, tuż przy barierce. Trzymał swój krzyż, a tłum napierał. A gdy mundurowi krzyż pod Pałacem  zaczęli odkręcać, tłum zafalował i ruszył. I byłby pewnie Andrzeja do barierki przygniótł. Pod naporem tysięcy rąk i nóg przerzuciło Andrzeja i jego krzyż przez barierkę.

Wtedy rzucili się na Andrzeja strażnicy miejscy. Wykręcili ręce. Bolało bardzo. Był pewien, że połamane. Wyrywali krzyż. A on trzymał jakimś nadludzkim instynktem i ludzkim poczuciem sprawiedliwości. A w środku czuł spokój.

W końcu strażnikom się udało. Krzyż wyrwali, a Andrzeja krzyżyk z szyi zerwał się i potoczył na warszawski bruk... Zaprowadzili Andrzeja na bok. Chcieli legitymować, a jeden warczał: „Na dołek z nim, na dołek!”. Nie brzmiało to zbyt przyjemnie... W końcu puścili go. I nawet jeden ze strażników na szyję Andrzejowi z powrotem  zerwany w czasie szamotaniny łańcuszek z krzyżykiem założył.

Scenariusz medialny

Wracają Andrzej z żoną do domu. Od tej obrony krzyża miał na prawej ręce wielką, trudno gojącą się ranę. Jakby z poparzenia. Do dziś nie wie, jak powstała. A do tego co włączy telewizor, wyskakuje oszołom, szalony wariat z jego twarzą, co rzuca się na strażników, szarpie z zawziętą miną (no fakt, zawzięty to on był). Co kupi gazetę, to na pierwszej  stronie twarz Andrzeja, krzyż i kilku strażników. I komentarze, że ta cała „obrona” krzyża to hucpa, draka i wstecznictwo.

Zaczął Andrzej zbierać te gazety, ni to na pamiątkę, ni to ze zdziwienia, że prawda Andrzejowa i prawda medialna to na przeciwległych biegunach. Gorzej, że w tę prawdę medialną mnóstwo ludzi uwierzyło. Niektórzy znajomi zaczęli patrzeć jakoś dziwnie, półzłośliwie komentować „warszawską awanturę” i jego „sławę”. A jeden sąsiad wprost powiedział, że szacunek do Andrzeja stracił. Andrzej dwa dni przeżywał. Na trzeci dzień pomyślał: trudno, ja cały czas jestem ten sam...

Andrzej wyjechał znów do pracy, do Niemiec, bo w Skale, gdzie mieszka, pracy nie ma. A dzieci na studiach, trzeba przecież wykształcić. Był za granicą dokładnie rok później, w pierwszą rocznicę „przeniesienia krzyża”, kiedy do domu Dudów, zapukali dwaj nieznajomi, młodzi mężczyźni.

– Powiedzieli, że są pielgrzymami, idą do Częstochowy. I choć byli dość tajemniczy, gdy poprosili o nocleg, przyjęłam ich – opowiada Elżbieta, żona Andrzeja. – Siedzieliśmy przy kolacji: oni, ja, mój dorosły syn, rozmawialiśmy. I opowiadałam, co się w naszej rodzinie stało rok wcześniej. A oni mówią: „A wiecie, że zdjęcie z panem Andrzejem, autorstwa fotoreportera »Gościa Niedzielnego«, dostało prestiżową nagrodę fotograficzną?”.

Nie wiedzieli. I tylko jakiś czas potem pielgrzymi wysłali do Dudów list: dziękowali za gościnę. I się w końcu ujawnili: to ojcowie zakonni, którzy tuż przed święceniami, incognito, musieli pójść do Częstochowy – bez pieniędzy i bez przygotowanych noclegów. Pisali, że Pan Bóg na ich pielgrzymiej drodze stawiał samych dobrych ludzi...

Znów mijały miesiące. Pod koniec 2011 roku w jednym z tygodników po raz kolejny ukazało się „słynne” zdjęcie Andrzeja. Tym razem na okładce. Pismo trafiła do niemieckiej Polonii, w tym do firmy Andrzeja. A Andrzej akurat wracał z urlopu do pracy. Poprosili go na rozmowę. Polski szef w krótkich słowach podziękował mu za współpracę. I nie przedłużył umowy. Racjonalnie – działanie zupełnie irracjonalne, bo specjalisty jak Andrzej ze świecą szukać. Przez lata w firmie cenili go za pracowitość, doskonałą znajomość języka (na kilkudziesięciu zatrudnionych w tej firmie Polaków tylko dwóch mówiło po niemiecku), niepicie i umiejętności potrzebne do pracy przy montażu rusztowań.

Oficjalnie pracę stracił, bo chorował. Chorował. Tylko mniej niż inni pracownicy... Andrzej zapytał więc: „Dlaczego!?”. Szef popatrzył i odpowiedział: „No pomyśl...”. Andrzej pomyślał. I ma tylko nadzieję, że nową pracę, mimo swojej „medialnej” twarzy, szybko znajdzie...

Niemedialne zakończenie

Luty 2012 r. Pani Elżbieta  pisze do Jakuba Szymczuka, fotoreportera „Gościa Niedzielnego”, autora nagrodzonego zdjęcia: „Czy moglibyśmy zdjęcie otrzymać...”.  Jakub chętny. Zdjęcie wywołane, w pięknej ramce. Podróż do Skały. Uroczyste przekazanie fotografii. I pytanie: „Nie ma pan, panie Andrzeju, pretensji?”. – Ależ skąd. I chociaż to wszystko tak się potem potoczyło, nie żałuję. I gdybym mógł cofnąć czas, znów bym bronić krzyża pojechał...      

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.