Świat po drugiej stronie

Barbara Gruszka-Zych

GN 02/2014 |

publikacja 09.01.2014 00:15

Anna Piekoszewska namalowała scenę z Ogrójca kilka razy. – Jezus prosi Ojca, żeby oddalił od Niego kielich goryczy – mówi. – Ale nie zostaje wysłuchany. Ona też codziennie prosi, żeby Bóg oddalił od niej ten kielich. Od kilkudziesięciu lat choruje na schizofrenię.

Anna Piekoszewska przebywa w zamkniętym ośrodku, ale jej obrazy trafiają do kościołów Roman Koszowski /GN Anna Piekoszewska przebywa w zamkniętym ośrodku, ale jej obrazy trafiają do kościołów

Była uczennicą prof. Wacława Taranczewskiego w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, na wydziale malarstwa sztalugowego. Jej obrazy olejne przedstawiające modlitwę Jezusa w Ogrójcu zdobią kościoły w Grodźcu i Okradzionowie. Od ponad 8 lat mieszka w Domu Pomocy Społecznej w Będzinie-Grodźcu, na zamkniętym oddziale dla psychicznie chorych. Czekała na to miejsce przez kilka miesięcy, pod koniec 10-letniego pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu. Przedtem leczyła się w szpitalach w Branicach i Dąbrowie Górniczej, co w sumie z Lublińcem zabrało jej ponad 17 lat życia. Część dużej sali do zajęć rehabilitacyjnych przeznaczona jest na jej pracownię malarską. W samym centrum ekspozycji skończonych prac widać obraz z Grażyną – bohaterką jej ulubionego poematu Adama Mickiewicza, która walczyła z Krzyżakami i zginęła. Pani Ania – bo tak się do niej zwracają – nie ma już męża, a jej 53-letni syn przebywa w ośrodku dla psychicznie chorych w Ustrzykach Dolnych. Wszystkie inne namalowa- ne przez nią obrazy mają tematykę religijną. Pięć dokładnie zilustrowanych tajemnic Różańca układa w stosik pod ścianą, bo rozstawione zajęłyby za dużo miejsca. Na jednym z nich ogromny anioł chroni w ramionach dziewczynkę, na drugim chłopca. – To Anioł Stróż z dzieckiem stojącym nad przepaścią fizyczną i psychiczną – objaśnia. Zdarza się, że kiedy pani Ania pokazuje swoje prace, na moment zatrzymuje się i chwyta z przerażeniem za głowę, ciężko wzdychając. Jakby znienacka stawała nad przepaścią, której my nie zauważamy. – Jak Pan Bóg pozwoli, to 24 lutego tego roku skończę 81 lat – mówi. – Syn mieszka daleko. Może na mój pogrzeb uda mu się przyjechać? Już teraz się martwię, gdzie znalazłby nocleg. Może mógłby nocować w pokoju do zajęć terapeutycznych? Tylko to mnie uspokaja, że przyjedzie.

Głosy w głowie

– To ośrodek całodobowy? – pytam. – Całoroczny, wieloroczny – uśmiecha się pani Ania. Przy otwieranych pod kontrolą szklanych drzwiach wejściowych jeden z podopiecznych nieustannie czeka na swoją mamę. Inny pokazuje karetkę pogotowia zrobioną z klocków lego, z wiernością sięgającą najmniejszego detalu. Jakiś mężczyzna głośno skarży się, że nie może dać sobie rady z tym, co słyszy w swojej głowie. Na przywitanie ściskają nam dłonie po kilka razy. Pani Ania przeprowadza nas między współmieszkańcami i pokazuje obrazy rozwieszone na ścianach korytarzy ośrodka. – Dusze czyśćcowe stale się modlą – zatrzymuje się przy jednym z nich. – Tam jest Święta Rodzina i aniołki – wskazuje na jadalnię. – A jeden z mieszkańców zerwał ze ściany „Ostatnią wieczerzę” – żali się. – Pewnie tego nie zrobił złośliwie, trzeba to przypisać chorobie – tłumaczy psycholog Katarzyna Hachulska-Olszewska. W pracowni kolory obrazów pani Ani biją w oczy. Jezus – gorejące ognisko miłości – w miejscu płonącego miłością serca ma pochodnię. Wszystkie postacie patrzą wyrazistymi oczami, zaczepiając oglądającego.

Na sztalugach początek wizerunku św. Józefa. – To płyty pilśniowe przycięte według wymiarów – opowiada pani Ania. – Muszę najpierw je zagruntować, dopiero potem zaczyna się praca. Obrazy poprawiam do ostatniej chwili, dokładając olejne farby nierozcieńczane, bo wtedy by długo schły, a ja jestem niecierpliwa. Jak siedzę w swoim pokoju, tęsknię, żeby iść do pracowni i malować. Opowiada, że każdy nowy dzień wita o 5.30 rano odmawianiem Różańca. – Dziś piątek, to tajemnica bolesna – zamyśla się. Potem pomaga się obsłużyć 88-letniej sąsiadce z pokoju. Czeka, żeby po śniadaniu jak najszybciej zmienić świat na inny – wśród obrazów. Talenty odziedziczyła po ojcu Antonim, który pracował w Cementowni Grodziec. Przynosił do domu skrawki papieru ze zdjęć, które robił, a ona na nich malowała. Kiedy został skierowany do pracy na Ziemiach Zachodnich, przeniosła się z rodzicami do Gaszowic. Tam skończyła podstawówkę, potem liceum plastyczne w Krakowie i ASP. Nie wierzyła, że utrzyma się z malowania, więc znalazła pracę w ognisku plastycznym w Opolu. Po bardzo ciężkim porodzie syna, kiedy okazało się, że jest niepełnosprawny, coraz częściej czuła się źle. – Miałam takie głosy w głowie – pamięta. – Chciałam się zwolnić z pracy. Z rozpoznaną schizofrenią trafiła do szpitala psychiatrycznego w Lublińcu.

Święci na płótnie

– Kiedy znalazłam się w szpitalu, syn chodził do szkoły zawodowej – wspomina. Potem sam trafił do zakładu. Ostatni raz widziała go 3 lata temu. – Czasem dostaję od niego list z prośbą o pół kilo kawy, papierosy i czekoladę. Siostra zmarła, ale regularnie odwiedzają ją siostrzeniec i siostrzenica. – Wielu podopiecznych Domu Opieki w Grodźcu nie ma bliskich, którzy mogliby się nimi zajmować całą dobę – mówi psycholog Katarzyna Hachulska-Olszewska, od 20 lat w zawodzie. – Zdrowi boją się innych od siebie, nie wiedzą, jak na nich reagować. Schizofrenia, na którą cierpi pani Ania, dotyka 1 proc. społeczeństwa. Zapada na nią co setny człowiek między 18. a 40. rokiem życia. Choroba daje tzw. objawy pozytywne i negatywne. Do pozytywnych należą dziwaczne zachowania, urojenia, halucynacje. Objawy tzw. negatywne to ubóstwo mowy, niezdolność do spontanicznego przeżywania pozytywnych uczuć, np. radości, zadowolenia i optymizmu w ogóle, apatia, zobojętnienie, trudności w prowadzeniu aktywności społecznej, wycofanie, niechęć do wykonywania jakichkolwiek czynności, nawet tak podstawowych jak jedzenie czy mycie, aż do skrajnych przypadków katatonii. – Bywa, że początek schizofrenii objawia się nagle i kończy natychmiastowym odwiezieniem chorego do szpitala psychiatrycznego – opowiada pani psycholog. Zwykle używanie leków pozwala chorym na funkcjonowanie w społeczeństwie i wykonywanie pracy zawodowej. – Pani Ania nie ma gdzie wracać, a poza tym tu ma możliwość, by realizować się artystycznie – dodaje Hachulska-Olszewska. – Nieraz mówiła, że jak Toulouse-Lautrec, mimo życiowych przejść i kłopotów, idzie malować, bo to przynosi jej zadowolenie. Zresztą wielu znanych malarzy miało epizody tzw. olśnienia schizofrenicznego, kiedy tworzyli genialne dzieła. Są wśród nich Van Gogh, Kubina, Munch. – Młodych ludzi też tu jest wielu, nie tylko takich jak ja, starych – włącza się do rozmowy pani Ania. Oglądamy jej kolejne obrazy – św. s. Faustynę, Jana Pawła II, Jana Apostoła, wizerunki Pana Jezusa i Boga Ojca. Kiedy pytam, jakie przymioty ma Bóg, odpowiada bez namysłu, że jest sprawiedliwy. – A Pan Jezus? – Miłosierny. Jakby na dowód pokazuje mocno zaczytany „Dzienniczek” s. Faustyny. Pani Ania przyznaje, że choroba przynosi jej cierpienie. Ale malując Boga i Jego świętych, próbuje zobaczyć ten lepszy świat po „drugiej stronie”. To on jest dla niej nadzieją.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.