Niesamowity Kamil Stoch

Jan Głąbiński, Piotr Legutko

GN 07/2014 |

publikacja 13.02.2014 00:15

Kiedyś ojciec powiedział mi, że trzeba sto razy przegrać, by raz wygrać. Spełniło się. – Dziękuję, tato – przyznał tuż po skoku, który zapewnił mu złoty medal w Soczi, Kamil Stoch.

Kamil Stoch (w środku) w towarzystwie wicemistrza olimpijskiego Petera Prevca (z prawej) i zdobywcy brązowego medalu Andersa Bardala (z lewej) Grzegorz Momot /PAP Kamil Stoch (w środku) w towarzystwie wicemistrza olimpijskiego Petera Prevca (z prawej) i zdobywcy brązowego medalu Andersa Bardala (z lewej)

Lider Pucharu Świata był faworytem niedzielnego, pierwszego konkursu skoków na olimpiadzie w Soczi. Ale styl, w jakim zdobył złoty medal, wprawił w osłupienie nawet największych optymistów. W obu seriach Kamil Stoch uzyskał największe odległości. W pierwszej 105,5 m, bijąc rekord skoczni, w drugiej 103,5. Zdecydowanie wyprzedził Słoweńca Petera Prevca i Norwega Andersa Bardala. Ten ostatni cieszył się z trzeciego miejsca tak, jakby wygrał. Polak był bowiem tego dnia całkowicie poza zasięgiem konkurentów. – Gdyby przed zawodami ktoś nam powiedział, że zwycięzca konkursu na skoczni normalnej będzie miał przewagę nad drugim na podium prawie 13 punktów, głośno byśmy się roześmiali – mówili komentatorzy norweskiego kanału telewizyjnego TV2 transmitującego konkurs.

Już chciał się wycofać

Radość Kamila była ogromna. Dokonał tego, co nie udało się nawet Adamowi Małyszowi. „Orzeł z Wisły” szczerze przyznał po fantastycznym zwycięstwie Stocha, że za takie złoto oddałby swoje cztery olimpijskie medale (trzy srebrne i jeden brązowy). – Na pewno w karierze sportowca ważne są dokonania, osiągnięcia w mistrzostwach świata czy igrzyskach. Cieszą z pewnością medale, również ich liczba, ale jednak złoto jest złotem. To najcenniejsze i najbardziej wartościowe trofeum – zaznaczył Małysz. Dopiero gdy emocje opadły, Kamil Stoch przyznał, że w dniu konkursu, po przebudzeniu, czuł się tak fatalnie, iż rozważał… wycofanie się z zawodów. Chciał się wyleczyć i spróbować powalczyć na dużej skoczni. – Ale na szczęście z biegiem dnia samopoczucie poprawiało się, poszedłem na trening, rozruszałem się i wszystko trochę rozeszło się po kościach – powiedział Stoch na konferencji prasowej na Krasnej Polanie. – W ciągu dnia zmuszałem się do ruchu, aby tylko nie kłaść się do łóżka i nie dać rozłożyć chorobie. Wiedziałem, że muszę wydobrzeć na wieczór. Dostałem leki, oczywiście tylko takie dozwolone. A trener Łukasz Kruczek w ogóle nie przyjmował do wiadomości, że mógłbym nie skakać – śmiał się.

12-letni prorok

Gdy miał trzy lata, tata przypiął mu narty. Pięć lat później już skakał – jako zawodnik klubu LKS Ząb. – Mieliśmy jeden kask na trzech. Był za duży i jak go założyłem, spadł mi na nos, więc niewiele widziałem. Ale kilkumetrowy skok ustałem – wspominał z humorem. – Taczkami woził śnieg, żeby usypać górkę w pobliżu domu – wspominała jego najwierniejszy kibic babcia Ania, która zawsze dmuchała na telewizor, aby wnuczek skoczył jak najdalej. Zmarła w grudniu, nie doczekawszy olimpijskiego złota. Cztery lata później już nikt nie miał wątpliwości, że Kamila czeka wielka przyszłość. Jako przedskoczek w zawodach Pucharu Świata w kombinacji norweskiej na Wielkiej Krokwi wylądował na 128. metrze. Nikt z doświadczonych dwuboistów nie skoczył dalej. Po tamtym wyczynie po raz pierwszy wystąpił w telewizji. Rezolutnie zadeklarował: „Chciałbym wystartować na olimpiadzie i zdobyć złoty medal. Jak na razie to mam jeszcze czas. Może za jakieś pięć, sześć lat wystartuję, jak będę dobrze skakał”. Wypowiedź 12-letniego Kamila zobaczył teraz chyba każdy Polak, bo powtarzały ją wszystkie telewizje. „Prorok jaki, czy co?” – komentowali rozbawieni i zachwyceni internauci.

 

Rakieta z Zębu

Wszyscy w rodzinie potwierdzają, że był dzieckiem pełnym energii, która na skoczni eksplodowała. Gdy jeden z kolegów obrał sobie przydomek „torpeda”, to Kamil ochrzcił się „rakietą”. Później jeden z „serwismenów” podpisał jego narty „rakieta z Zębu” i ten przydomek przylgnął do późniejszego mistrza na stałe. – Wiedzieliśmy, że syn ma bardzo dużo energii i chęci do ćwiczenia. Każdą chwilę spędzał na nartach, nawet nie zjadł dobrze, tylko od razu pędził pobiegać – opowiada Bronisław Stoch, tata Kamila. Pan Bronisław był jednym z inicjatorów założenia miejscowego klubu, gdzie mogli ćwiczyć jego syn i inni zapaleńcy. Rodzice borykali się z wieloma problemami, szukali sponsorów. – Nie było to takie proste, często przeznaczaliśmy na działalność klubu swoje oszczędności – mówi pan Bronisław. Jednak trening w przypadku Kamila przynosił rezultaty. Góral z Zębu rozpoczął naukę w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. – To była decyzja Kamila, że wybiera taką drogę życiową. Sport stał się dla niego najważniejszy. Szanujemy decyzje naszych dzieci – mówi Krystyna Stoch, mama skoczka. Szkoła była wyjątkowa. Można powiedzieć z perspektywy czasu – „olimpijska”. Uczyli się w niej bowiem także Justyna Kowalczyk, medalistki igrzysk olimpijskich w Vancouver w łyżwiarstwie szybkim oraz wicemistrzyni świata w biatlonie Krystyna Pałka. Na tym jednak Kamil edukacji nie zakończył. W 2012 roku został magistrem wychowania fizycznego, kończąc krakowską AWF.

Dziękuję, tato!

Kiedy tylko obronił pracę magisterską, rodzice odetchnęli z ulgą. – Cieszyliśmy się, jakby wygrał Puchar Świata albo zdobył olimpijski medal. Studia i obroniony tytuł będą procentować, niezależnie od sportowych wyników – podkreśla tata skoczka. Przy okazji dodaje, że Kamil nigdy nie mówi o swoich porażkach czy o problemach. – Bywało nieraz tak, że o pewnych kłopotach dowiadywaliśmy się po fakcie od trenerów. – Kamil zawsze patrzy w przyszłość – stwierdza pani Krystyna. Pewnie jest w nim i góralska zaciętość. Potwierdza to w rozmowie z „Gościem”. – Stawiam na upór, żeby móc przejść przez cały sezon, a w nim są i sukcesy, i porażki – mówi Kamil Stoch. Czym jego zdaniem powinni się kierować chłopcy, którzy zaczynają narciarską karierę? – Muszą się w pełni zaangażować i ciągle starać się być coraz lepszym. Nie wolno zapominać o zasadach fair play. W pięknej przygodzie, jaką są dla mnie skoki, ważne są bezpieczeństwo i szacunek do rywali. Tego trzeba się uczyć już od pierwszych zawodów i w sobie to potem pielęgnować – podkreśla Kamil. – Kiedyś ojciec powiedział mi, że trzeba sto razy przegrać, by raz wygrać. Spełniło się. Dziękuję, tato – przyznał tuż po skoku, który zapewnił mu złoty medal w Soczi.

Decyduje strona mentalna

W ubiegłym roku sięgnął po mistrzostwo świata na dużym obiekcie we włoskim Predazzo, w tym sezonie lideruje w Pucharze Świata i ma ogromną szansę na zdobycie Kryształowej Kuli – nagrody przyznawanej przez Międzynarodową Federację Narciarską dla najlepszego skoczka w sezonie. Ale równie dobrze znosi sukcesy, jak i porażki. Gdy w tegorocznym Turnieju Czterech Skoczni nie bardzo mu wychodziło, nie wpadał, jak wielu komentatorów, w panikę. Jest bardzo silny psychicznie. – W zawodach o tak dużą stawkę o wszystkim decyduje strona mentalna – przekonuje. Kiedy rozmawiamy z rodzicami Kamila, nie mamy wątpliwości, że to od nich nauczył się z pokorą przyjmować porażki. – Wymieniamy się esemesami, że nic się nie stało. Że będzie lepiej – mówią rodzice. Po każdych zawodach w domu państwa Stochów zawsze jest gorąca linia telefoniczna. Dzwonią członkowie najbliższej rodziny, gratulują, jak jest podium, pocieszają, kiedy się nie uda. – Kiedy Kamil wygrywa, to oczywiście dzwonią dziennikarze – dodaje tata i zarzeka się, że nie jest rzecznikiem prasowym swojego syna. – On radzi sobie z mediami doskonale. Narzeka tylko, że na konferencji nie chcą zadawać mu pytań, a dopiero potem męczą go i proszą o rozmowę, bo chcą mieć go „na wyłączność” – skarży się mama.

Jemu wszystko zawdzięczam

Obok rodzinnego domu Kamila Stocha co roku przechodzą pątnicy idący w pielgrzymce „Sursum Corda” z Zakopanego do Ludźmierza. Mama skoczka podejmuje ich kawą i ciastem. Nieraz sama dołącza do grona pielgrzymów. – W pielgrzymce kilka razy szedł także Kamil – opowiada z radością. Dodaje, że ciągle przechowuje pątnicze emblematy. Kamil swoją popularność chętnie wykorzystuje w akcjach dobroczynnych. – Kiedy tylko mogę, staram się po prostu pomóc. Pewnie każdy na moim miejscu tak właśnie by postąpił. Nie jest ważne to, że jestem znanym sportowcem. Przede wszystkim chodzi o postawę względem drugiego człowieka, co wiąże się z naszą wiarą – podkreśla Kamil Stoch. Zofia Bobik, ciocia i sąsiadka Kamila, przed olimpiadą zamówiła w kaplicy sióstr karmelitanek Na Reglach Mszę w intencji Kamila. – Teraz zamówiłam Mszę św. dziękczynną – mówi z dumą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.