Ptasi szpital

ks. Piotr Sroga
; Posłaniec Warmiński 33/2013

publikacja 25.08.2013 07:00

Od kilkunastu lat mogą liczyć 
na pomoc lekarzy. A wszystko dzięki inicjatywie 
olsztyńskich leśników.


Inżynier Paweł Bednarczyk od 1996 roku opiekuje się chorymi ptakami ks. Piotr Sroga /GN Inżynier Paweł Bednarczyk od 1996 roku opiekuje się chorymi ptakami

Gdy zachoruje człowiek, trafia do szpitala. A co dzieje się z ptakami? Czy są dla nich szpitale i domy spokojnej starości? Okazuje się, że na trenie Warmii i Mazur jest ich kilka. Jednym z nich jest Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych z Dąbrówce Wielkiej, należący do Nadleśnictwa Olsztyn. Głównym koordynatorem działań jest nadleśniczy Wojciech Abramczyk. Od powstania w roku 1996 trafiło tu już około 500 ptaków.


Leczenie lub renta


Inicjatorem i opiekunem tej placówki jest inż. Paweł Bednarczyk, który już w czasie przygotowań do zawodu leśnika zainteresował się ptakami drapieżnymi. – W technikum było koło sokolników i ja do niego należałem. To mnie interesowało. Na początku przyniesiono młode myszołowy i trzeba było je odchować. A w kartonie albo w małych klatkach nie da się ich trzymać. Potrzebne było większe pomieszczenie – przynajmniej dwa na dwa metry. W 1996 roku właściwie sam zbudowałem pierwsze woliery (czyli przestronne pomieszczenia dla ptaków) – mówi Paweł Bednarczyk. Tak zaczęła się przygoda z myszołowami, jastrzębiami, orłami i innymi ptakami. Inicjatywa była bardzo cenna, gdyż koniec XX wieku charakteryzował się dramatycznie niską liczebnością ptaków drapieżnych. Przyczyną było niebezpieczne dla zwierząt stosowanie środków chemicznych. 

Leśnik z Dąbrówki sięga do bogatej dokumentacji i wskazuje pierwszy wpis: data – 15 czerwca 1996; ptak – jastrząb gołębiarz; choroba – narośl na przełyku. Zrobiono nawet operację, ale niestety nie przeżył. Potem na liście znajdują się różne gatunki i ich charakterystyka. Wpisów przez te lata uzbierało się sporo.
Metoda funkcjonowania ośrodka jest prosta: wyleczyć, wzmocnić i umieścić w naturalnym środowisku. Nie zawsze jest to możliwe. W jednej z wolier mieszka obecnie młody orlik. Ma uszkodzone skrzydło i nie będzie już normalnie funkcjonował. Trzeba znaleźć mu godne miejsce na taką orlą rentę.

Większość ptaków przywożą ludzie z różnych miejscowości województwa warmińsko-mazurskiego. Często także dzwonią i proszą o pomoc.
– W tym tygodniu było parę telefonów dotyczących bocianów. W Dywitach jest na przykład bocian, który wyskoczył z gniazda, i ludzie go dokarmiają. Dzwonili, żeby go zabrać – mówi Bednarczyk.


Z Finlandii na Warmię


Latem najczęściej przywożone są młode ptaki. Nierzadko wypadają z gniazd, ale czasem to nawałnice i burze uszkadzają ptasie domy i skazują młode na ludzką pomoc. Były takie lata, że spadały całe gniazda i pisklęta trzeba było odchować.
W jednym z pomieszczeń ośrodka znajduje się sowa uszata. – Po burzy wywróciło się drzewo i z dziupli wypadły młode. Jedno rozjechał samochód, drugie trafiło do nas. Musimy je teraz odchować i po trosze nauczyć polować – mówi olsztyński leśnik. Młoda sowa siedzi spokojnie w pomieszczeniu, jednak gdy opiekun zbliża się do niej zbyt blisko, reaguje, rozkładając skrzydła i przyjmując postawę obronną. Jest nieco ospała. Przecież jest dzień, a ona prowadzi nocne życie.


Przykładów zranień i chorób, z którymi spotkali się pracownicy ośrodka, jest wiele. W pamięci utkwił im rybołów obrączkowany w Finlandii cały sklejony lakierem do malowania łódek. Ktoś wylał prawdopodobnie tę substancję na resztki ryb i ptak się pozlepiał. Trzeba go było dwa razy kąpać.
 – Rybołów z natury, także ze wzglę
du na swoją budowę, nie lubi siedzieć na ziemi. Przebywa na drzewach i atakuje z powietrza, nad wodą. Leczyliśmy go półtora roku i się nie udało. Padł. Jest teraz wypchany w muzeum przyrody – wyjaśnia Paweł Bednarczyk.


Fikołki w powietrzu


Na Warmii i Mazurach znajduje się obecnie dość duża populacja orłów bielików. Parę lat temu ich liczebność była szacowana na 200 par lęgowych, ale trzeba to pomnożyć przez dwa. Częstotliwość spotykania tych ptaków jest dużo większa niż wcześniej. Pomaga w tym ochrona strefowa. W ośrodku przebywało ponad 50 bielików. Kiedyś trafiały się jeden lub dwa, a w tym roku było ich już sześć.

– Prowadzimy ochronę miejsc lęgowych, co wpływa na liczebność bielików. Polują one na ryby, ptactwo wodne, ssaki lądowe, zające, a nawet małe sarny – takie dwutygodniowe. Często polują zespołowo, po dwa. Jeden płoszy ofiarę, drugi łapie – mówi pan Paweł. Poza okresem lęgowym bieliki się tolerują. Można je spotkać nawet po kilkanaście, najczęściej wokół stawów rybnych. Pod Pasymiem są zbiorniki wodne, gdzie jesienią przebywa nawet około 20 osobników. W styczniu zaczyna się okres lęgowy i wtedy zaczynają się walki o rewir.

– Są to ostre starcia. W tym roku był przypadek, gdy jeden drugiego zabił w tej walce. Po tym można wnioskować, że jest ich tyle, iż muszą się bić o terytorium. Bielika można rozpoznać po samych rozmiarach. Ma on 2,5 metra rozpiętości skrzydeł. Szerokość około 40–50 cm. To jak kawał dużej dechy. Ma krótki ogon, nieproporcjonalny do skrzydeł. Macha nimi wolniej niż żuraw. Widzimy powolne, spokojne ruchy. Choć same orły są szybkie i zwinne. Potrafią robić różne fikołki w powietrzu. Samce, które są mniejsze, bywają bardziej zwinne – wyjaśnia Paweł Bednarczyk. Były nawet przypadki, kiedy orliki brały się za kolonię czapli siwej albo potrafiły zabierać młode bociany z gniazda. Ludzi jednak nie atakują. Wbrew powszechnemu przeświadczeniu nie jest orłem, ale orłanem.


Śmiertelny defekt


W ośrodku znajduje się siedem wolier. Można powiedzieć, że są trzy fazy leczenia ptaków i przywracania ich środowisku naturalnemu. Najpierw trafiają one do najmniejszych pomieszczeń, gdzie są leczone i wzmacniane. Tam odbywają się oględziny lekarskie i aplikacja leków. – Część ptaków trzeba karmić z ręki. Niektóre się opierają i nie chcą współpracować. Oczywiście kontakt z człowiekiem jest jak najkrótszy. My nie oswajamy, choć wiadomo, że łatwiejsza jest rehabilitacja oswojonego osobnika. Ale nie po to jesteśmy – mówi Paweł Bednarczyk.

Drugie pomieszczenie jest większe, z kilkumetrowym wybiegiem. Ta woliera ma 12 metrów długości i dwa siedziska. Tam ptasi pacjent może już sobie przelatywać. Na końcu czeka budowla największa – mająca 40 metrów średnicy. Siedziska są ustawione schodkowo, dla słabszych i silniejszych osobników. Na końcu czeka już tylko natura. Czas rehabilitacji jest różny – od tygodnia do dwóch lat. Zdarzały się także kilkuminutowe pobyty, gdy przywieziono jaskółki, które trzeba było tylko podrzucić, aby poleciały. 

Ośrodek w Dąbrówce Wielkiej współpracuje z Powiatowym Inspektoratem Weterynarii i Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. W ten sposób jest objęty stałą i specjalistyczną opieką weterynaryjną. Podmiotem prowadzącym jest obecnie Fundacja Albatros. Większość pacjentów po wyleczeniu powraca do swoich naturalnych siedlisk. Zanim jednak odzyskają pełną sprawność fizyczną, są otaczane opieką, doglądane i leczone. To o tyle trudne, że z ptakami drapieżnymi należy postępować tak, by nie przyzwyczaiły się do obecności człowieka. Po wypuszczeniu na wolność muszą przecież poradzić sobie samodzielnie.

Losy niektórych z nich można śledzić, ponieważ wszystkie przed wypuszczeniem obrączkuje się, a dane o nich są przesyłane do stacji ornitologicznej Polskiej Akademii Nauk. Pomaga to monitorować stan populacji, biologię i długość życia. Trzeba szanować prawa natury. Widać to często na przykładzie bocianów, które są także przyjmowane do ośrodka. – Jeśli młode są niedołężne, chore, mają jakieś wady, wtedy dorosłe osobniki je zostawiają. Często chodzi o krzywy dziób i krzywe nogi. Dorosłe ptaki nie karmią tych piskląt. Ptaki z defektem nie przedłużą gatunku, natura jest tu okrutna. Albo jesz, albo ciebie jedzą – mówi olsztyński leśnik.

Ważnym aspektem działalności ośrodka jest także wzrost świadomości mieszkańców Warmii i Mazur na temat procedur pomocy dzikim ptakom. Ludzie nie bawią się już tak często jak kiedyś przetrzymywaniem ptaków. Nie zdarzyło się w ostatnich latach, aby ktoś w złej wierze to robił.