Kawa z Jezusem

GN 50/2012 |

publikacja 13.12.2012 00:15

Z siostrą Haliną Madej rozmawia Marcin Jakimowicz.

S. Halina Madej od 23 lat modli się w Misyjnym Zgromadzeniu Służebnic Ducha Świętego. Od 10 lat pracuje na Ukrainie. Przedtem mieszkała w Holandii i Niemczech. Pochodzi z Chorzowa henryk przondziono S. Halina Madej od 23 lat modli się w Misyjnym Zgromadzeniu Służebnic Ducha Świętego. Od 10 lat pracuje na Ukrainie. Przedtem mieszkała w Holandii i Niemczech. Pochodzi z Chorzowa

Marcin Jakimowicz: Jak smakowała dziś kawa z Panem Jezusem?

S. Halina Madej: – Pan Jezus lubi taką jak ja: z mleczkiem i łyżeczką cukru (śmiech). Mogłabym zrobić niezły spot reklamowy: „Dzień bez kawy z Jezusem – dzień stracony”.

Skąd taki oryginalny pomysł?

– Odkrywam, że Pan Jezus jest pełen prostoty, zupełnie inny, niż sobie wyobrażamy. Tęskni za nami, chce być blisko nas.

Nie słyszała Siostra zarzutów: to zbytnie spoufalanie się z Najwyższym!

– Czasem było lekkie zdziwienie, ale większość osób „połykała haczyk”. Mówię im zresztą, że może to być równie dobrze „herbata z Panem Jezusem” (śmiech). Skąd ten pomysł? Mamy przyjaciół, lubimy z nimi przebywać, wypić dobrą kawuchę. A Pan Jezus jest moim Najwspanialszym Przyjacielem, więc czemu Go nie zaprosić?

Nie ma Siostra przed Nim żadnych tajemnic?

– Nie mam. Przeciwnie, chcę, by wiedział o wszystkim. Nie trzeba przed Nim niczego ukrywać, bo On zna się na rzeczy i wie, jak przyjść z pomocą. Tak naprawdę to nie muszę absolutnie nic robić, a On i tak się mną cieszy…

Ojciec Pelanowski powiedział kiedyś w naszej wspólnocie: „Boję się, że Jezus powie: »Augustyn, nie znam cię. Nigdy nie mówiłeś, jaki zespół piłkarski lubisz, jakiej muzyki słuchasz... Zawsze tylko lista skarg i zażaleń«. A Siostra? O czym Mu Siostra opowiada?

– O wszystkim. Jezus jest tak cudowny, że... zapominam o całym świecie! Nikt nie ma dla Niego czasu, więc cieszę się, że mogę Go ugościć.

Kiedy Siostra się z Nim zaprzyjaźniła?

– Jeszcze przed moim wstąpieniem do zgromadzenia. Należałam do oazy i miałam we wspólnocie naprawdę fajne przyjaciółki. Pewnego dnia, pamiętam, że była to sobota, coś mnie „napadło” i bardzo chciałam spotkać się i pogadać. Złożyło się jednak tak, że żadna z nich nie mogła mi poświęcić nawet chwili na rozmowę. Jedna akurat wyjeżdżała, inne były zajęte. Było mi jakoś ciężko na sercu, myślałam sobie rozżalona: „No tak, jak one chciały pogadać, to ja zawsze miałam dla nich czas...” i… poszłam do naszego kościoła. Był otwarty cały dzień, więc weszłam i usiadłam przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Pamiętam, że ogarnęła mnie wyjątkowa bliskość Jezusa, odczułam, że On chciałby mi powiedzieć, że zawsze ma dla mnie czas, że mogę do Niego przychodzić, kiedy tylko zechcę, i dzielić się wszystkim, co mi leży na sercu. Zobaczyłam, że Pan Jezus dopuścił do tego zdarzenia, gdy koleżanki nie miały dla mnie czasu, by pokazać mi, jak wyjątkowym i niezawodnym Przyjacielem jest On sam.

Czy potrzebne jest osobiste przyjęcie Jezusa do serca? Kowalski zapyta: „A co to, sam chrzest już nie wystarczy?”.

– Chrzest jest warunkiem, by należeć do Pana Jezusa, obmywa nas z grzechu pierworodnego. Podczas różnych uroczystości odnawiamy we wspólnocie Kościoła przyrzeczenia chrztu świętego. Jednak bardzo ważną sprawą jest dobrowolne i pełne zaufania powierzenie siebie, swojego życia Jezusowi. On tak bardzo nas szanuje, że nie chce czynić niczego na siłę, klamka drzwi naszego serca jest tylko z naszej strony, Pan Jezus może jedynie kołatać, prosząc o wejście. Gdy Jezus staje się twoim Panem, nie musisz żyć w strachu o siebie, o twoich bliskich, o twą przyszłość, i wszystko, co cię spotyka, widzisz w zupełnie innym świetle.

Opowiada Siostra o osobistym doświadczeniu. Takie kruche, delikatne historie są podatne na wyśmianie, ironię, szyderstwo. Gdy zapytałem o nie o. Joachima Badeniego, pokiwał smutno głową: „Kto tego nie doświadczył, nic nie zrozumie. Nic a nic”.

– Opowiem o niesamowitym zdarzeniu tutaj, na Ukrainie. To dowód, jak bardzo o każdego z nas walczy Boże Miłosierdzie. Zachorował na raka staruszek. Przywieziono go do szpitala. Konieczna była amputacja języka. Pacjent leżał już na sali operacyjnej, a młody chirurg (niewierzący, nieochrzczony) szykował się do operacji. Chirurg chciał trochę rozweselić staruszka i żartobliwie zwrócił się do niego: „No, dziadku, powiedzcie jakieś ostatnie słowo, bo potem już nie będziecie mogli mówić”. I wtedy wzruszony dziadek wyszeptał: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Z oczu chirurga popłynęły łzy... Po trzech miesiącach odszukał kościół, poprosił o chrzest, spowiedź. Przyjął Jezusa do serca.

Czy nie opadały Siostrze ręce (i skrzydła) w czasie pracy w Holandii czy Niemczech? Wśród rozbawionych „poszukiwaczy świętego grilla”?

– Miałam okazję zobaczyć, jak smutne jest życie ludzi, którym Pan Bóg jest niepotrzebny. Będąc bogatymi, żyją jakby w „złotej klatce”, duszą się w swoim egoizmie, tracą radość i sens życia. Oczywiście, spotkałam też wielu wspaniałych ludzi. Jednym z nich był egzorcysta o. Amadeus (trapista), bardzo pogodny i pełen prostoty. Był dla mnie świadkiem obecności żywego Jezusa. Zaprowadził mnie do domku – samotni, gdzie przychodzili ludzie, nad którymi się modlił. Nad drzwiami wejściowymi był napis: „Jezus jest Panem!”, i trzeba się było głęboko skłonić, bo drzwi były niezwykle niskie. To było celowe, aby już przy wejściu oddać pokłon Jezusowi. Ojciec Amadeus pokazywał mi podrapane ściany, połamane krzesła i mówił: „On (Szatan) nie może znieść utraty duszy, mści się za każdego człowieka wyrwanego demonom”.

Słowo „zbawiciel” oznacza ratownika. Doświadczyła Siostra „przeklętej” sytuacji, z której On siostrę wyratował? Czy są w ogóle przeklęte sytuacje?

– Myślę, że dla ludzi żyjących Panem Bogiem nie ma sytuacji przeklętych. Sekret szczęścia świętych polegał na tym, że każde zdarzenie przyjmowali jako przejaw miłości Boga. Każde zdarzenie ma ukryty, głęboki sens. Im bardziej trudne, niezrozumiałe – tym głębiej Pan Bóg pragnie wejść w nas ze swoją łaską, chce już tu, na ziemi, przygotować nas na spotkanie z Nim w niebie. Chce być dla nas jedynym oparciem i troszczy się o naszą pokorę, bo sami z siebie nie potrafimy być małymi, ostatnimi. Osobiście doświadczyłam ogromnej walki przed złożeniem ślubów wieczystych. Był to bardzo trudny czas, ale później okazał się wielkim błogosławieństwem. W takich chwilach ogromnie ważne jest to, by przychodzić do Pana Jezusa. Nie trzeba nic mówić, tylko być, trwać przy Nim. W tym trudnym czasie, dzień po dniu, rozważałam Ewangelię o tym, jak św. Piotr zobaczył kroczącego po jeziorze Jezusa i zapragnął przyjść do Niego. Na widok silnego wiatru uląkł się i zaczął tonąć. Zobaczyłam, że trzeba wpatrywać się w Jezusa, nie odwracać spojrzenia w chwilach, gdy nasza miłość, zaufanie do Niego przechodzi „próbę ognia”. Pan Jezus wie, że potrzebujemy zapewnienia, że ON naprawdę JEST. Chce być blisko nas. Czeka na gest zaproszenia z naszej strony…

Jak opowiadać o spotkaniu Zmartwychwstałego? Raniero Cantalamessa podpowiada: „Jeśli miałbym dać jakąś radę czytelnikom »Gościa Niedzielnego«, to powiedziałbym: jeśli chcecie mówić o Jezusie, proście o dar radości. Radość jest tym, co najbardziej przekonuje ludzi”.

– Podpisuję się pod tą wypowiedzią. Słyszałam z ust znajomego egzorcysty, że pogoda ducha, taka prosta radość – to najprostsze egzorcyzmy, ale bardzo skuteczne. Szatan nienawidzi ludzi radosnych, nienawidzi dzieci. Dlaczego? Bo są odbiciem radości Pana.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.