Przed pierwszą gwiazdką

Krystyna Piotrowska; GN 50/2012 Radom

publikacja 19.12.2012 12:00

„Hop, hop, w której stronie mój chłop?!” – rozlegał się głos panny za stodołą po wigilijnej wieczerzy. Dawne zwyczaje przywołują „specjalistki od tradycji”.

– Tak wygląda aniołek z bibuły – mówi pani Marianna i pokazuje, jak należy go robić Krystyna Piotrowska – Tak wygląda aniołek z bibuły – mówi pani Marianna i pokazuje, jak należy go robić

W nocy padał śnieg, a lekki mróz nie pozwala mu stopnieć. Jest drugi dzień Adwentu. W przysuskim muzeum, mieszczącym się w zabytkowym dworze z XIX wieku, za chwilę rozpocznie się nietypowa lekcja – warsztaty etnograficzne. Na długim stole leżą nożyczki, klej, kolorowy papier i bibuła. Wokół niego na krzesłach siadają mali słuchacze, dzieci z Samorządowego Przedszkola nr 3 w Przysusze. Kobiety w barwnych ludowych strojach zaczynają opowiadać, jak to przed laty robiło się w domu, własnoręcznie, ozdoby na choinkę. Wyjaśniają, że kiedyś nie można było, tak jak dziś, kupić kolorowych bombek i tych wszystkich błyskotek, którymi teraz zapełnione są sklepy. Pokazują też, jak zwijać bibułkę w ruloniki i jak robić z niej gwiazdki, słoneczka, aniołki.

Znane i uznane

Warsztaty etnograficzne z udziałem twórczyń ludowych w Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze są stałym elementem w kalendarzu edukacyjnym tej placówki. – Zapraszamy do muzeum artystki ludowe z regionu opoczyńskiego, osoby, które kultywują najpiękniejsze tradycje regionalne. Tym razem są to panie z Bielowic, Marianna Rzepka z córką Gabrielą. Prezentują wykonywanie tradycyjnych dla regionu opoczyńskiego ozdób choinkowych. Tradycyjnych, czyli takich, które w dawnych domach w okresie przedświątecznym wykonywano samodzielnie, wykorzystując miejscowe tradycje i łatwo dostępne materiały, a przy okazji mogąc zaprezentować swoje umiejętności artystyczne, zdolności, kunszt i oczywiście znajomość regionalnego wzornictwa. To wszystko dzieci mogą zobaczyć, ale równocześnie nauczyć się wykonywania drobnych ozdób, które już teraz budują atmosferę miłych świąt – mówi Katarzyna Markiewicz, kierownik muzeum. Wymienione przez panią kierownik kobiety to bardzo znane i uznane artystki ludowe. Chętnie prezentują swoje umiejętności i swoje prace w różnych miejscach i miejscowościach: na kiermaszach, festiwalach, warsztatach edukacyjnych. To artystki znane także poza swoim regionem. Mają bardzo bogaty dorobek, są stypendystkami Ministerstwa Kultury. Pani Marianna jest laureatką nagrody imienia Oskara Kolberga. Nagroda honoruje całokształt działalności i wyróżnia za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury ludowej. Organizatorem nagrody jest Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, Oddział Muzeum Wsi Radomskiej w Radomiu. Prace pani Marianny znajdują miejsce w etnograficznych zbiorach muzealnych. Panie tworzą w wielu dziedzinach sztuki ludowej, między innymi haftują, robią koronki, plastykę obrzędową, czyli pisanki i palmy opoczyńskie, oraz ozdoby do wystroju wnętrz: wycinanki, kwiaty, pająki. Aż nasuwa się pytanie, czy dzieci, które przyszły na tę muzealną lekcję, zdają sobie sprawę z tego, że uczą się autentycznej sztuki ludowej pod okiem uznanych artystów?

Aniołek z szaliczkiem

Zanim najmłodsi wykażą się plastycznymi zdolnościami, Gabriela Rzepka pokazuje im już zrobione ozdoby choinkowe. Wszystko im się podoba: i szyszka z bibuły, i strzępiaste bibułowe kule o wdzięcznej nazwie „kalina”, dzwoneczki, gwiazdki, łańcuchy, ale chyba najbardziej aniołki w kolorowych sukienkach. Pani Marianna bierze kawałek białej bibuły, okręca nim małą kulkę papieru, przewiązuje nitką. Za chwilę dowiązuje rulonik z bibuły i mówi: – Nasz aniołek ma już rączki. Dzieci zaciekawione patrzą, jak starsza pani szybko doczepia kolejne elementy: sukienkę, skrzydła i kolorowy szaliczek. To małe rękodzieło przekazuje opiekunce dzieci Aleksandrze Porębskiej. – Ten aniołek zawiśnie na choince w naszym przedszkolu, obok ozdób wykonanych przez dzieci – zapewnia pani Aleksandra. – Przychodzimy tu na warsztaty – dodaje – bo chcemy, żeby już przedszkolaki kultywowały ludową tradycję. Rozmawiamy też o tym z nimi. Myślę, że warto to robić. To od nas zależy, czy ta tradycja zaginie, czy też nie. Dla tak małych dzieci samodzielne wykonanie ozdoby choinkowej, choćby tej najprostszej, jak słoneczko czy gwiazda, wcale nie jest łatwe. Ale się starają. Sklejają kawałki kolorowego papieru, zwijają ruloniki z karbowanej bibuły. Na szczęście mogą też liczyć na pomoc dorosłych i po kilkunastu minutach są widoczne efekty ich wspólnej pracy. Jeszcze chwila i lekcja już skończona. Podobne zajęcia, tym razem pod okiem wychowawców, dzieci mają zaplanowane w swoim przedszkolu.

Jak to w Adwent było

– Żeby lepiej przygotować się do świąt Bożego Narodzenia, w Adwent każdy chciał sobie czegoś odmówić: alkoholu, papierosów, cukierków – mówi pani Gabriela. Z wykształcenia jest ekonomistką. Zamiłowanie do ludowej tradycji przejęła po mamie. Ta z kolei po swojej mamie, która była twórczynią ludową, i po babci. Siostra pani Gabrieli, Bożena, również kultywuje ludowe tradycje. – Z Adwentem zaczynał się post. Nie było zabaw, hucznych imprez. Przeważnie dzieci z jego początkiem zaczynały przygotowywać choinkowe ozdoby. Panienki zajmowały się strojeniem mieszkania na święta. Robiły pająki z bibuły, słomy i grochu, bibułowe sznury, wycinanki, zawieszały zdobienie przy obrazach i lustrach. Na święta wszystko musiało być gotowe. Te przybrania zdejmowało się dopiero wraz z nadejściem Wielkiego Postu – opowiada Marianna Rzepka. Wykonywane przez Adwent ozdoby w Wigilię zawieszano na przyniesionej z lasu choince. Obok nich musiały być jabłka, pierniczki, kruche ciastka posypane cukrem i cukierki. – Mama mówiła: – „Oj, nie jedzcie cukierków i ciastek, bo ksiądz będzie chodził po kolędzie, to muszą być jeszcze na choince”. Ale dzieci i tak po kryjomu coś tam sobie urwały. A ksiądz jak po kolędzie chodził, to też dzieciakom cukierki rozdawał – wspomina pani Marianna.

Zanim zasiadło się do wieczerzy wigilijnej, na białym obrusie gospodarz stawiał glinianą miskę. Na jej dno wsypywał ziarna zbóż i przykrywał garstką siana. Miskę okrywało się serwetką, a na niej kładło opłatek. Po modlitwie, gdy już połamano się opłatkiem, zasiadano do stołu. Potraw musiało być nie do pary – albo siedem, albo trzynaście – i wszystkie postne. Wśród nich była kasza okraszona olejem z przysmażoną cebulką i grzybami, kapusta z grzybami, kompot z suszonych owoców, pierogi z kapustą i grzybami, ryby, kluski, kluski z makiem, racuchy. Przy kolacji śpiewano kolędy. – Trzeba było zjeść jak najwięcej kaszy, to będzie się miało dużo pieniędzy. Liczyło się, ile jest śliwek w kompocie. Jeśli do pary, to była to dobra wróżba dla panny albo dla kawalera. W ciągu roku mieli bowiem wstąpić w związek małżeński. Panna wychodziła też po kolacji za stodołę i głośno krzyczała: „Hop, hop, w której stronie mój chłop?!”. Tam, gdzie odpowiedziało jej echo, stamtąd ukochany miał przywędrować. Kawalerowie też pytali echo, skąd będzie ich wybranka – opowiada pani Gabriela.

Jej mama wspomina, że Pasterka była obowiązkowa. Do kościoła trzeba było iść na piechotę. Ale ludzie szli, nawet daleko, bo nie było samochodów, a koni w nocy się nie zaprzęgało. Na świąteczne śniadanie był barszcz z mięsem. Później tradycyjnie bigos, ciasta. W drugi dzień świąt chodzili po wsi kolędnicy. Śpiewali kolędy, a w zamian od gospodarzy dostawali kawałek placka czy kiełbasy. – A, i jeszcze w Wigilię rano szykowało się takie „skurcoki” – przypomina sobie pani Marianna. – Gotowało się kartofle w mundurkach. Potem te kartofle obierało się ze skórki i kroiło w plastry. Na patelni smażyło się na oleju lnianym albo rzepakowym cebulkę i ugotowane suszone grzyby. W tym odsmażało się te pokrojone kartofle. Do tego był barszcz grzybowy. To było bardzo pyszne. Potrawa ta do dziś przygotowywana jest w domu państwa Rzepków. A że jest ona faktycznie bardzo smaczna, potwierdza pani Gabriela. Nic tylko trzeba spróbować.