Ja też tutaj byłem

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 9/2012 Świdnica

publikacja 18.04.2012 07:00

Poleszak powiesił się, Kurzawa zaćpał na śmierć, tak samo jak Pilca, ten Cyganek, Dżizus-Pietranis też nie żyje, a Wiśniewski zachlał się w trupa – dosłownie. Milo wspomina swoich kolegów.

Ja też tutaj byłem ks. Roman Tomaszczuk/ GN Poleszak powiesił się, Kurzawa zaćpał na śmierć, tak samo jak Pilca, ten Cyganek, Dżizus-Pietranis też nie żyje, a Wiśniewski zachlał się w trupa – dosłownie. Milo wspomina swoich kolegów.

Wymarzona wolność nie daje zbyt dużych szans. Historia życia nie odpuszcza. Krąży niczym sęp i czeka, aż życie zamieni się w ścierwo. Wtedy urządza sobie ucztę. Pożera resztki godności, przyzwoitości czy szacunku. Syci się upadkiem. Poprawczakowe łatanie pokaleczonego dzieciństwa zazwyczaj nie wystarcza.

Idźcie w pokoju – spotkacie śmierć

– Księdzu! Pochwalony! – krzyczy Koziołek. Ma 20 lat i rok temu wyszedł na wolność. Podchodzi lekko chwiejnym krokiem. Wylewny i szczery, bo wstawiony. – Za wcześnie wyszedłem! Nie daję sobie rady! – mówi. Patrzy prosto w oczy i nie wstydzi się swoich łez. Zawsze taki był. Wrażliwiec. – Piję. Za murem wydaje się, że wszystko jest takie proste. Tęskni się za wolnością, ale życie wali po mordzie, bez znieczulenia. Mogłem jeszcze zostać – szepcze jakby ze wstydem. – Trzeba im to powiedzieć! Chłopakom w zakładzie – milknie. Waha się przez chwilę, a potem dodaje: – Ma księdzu dwa złote? Do Tesco muszę skoczyć po bełta. To nie dla mnie. Kumpel czeka spragniony – wyjaśnia, wskazując na pijaka siedzącego pod ścianą supermarketu.

– Smutne – podsumowuje Milo, słuchając historii o Koziołku. – Poleszak nie wytrzymał, kiedy się dowiedział, że jego kobieta spodziewa się dziecka. Nie znam szczegółów, ale kiedyś spotkałem ją w Świdnicy. Dzieciak całkiem do niego podobny. Przyjechała po jakieś papiery, że Poleszak trochę tu pracował. Starała się o rentę dla dziecka. Nie ma z czego żyć – opowiada. – Z Kurzawą to było tak, że trzy lata nie ćpał, a kiedy pojechał na przepustkę, to tak się najarał, że serce mu pękło. Byłem w delegacji z poprawczaka na jego pogrzebie. Dżizus… nie wiem, jak skończył. Za to o Pilcy wiem więcej, bo znam jego kuzynów. Dobrze grał w piłkę. Wiśniewski też się zaćpał, wiem to od jego mamy. Ona pracuje w szpitalu. Opowiadała mi. Bardzo cierpi – relacjonuje.

Jestem tutaj – ten na historyczne „a”!

Sposób na poprawczak? – Mnie tu było dobrze – odpowiada Milo. Milo to ksywa, bo nazywa się… – No, takie imię to prawdziwa rzadkość – każe męczyć pamięć. Korfanty? Jonasz? Brajan? – Takie historyczne! – naprowadza. – Na „a” – dorzuca. Augustyn? Ambroży? Boże… Alfons? – August! – lituje się. – Jak miałem spotkanie z chłopakami na grupach, to im opowiadałem, że teraz to oni mają super. Za moich czasów nie było takiego komfortu. Za kurs na wózki widłowe sam musiałem sobie zapłacić. Dwa tysiące dałem. A teraz oni tutaj mają takie różne kursy za darmo. Supersprawa. No i jeszcze hostel. Ekstra – zapala się. – Metoda na poprawczak jest prosta. Dziesięć lat temu skutkowała, to i teraz powinna się sprawdzić. Nie wtrącać się w nieswoje sprawy, ale też nie stać z boku – zdradza. – Gdy trzymasz się z dala od grupy, wtedy dajesz powody do oskarżeń, że jesteś konfident – wyjaśnia. – Ale jak cię wszędzie pełno, to też źle, bo zahaczysz o każdą bójkę i narażasz się na konflikty. Non stop. A to męczy, nie podoba się wychowawcom i ocena leci na łeb, na szyję – zapewnia. Niska ocena to brak przywilejów. Brak przywilejów to nuda, zazdrość i pokusa wymuszeń. Wymuszenia to jeszcze niższa ocena. Izolatka. Obłęd. A jeśli chcą cię wciągnąć w zadymę? – To mit. Nikt cię na siłę nie sprowokuje. Jak nie chcesz, nie pójdziesz. Zresztą teraz, jak wszędzie są kamery, to o bójkę strasznie trudno. Dzisiaj naprawdę łatwiej się żyje w poprawczaku niż za naszych czasów – podsumowuje.

Cygańskie podwórko – czarne oczy

Wychował się z Cyganami. Na jednym podwórku się bawili. Wspólnie wymieniali się swoimi doświadczeniami. Rozumiał ich wtedy. Rozumiał i później. Pewnie dlatego nie było kłopotu ze zgodą na związek z Cyganką. Matka i ojciec byli za. Zarówno jego, jak i jej. Alicja była piękna. Milo najbardziej kochał w niej oczy. Czarne, przepastne, jak studnia. Zaglądałeś w nie i wydawało się, że nic nie widzisz. Ale to tylko pozory. One przemawiały poza zmysłami. Wciągały w swój świat aż do zatracenia. – Kiedy dodasz do tego czarne brwi i długie rzęsy, masz wszystko, co trzeba, żeby kochać – wspomina.

Zaraz po wyjściu z poprawczaka wrócił do rodzinnego miasteczka. Życie nabierało rozpędu – aż do pewnego dnia, kiedy to matka wypadła z okna. Połamana i cierpiąca leżała w domu, a syn musiał się nią zająć. – Szybko nauczyłem się instrukcji obsługi człowieka chorego, przykutego do łóżka – wspomina. – Ubieranie, mycie, karmienie. Wszystko na moich barkach, ale nie żaliłem się. Matka to matka. Wiadomo, nie ma dyskusji – podkreśla. To był upalny sierpniowy dzień. Z matką było coraz gorzej. Patrzył na jej umieranie i walczył ze sprzecznymi emocjami. Prosił Boga, żeby jeszcze jej nie zabierał, ale trudno mu było znieść jej cierpienie. Jeszcze o jedenastej w nocy czuwał przy niej. Gdy usnęła, on też odpoczął. Śmierć przyszła nad ranem. – To był straszny rok – wspomina. – W przeciągu kilku miesięcy pochowałem najpierw matkę, a potem swoją kobietę, synka i brata – mówi. – Jechaliśmy samochodem. Prowadził szwagier, moja wzięła naszego siedmiomiesięcznego synka, był też mój dwunastoletni brat. W wypadku zginęli wszyscy oprócz mnie. Miałem złamanie kości czaszki, rany cięte twarzoczaszki i stłuczenie kręgów szyjnych – wylicza, pokazując blizny. Nie wytrzymał. Chciał się zabić. Nałykał się psychotropów, po czym dwa tygodnie leżał w śpiączce. Wyszedł z tego. Po co?

Opisanie ciała – babcia Janina ratuje

Jak się ma niecałe trzydzieści lat i tyle w życiu za sobą co Milo, to człowiek czuje się bardzo staro. – Żyję dalej i jest mi już całkiem dobrze, ale nie wiem, czy kiedyś znowu będę z kimś na serio – przyznaje. – Znalazłem pracę. Teraz przenoszę się do Świdnicy, bo firma otwiera tu swoją filię. Muszę stanąć na nogi. Opiekuję się swoim ojcem. On po operacji mózgu ma trudności z chodzeniem. Nie mógł zostać sam. Wprowadziliśmy się więc na chwilę do babci Janiny – mówi.

Radio Maryja non stop, różaniec w ręce i dużo optymizmu – osiemdziesięciotrzyletnia staruszka jest pełna życia i rozumie trudną sytuację mężczyzn. Sama przeszła niejedno, także w swojej najbliższej rodzinie miała problemy wychowawcze z dziećmi i wnukami. Ma serce bardzo pojemne, dlatego pozwoliła, żeby Milo ze swoim ojcem wprowadzili się do niej. Ich znajomość trwa, odkąd chłopak, będąc w poprawczaku, poznał wnuczkę Janiny. – To było na pewnych baletach. Przyszła się zabawić, bo była na ucieczce z jakiegoś ośrodka – wspomina okoliczności spotkania z wnuczką. Złapali ją, ale znajomość przetrwała próbę rozstania. Co więcej, ojciec dziewczyny, syn Janiny, i sama babcia postanowili wspierać chłopaka z zakładu. – Jesteśmy jak kuzyni – zapewnia Milo. Opowiada teraz o wspólnym życiu: zakupy, węgiel, sprzątanie. Wszyscy coś z tego mają. Nie chce jednak być podejrzewany o żerowanie na dobroci babci. Pokazuje jej CV z podaniem o przyjęcie do magazynu. Kobieta jest spokojna. Nie lubi tylko tatuaży. – A mam ich sporo. Wszystko jest wydzierane: plecy, ręce, nogi. Najbardziej bolało na brzuchu – mówi. – Tatuaże to strasznie zaraźliwa sprawa. Zrobisz sobie jeden, zaraz chcesz następny. Sam też umiem je robić. Kiedyś kolega kazał sobie na kręgosłupie wypisać wielkimi literami imię swojej dziewczyny: Emilka. Ostrzegałem go, że to głupi pomysł. On się uparł. No to mu zrobiłem. Ale już sobie wyobrażam, jak kiedyś trafi do kryminału i w łaźni zobaczą ten napis. Będzie miał Emilkę… aż mu bokiem wyjdzie – śmieje się, wyobrażając sobie scenę gwałtu.

Jezus na ścianie – ale tu odjazdowo

Milo nie ma problemu z odwiedzinami w poprawczaku. Do tej pory kilka razy wpadał tam, żeby pogadać z wychowawcami. – Teraz rozmawiam z nimi jak równy z równym. Tak jest lepiej. Chłopaków z moich czasów już oczywiście nie ma, ale sam zakład niewiele się zmienił – mówi. – Tylko ta wasza kaplica jest teraz odjazdowa – ocenia, stając w progu. Kiedy wychodził na wolność, kaplica była jeszcze jedną salą, różniącą się od pozostałych jedynie wyposażeniem. Dzisiaj jest inaczej. Ściany i okna pomieszczenia przedstawiają prawdę o ludzkiej kondycji i więzi, jaka istnieje między doczesnością a niebem, między człowiekiem a Bogiem. – Jezus już umarł – rzuca Milo. Tak. Zabili Go z nienawiści do Boga, który był zbyt bliski, zbyt wrażliwy i za bardzo zaskakujący, żeby można Go było przyjąć. Zabili Go, bo doprowadził ich do szału zaślepienia. Jego Dobra Nowina była za dobra. Nie umieli się zgodzić na Ojca, który kocha marnotrawnych synów, który zaprasza do siebie złodziei i prostytutki, który nie przejmuje się scenariuszem zbawienia podyktowanym przez ludzkie ambicje i stereotypy. Jezus oddał swoje życie i pochyla się nad życiem człowieka. Schodzi do otchłani. Wychodzi na spotkanie z człowiekiem. Chwyta go za rękę mocno, jak tylko On to potrafi, i wyciąga z grobu. Za Adamem i Ewą idą wszystkie pokolenia – od początku świata aż po dzisiaj. Milo patrzy na scenę rozgrywającą się w poprawczakowej kaplicy i uśmiecha się na myśl o tym, że Bóg także jego trzyma za rękę. Przekonał się o tym nieraz. Wyrwał go przecież z grobu pokiereszowanego dzieciństwa. Wyrwał z amoku buntu. Przeprowadził przez mrok rozpaczy i próby samobójczej. Po co? Żeby zapragnął światła.

Chłopak jednak mruży oczy. Przymyka powieki, bo ciągle nie jest przygotowany na jasność. Spogląda w okno, którego kraty rzucają złowrogi cień do wnętrza kaplicy. Jest wolny. Kraty nie są więzieniem. Nie dla niego. – Jestem wolny – rzuca. – Ja też tutaj byłem, ale dawno temu. Jestem wolny – odwraca się, żeby wyjść na świeże powietrze. Odetchnąć światem i zanieść swoje CV do biura. – Życie może się udać, tylko trzeba dać Mu szansę – mruczy pod nosem.