Zdążyć przed sianokosami

Marcin Wójcik

GN 14/2013 |

publikacja 04.04.2013 00:15

Ilona pochodzi ze wsi Klasztorne, gmina Bierzwnik, powiat Choszczno – po prostu z zachodniopomorskiego. Dzięki stypendium może studiować w Warszawie.

Stypendyści „Dzieła Nowego Tysiąclecia”: Mateusz Smoliński, Magda Kaczor, Ilona Wieczorek Jakub Szymcz Stypendyści „Dzieła Nowego Tysiąclecia”: Mateusz Smoliński, Magda Kaczor, Ilona Wieczorek

Fundacja „Dzieło Nowego Tysiąclecia” wyrównuje szanse edukacyjne uzdolnionej młodzieży pochodzącej z małych miejscowości – zwłaszcza ze wsi. Pomocą objętych jest już  2,5 tys. osób. Korzystają gimnazjaliści, licealiści i studenci. Każdy może wesprzeć młodzież, przekazując 1 proc. podatku dochodowego na rzecz fundacji, a także w trakcie zbiórki pieniężnej podczas Dnia Papieskiego. Dzieło powstało, aby upamiętnić Jana Pawła II. A kogo wspieramy?

Magdalena

Madzia wyszła na scenę i wyrecytowała: „Był sobie pewnego razu imbryk do herbaty, dumny z porcelany, z której był zrobiony, dumny ze swej wysmukłej szyi i z dużego ucha. Miał on szyję z przodu, ucho z tyłu i o tym wciąż mówił; nie mówił zaś nigdy o swej pokrywce, która była stłuczona i sklejona, co było wielkim brakiem, a niechętnie mówi się o swych brakach, inni to przecież robią za nas…”. A po skończeniu ulubionej bajki autorstwa Andersena Madzia ze sceny zeszła, usiadła i po chwili znowu wyszła, by nagrodę za recytację odebrać. Nie pierwszą i nie ostatnią. Taka zdolna. Przed sianokosami szkołę zaliczała, żeby później mieć czas na przewracanie siana, grabienie, zwożenie do stodoły. Później żniwa, wykopki, a w Lubelskiem ziemniaki spore, więc się nadźwigała. Ale siłę miała, bo i z krowami walczyła; brała za łańcuchy i na łąkę prowadziła, a krowy jak to krowy – nie wiadomo, co i kiedy bydlęciu do głowy strzeli. Dlatego mama wolała dawać jej w opiekę kurczaki. Nie chodziło o to, że z drobiem mniej roboty, ale że gabarytami nie przerastały Madzi. Biedaczka, musiała się nagonić za temperamentnymi kurami, co w łęgi szły. Sąsiedzi w okna patrzyli i mówili: „Madzia Kaczor za kurami znowu lata”. Bo Magdalena jest Kaczor, po tacie, którego nigdy nie widziała. On ją widział. Miała 11 miesięcy, on 38 lat, gdy umarł. I Kaczorowa sama została z trzema córkami i synem. Byli jeszcze teściowie, ale lat im nie ubywało. Teraz, kiedy Madzia jest Magdaleną, przyjeżdża do domu raz na miesiąc. Nie siedzi za stołem, tylko do roboty się garnie, bo mama nadal ma krowy i ziemniaki. Przyjeżdżałaby częściej, ale studiuje na Uniwersytecie Warszawskim, kilka kierunków naraz (magistra chce mieć z resocjalizacji). Nieraz zaprasza „Warszawę” do Czemiernik. Nie żeby „Warszawa” sobie odpoczęła, ale żeby coś konkretnego zrobiła; płot ostatnio tworzyli z wierzby energetycznej. Nawet wychodek przenieśli, bo stanął na przeszkodzie warszawskiej wizji twórczej. – Ale przyjaciele nie są znowu tacy warszawscy, tylko stypendyści, czyli też ze wsi, na robocie się znają – mówi Magdalena. – Nie poznalibyśmy się, gdyby nie fundacja, i na uniwersytecie też bym pewnie nie studiowała.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.