Panie Boże, a co to jest?

Grzegorz Brożek
; GN 42/2013 Tarnów

publikacja 21.10.2013 06:00

Dziada z babą tu nie brakuje. W tyglu mieszają się Jasna Góra, papież i Budda. Aż dziw, że jest tu nadmiar ciszy. Leżąca na „końcu świata” Wysowa jest wyjątkowo ciekawym miejscem w diecezji.


Maria Świder zachwyciła się Wysową 30 lat temu. W głębi charakterystyczne „Biawena” i „Beskid” Grzegorz Brożek /GN Maria Świder zachwyciła się Wysową 30 lat temu. W głębi charakterystyczne „Biawena” i „Beskid”

Koniec świata jest umowny. Jednak nie da się do Wysowej przyjechać „przejazdem”. Przy samej granicy ze Słowacją droga powiatowa 1498K się kończy i trzeba wracać z tego raju. 


Mały raj


Maria Świder w Wysowej mieszka od 10 lat, ale jest już legendą. Ta rodowita tarnowianka jako przewodnik beskidzki dzień w dzień prowadzi kuracjuszy po najpiękniejszych szlakach Beskidu Niskiego. – Więcej jak 30 lat wstecz przeleciałam wszystkie góry na południu. Kiedy pierwszy raz zeszłam zielonym szlakiem z Krynicy do Wysowej oniemiałam. Zjechałam z góry na maślakach, na rydzach i zakrzyknęłam „Panie Boże, a co to jest?”. Usłyszałam, chyba w sercu swoim: „To jest raj na ziemi” – opowiada. Kuracjusze lubią jej gawędy, bo potrafi snuć historię jak mało kto. Zjechała na stałe do Wysowej chyba w 2003 roku. – Prosiłam Boga, żebym – jak będzie to możliwe – przeniosła się tu. Opiekowałam się jeszcze rodzicami, przeszłam na wcześniejszą emeryturę i tu osiadłam. Pan Bóg wysłuchał – uśmiecha się Maria. 


Tłoku nie ma


Nie jest jedyną, której ten wyjątkowy kawałek Polski nad wyraz się spodobał. – Mamy i sławnych profesorów, ludzi nauki, artystów, którzy tu zjechali na stałe bądź pobudowali domy letniskowe, w których spędzają kilka tygodni czy miesięcy w roku – przyznaje ks. Jacek Daniel, proboszcz z Wysowej. Mimo to tłoku tu nie ma. Wioska ma nieco ponad 700 mieszkańców. Do parafii należą jeszcze Hańczowa, Blechnarka i Ropki. W sumie stałych wiernych jest w niej niespełna tysiąc. Kolejnych 400 – jeśli mają życzenie i potrzebę – stanowią kuracjusze z „Biaweny”, „Glinika”, „Beskidu” i Instytutu Zdrowia Człowieka. W Wysowej są dwa kościoły, parafialny i zdrojowy. Świątynia stoi też w Hańczowej. Mimo dużej pracy, jaką wykonują dwaj miejscowi duszpasterze (regularnie odprawiają nabożeństwa w każdym z 3 kościołów), i prostego rachunku liczby wiernych wynika, że tłoku w świątyniach nie ma. Powód jest jeszcze jeden.


Tygiel religijny


Drugiego takiego wyznaniowego tygla w diecezji nie ma. Maleńka Wysowa najwięcej ma rzymskich katolików. Ale dość liczni są tu też chrześcijanie prawosławni, którzy mają tu świętą górę Jawor (nazywaną Jasną Górą), na której ponad 80 lat temu Łemkini Klafirii Demiańczyk miała objawić się Matka Boża. Są również, choć niezbyt wielu, grekokatolicy. – Logicznie to właśnie oni mogliby stanowić tu wyznaniową dominantę, jak było dawniej, bo jako potomkowie osadników wołoskich, grekokatoliccy Łemkowie budowali przez wieki historię tej ziemi – przypomina Maria Świder. Kogo jeszcze znajdziemy na terenie wysowskiej parafii? – Mamy również wywodzących się z protestantyzmu zielonoświątkowców – informuje ks. Jacek. To dopiero cztery wyznania. Jak dobrze liczyć, to są jeszcze 4 rodziny buddystów (1 w Blechnarce i 3 w Ropkach, małej wiosce otoczonej lasem), są Adwentyści Dnia Siódmego, Świadkowie Jehowy. – No i mormoni. Też we wspomnianych Ropkach – dodaje pani Marysia. Wreszcie ateiści czy agnostycy. Wszystko to efekt napływu wielu ludzi, którzy szukali głuszy i korzystali z czasów, kiedy otoczony ciszą i dziką przyrodą ar ziemi można było kupić za 500 złotych. Dziś taki kawałek gruntu kosztuje w Wysowej nawet 8 tys., a wolnych terenów do zabudowy trochę jakby brakuje. 


Brylantowy jubileusz


Parafia w Wysowej obchodzi w tym roku 75 lat istnienia. Powołał ją bp Franciszek Lisowski dokładnie 4 sierpnia 1938 roku. – Przed II wojną światową katolicy byli tu mniejszością. Mieszkało tu zaledwie 100 wiernych, którzy korzystali, jeśli mogli, z kościoła w Ropie, oddalonego o 23 km. W zimie to była w zasadzie odległość nie do przebycia – zauważa ks. Jacek Daniel. Szukali rozwiązania swojej sytuacji, bo chcieli pozostać rzymskimi katolikami, zachować swoją tożsamość religijną, a z konieczności asymilowali się z unitami. Jak nie dało się do kościoła, to chodzili do cerkwi. – Dziś sytuacja się odwróciła. Współpraca chrześcijan na tym terenie układa się bardzo dobrze, czasem organizujemy wspólnie spotkania, np. opłatkowe w Hańczowej. Na katechezie mam nawet dzieci z rodzin greckokatolickich – zauważa ks. Jacek. Prawie 80 lat temu katolicy udali się do biskupa, który zaapelował, aby budowali kościół. Był już prawie ukończony, kiedy pasterz erygował tu parafię.


Pachnie modrzewiem


– Siadamy z kuracjuszami w przedsionku, świecę światło i często słyszę pytanie: „a co tu tak pachnie?”. A to modrzew, z którego wykonano świątynię. Zresztą piękną, wspaniale wpisaną w te góry, potoki, lasy – zachwyca się Maria Świder. W ostatnim czasie wiele przy tym kościółku zrobiono. Dach przykryty został miedzią i lśni w promieniach słońca. Często widać pieszych czy zmotoryzowanych turystów, którzy zatrzymują się, by zrobić zdjęcie. Kawałek dalej stoi jeszcze jeden kościółek, blisko ośrodków zdrojowych. Stosunkowo nowy, z cegieł i betonu. – Ludzie tam też się chętnie modlą, ale ja wolę w tym modrzewiowym, starym, bo tu jest inna atmosfera – mówi Maria. 75 lat to raczej nie są wieki. Zatem starym? – On sam może nie tak bardzo, ale na przykład ołtarz ma już tych lat ze 200 – uśmiecha się przewodniczka. W środku ze ścian spoglądają na ludzi święci. Z lewej zerka np. św. Jozafat Kucewicz. – Święty katolicki i czczony też przez unitów. Taki znak miejsca, w którym jesteśmy – tłumaczy M. Świder. 


Źródło


Mieszkańcy dumni są z tego, że ich ziemia podoba się wielu ludziom. Szczęśliwi są, że zachwycił się nią również Karol Wojtyła. – W wydanym w 2002 roku „Tryptyku rzymskim” jest fragment zatytułowany „Źródło”, który jest o nas, powstał z inspiracji zebranych w Wysowej. Naprawdę – przekonuje Maria Świder. „Zatoka lasu zstępuje, w rytmie górskich potoków... Jeśli chcesz znaleźć źródło, musisz iść do góry, pod prąd. Przedzieraj się, szukaj, nie ustępuj, wiesz, że ono musi tu gdzieś być. – Gdzie jesteś, źródło?... Gdzie jesteś, źródło?! Cisza...”. – To było tu, na Kozim Żebrze. „Biawena” stoi na zboczu góry Gródek, a Kozie Żebro jest za nim. Było to 14 sierpnia 1953 roku, kiedy ks. dr Karol Wojtyła szedł tędy z grupą 17 studentów. Nocowali potem w Hańczowej, u dyrektora szkoły. Chodzę tędy z kuracjuszami, opowiadam im o tym i śpiewamy „Barkę”. Czasem trzeba pomóc, rozdać teksty, ale ludzie chętnie nucą tę piosenkę – przyznaje przewodniczka.


Spadł ze stołka


W Wysowej Karol Wojtyła był ten jeden jedyny raz. Pamiętny, bo chcieli go wtedy aresztować za organizację nielegalnych zgromadzeń, czyli Mszy św. Ostrzegł go jeden mieszkaniec Hańczowej, że WOP za nim idzie i że coś szykują. 15 sierpnia ks. Karol podzielił grupę i kazał im iść po 2 osoby w odstępach 200 metrów. Zleciał ponoć ze stołka szef SB w Nowym Sączu, bo nie było podstaw aresztowania. – Dwie osoby to nie zgromadzenie przecież – tłumaczył się potem. Wysowianie i Hańczowianie pojechali w 1998 roku do papieża. Zawieźli zdrowe wody wysowskie i obraz przedstawiający stary budynek szkoły. – Widać było, jak walczy ze sobą, by sobie przypomnieć. Aż rozjaśniło się jego oblicze i powiedział: „Gdy byłem młodszy, szedłem po tej pięknej ziemi i piłem dobrą wodę, jednak mnie tam gościnnie nie przyjęli. Gdyby mnie wtedy zamknęli, dziś nie byłoby mnie w Watykanie”. Pamiętał! – wspomina M. Świder. Jakże bowiem zapomnieć? Ci, którzy choć raz przyjechali – jak mawiają czasem kuracjusze nie widziawszy wcześniej Wysowej – do tej „dziury” albo nie chcą stąd wyjeżdżać, albo chcą tu wracać.