Bóg się kiedyś wytłumaczy

GN 41/2012 |

publikacja 11.10.2012 00:15

O pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej, ostatnich ekshumacjach i życiu w cieniu narodowej tragedii z Barbarą Stasiak rozmawia Agata Puścikowska.

Bóg się kiedyś wytłumaczy agnieszka maczkowska Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by godnie męża pożegnać. I choć nie dało mi to ukojenia, pozwoliło poczuć, że spełniłam obowiązek. To bardzo wiele, gdy się cały czas trwa w żałobie.

Agata Puścikowska: Jest Pani zmęczona szumem medialnym wokół siebie?

Barbara Stasiak: – Zmęczenie to zbyt duże słowo. I oczywiście wolałabym, żeby było jak dawniej: z mężem unikaliśmy publicznego mówienia o sobie, o intymnych szczegółach z życia. Nie braliśmy udziału w sesjach do eleganckich magazynów dla pań, bo woleliśmy działaniem, a nie wywiadami służyć ludziom. Ale teraz wszystko się zmieniło i właśnie mówienie publiczne o sprawach tak naprawdę bardzo intymnych jest chyba potrzebne. Jednocześnie staram się nie epatować szczegółami, sprawami wykraczającymi poza delikatną, prywatną sferę.

Poczucie misji?

– W pewnym sensie tak. Katastrofa smoleńska to największa tragedia narodu od czasu drugiej wojny światowej. Tragedia milionów Polaków. A jednocześnie nasza, prywatna: rodzin, bliskich, przyjaciół tych, którzy zginęli. Dlatego nie da się o tym zapomnieć, przestać mówić i pytać. A świadkowie najbliżsi, tacy jak ja, w sposób szczególny – mimo osobistego dramatu – muszą mówić. Zresztą przez ostatnie dwa i pół roku nie ma dnia, by dobrzy ludzie nie wspierali tego, co robię. Przyjaciele, rodzina, ale i tysiące zupełnie obcych ludzi zapewniają, jak ważne jest mówienie o katastrofie, zadawanie pytań. Zapewniają o swoim poparciu, modlitwie. Gdyby nie ci wszyscy ludzie dobrej woli, którzy są przy mnie od kwietnia 2010 r., byłoby mi jeszcze trudniej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.