Nie zawsze wchodzi się na szczyt

Jacek Dziedzina

GN 11/2013 |

publikacja 14.03.2013 00:15

To był „niski” ośmiotysięcznik. Ale nigdy jeszcze przez nikogo nie zdobyty zimą. Maciej Berbeka miał z nim stare porachunki sprzed ćwierć wieku. Musiał tam wrócić. Dziś mija rok od tragedii na Broad Peak.

Tomasz Kowalski miał zaledwie 27 lat, ale sporo wyczynowych osiągnięć; Maciej Berbeka (59 lat), nestor polskiego himalaizmu. „Góra do mnie nie należy”, mówił przed wyprawą fot. Artur Małek, Adam Bielecki Tomasz Kowalski miał zaledwie 27 lat, ale sporo wyczynowych osiągnięć; Maciej Berbeka (59 lat), nestor polskiego himalaizmu. „Góra do mnie nie należy”, mówił przed wyprawą

Wtorek 5 marca 2013 r.: polska wyprawa jako pierwsza zdobywa zimą szczyt Broad Peak (8047 m n.p.m.). Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Dwaj ostatni nie wrócili z wyprawy. Berbeka (59 lat), absolutna czołówka światowego himalaizmu, był już tam dokładnie 25 lat temu. Myślał wtedy, że zdobył szczyt. Dopiero później okazało się, że doszedł tylko do przedwierzchołka. Brakowało kilkunastu metrów. Młodszy o całe pokolenie Tomasz Kowalski (27 lat) chciał tylko zapisać się w historii himalaizmu. Przyjaciele mówią, że dużo by teraz dali, żeby nie było go w encyklopediach.

Kogut na weselu

Rodzina górołazów. Zakopiańczycy. Krzysztof, ojciec Macieja, też zginął przy schodzeniu ze szczytu, w Alpach, dokładnie 49 lat temu. Brat Jacek – taternik, alpinista i himalaista, brat Ryszard – przewodnik tatrzański. Maciej uprawiał wspinaczkę nie tylko dla przyjemności. „Pełną satysfakcję daje mi dopiero niesienie pomocy w górach” – mówił w ostatnim wywiadzie przed śmiercią ten doświadczony ratownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. – Spędziłem z Maćkiem 90 proc. swojego życia – mówi Ryszard Gajewski, również legenda polskiego himalaizmu i – podobnie jak Maciej – ratownik TOPR. Różnica wieku – 12 dni. – Byliśmy przyjaciółmi, można powiedzieć, od wózków dziecięcych. Nasze matki często się spotykały, bo nasi ojcowie razem się wspinali. A potem jeździliśmy z Maćkiem na wycieczki, chodziliśmy do tej samej klasy, razem zaczęliśmy chodzić w Tatry. Pierwszą trasę zimową robiliśmy w trójkę: Boguś Probulski, Maciek i ja. Zostałem z nich tylko ja. Wszyscy wspominają go jako radosnego i dowcipnego człowieka. – Maciej był świadkiem na moim ślubie, w latach 70. – ciągnie opowieść Ryszard. – Pamiętam, że przyszedł na wesele w niebieskich butach i jakiejś kamizelce. A jako prezent ślubny dostaliśmy od niego żywego koguta, który miał wstążki u nóg. Jak ten kogut przeszedł po stole weselnym, to demolował wszystko. Taki był Maciek.

Syndrom Broad Peak

Razem z Berbeką w 1984 roku weszli na Manaslu (8156 m n.p.m) – było to pierwsze zimowe wejście na ten szczyt. – Traktowaliśmy to jako sport, ale uprawiany w najlepszym z możliwych miejsc. Mówiliśmy sobie: dlaczego mamy biegać po boisku, które jest zawsze takie samo, skoro możemy chodzić po górach, które są każdego dnia inne? Gajewski po wyprawie na Manaslu nabawił się poważnych odmrożeń. Powiedział sobie: koniec z Himalajami zimą. Berbeka jeździł dalej. Na jednej z wypraw na K2 w 1987 roku wszedł na Broad Peak, ale doszedł tylko na przedwierzchołek, kilkanaście metrów niższy od szczytu. Był jednak przekonany, że zdobył wierzchołek, jako pierwszy na świecie. Koledzy z bazy widzieli jednak, że Maciej nie doszedł do końca. Ale powiedzieli mu to dopiero po powrocie z wyprawy. – Oni się obawiali, że jak mu to powiedzą w górach, to on pójdzie z powrotem – uważa Gajewski. – I widocznie to siedziało w nim głęboko, pewnie miał zakodowane, że musi tam kiedyś dojść. A przecież w tym sporcie jest tak, że nie zawsze się wychodzi na szczyt.

No risk, no fun

„Jutro ruszamy w góry. Kolejna, ale naprawdę wyjątkowa wyprawa życia. Trzymajcie kciuki, bo jest okazja napisać kolejny rozdział historii himalaizmu. Ale by było...” – napisał na swoim blogu Tomasz Kowalski przed wyjściem na Broad Peak. Najmłodszy uczestnik wyprawy (27 lat). „Jeszcze 5 marca cieszyliśmy się jego sukcesem, udało mu się na stałe wejść do historii himalaizmu. Teraz dużo byśmy dali, żeby w encyklopediach go nie było, a żeby znowu był z nami”, napisali jego przyjaciele z warszawskiego Klubu Wysokogórskiego. Pochodził z Dąbrowy Górniczej, mieszkał i pracował w Poznaniu. W 2004 roku wszedł na Mont Blanc. Wszyscy byli pod wrażeniem jego tempa zdobywania szczytów. Na kilku kontynentach. Jednym z jego marzeń było dostać się do składu wyprawy zimowej na Broad Peak. Przyjaciele z KW na swojej stronie internetowej przypomnieli słowa Tomka i życiowe motto: „Jestem fanatykiem filmowym i dzięki temu mam bardzo rozbudowaną wyobraźnię. Zawsze mam plan B i wierzę w szczęśliwe zakończenia. Uważam, że życie polega na spełnianiu marzeń. Swoich i cudzych. No risk, no fun (nie ma zabawy bez ryzyka)”. Ryszard Gajewski wspomina jedną z wypraw z Maciejem Berbeką. „Robili” akurat 3,5-kilometrową ścianę. – Naszym celem było wspinanie na dużej wysokości, żeby było trudniej, żeby nikt nie mógł tego powtórzyć. To było istotne: zdobywanie trudnych rzeczy, a nie powtarzanie tego, co już ktoś zrobił. Bo co to za sukces, że ktoś wszedł na 8-tysięcznik normalną drogą. Miał być sukces, wejście na 8-tysięcznik, który jeszcze nie został zdobyty zimą. Nie na darmo nas, Polaków, nazywa się „lodowymi wojownikami”, zwariowanymi bardziej niż inni. Bo spanie w namiocie, w którym jest minus 35 stopni, to przecież nie jest norma – opowiada przyjaciel Berbeki.

Bez tlenu – bez znieczulenia

Ryszard próbował jednak wybić z głowy Maciejowi tegoroczną próbę z Broad Peak. – Do 7500 m to jeszcze można w tym wieku wchodzić, ale wyżej już nie ma sensu. Z tej całej ekipy, która teraz wchodziła, Maciek miał najlepszą technikę wspinania, pokonywania trudności, ale nie wytrzymałość. Maciek i ja należeliśmy do przewodników wysokogórskich – to takie elitarne stowarzyszenie.Wchodziliśmy w trudniejsze rejony Tatr, na szczyty bez szlaków, więc myśmy o tę formę dbali. Przeciętny gość w naszym wieku nie jest tak wysportowany, bo po co. A my musieliśmy, bo to były wymagania przewodnickie. Ale to i tak nie była forma na zimę. Trzeba się bardzo w sobie spiąć, żeby w takich warunkach, w wietrze, w namiocie, wytrzymać. A Maciek jak się na coś uwziął, to musiał to zrealizować. Był typem długodystansowca, takim samym tempem szedł zarówno tam, gdzie tlenu było wystarczająco dużo, jak i tam, gdzie go nie było – ciągnie Gajewski. Sam trzy lata temu był na podobnej wyprawie, ale – jak mówi – 7500 m to było maksimum, co mógł osiągnąć. – Mogłem wejść wyżej, ale z tlenem, a to znowu nie mieściłoby się w mojej filozofii, bo ja nie chodziłem z tlenem i nie miałem zamiaru sobie psuć opinii. Wszyscy turyści wchodzą z tlenem. Ale skoro ja w zimie wszedłem na 8156 bez tlenu, to dlaczego miałem wejść na 8160 z tlenem latem? To by było obniżenie poziomu. Zimą też nie brałem tlenu. I jak byliśmy z Maćkiem zimą na Manaslu, który jest wyższy od Broad Peak o 120 m, to też byliśmy bez tlenu. Ale było to 25 lat temu. A teraz też wszyscy wchodzili bez tlenu. To niski 8-tysięcznik – uśmiecha się doświadczony himalaista.

Góry nie do nas należą

Każdy z uczestników wyprawy na Broad Peak miał świadomość ryzyka. To jest wpisane w ten sport – mówią himalaiści. – Ja byłem na wyprawie, podczas której zginęło dwóch moich kumpli. Lawina zeszła – mnie zostawiła, a dwóch spadło w 700-metrową przepaść. Myśmy się cały czas potykali o tę śmierć. A z Maćkiem mieliśmy taką sytuację w Tatrach.On mnie asekurował. Był jeszcze jeden kolega, który wspinał się po linie. Ja szedłem pierwszy, Maciek drugi i w pewnym momencie zaczęły nam haki wypadać. Kolega, który szedł po tej linie, obsunął się o metr. I zażądał, żeby Maciek wpiął się w jego linę. A Maciek na to, że przecież jeszcze są trzy haki, więc o co chodzi, najwyżej wszyscy spadniemy... Ale i tak zawsze mieliśmy wyrzuty sumienia, bo przez to nasze ryzyko największe stresy przeżywały nasze rodziny – przyznaje Gajewski. Szczyt Broad Peak czterej himalaiści zdobywali kolejno w ciągu godziny. Potem zaczęli schodzić oddzielnie, pozostając częściowo w kontakcie wzrokowym. Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski nie dotarli do biwaku szturmowego na wys. 7400 metrów i zostali na noc na przełęczy położonej zaledwie 150 metrów poniżej szczytu. Co kilka godzin docierały do nas kolejne informacje od kierownika wyprawy Krzysztofa Wielickiego. Tomasz Kowalski zgłosił mu trudności z oddychaniem i ogólne osłabienie i wtedy „miał zażyć lekarstwa według instrukcji”. „W czasie schodzenia z przedwierzchołka zaliczył mały upadek, w efekcie którego wypiął mu się rak. Podczas ostatniej łączności o 6.30 rano 6 marca meldował trudności z zapięciem tego raka. Mówił też, że widzi Macieja Berbekę. Tuż przed świtem widać było z bazy na wys. 4950 m światełko latarki na siodełku przełęczy. Rano jeden z pracowników bazy (kucharz) widział (?) postać pod przełęczą w okolicy szczelin (uznano, że to Maciej)”. Później były już tylko same pytajniki. I konieczność uznania, że stało się najgorsze. W ostatnim wywiadzie przed wejściem na Broad Peak Berbeka mówił z przejmującym teraz realizmem i pokorą: „Góry od czasu do czasu pozwalają nam obcować z nimi, wejść, zdobyć, ale to nie jest zdobywanie w sensie »zdobyłem, ta góra do mnie należy«”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.