Obywatel w sieci

Karol Kloc

GN 18/2014 |

publikacja 30.04.2014 08:54

Dzięki internetowi ludzie mogą patrzeć politykom na ręce jak nigdy wcześniej. I wywierać na nich presję. Niestety mogą to też robić obce służby i wielkie korporacje podszywające się pod tzw. zwykłych obywateli.

Serwisy społecznościowe stały się narzędziem umożliwiającym obywatelom kontrolowanie władzy i wywieranie na nią presji. Kiedy niedawno tureckie władze zamknęły dostęp do Twittera, gdzie ujawniano korupcyjne skandale członków rządu, tysiące ludzi demonstrowało swe niezadowolenie na ulicach Ankary ADEM ALTAN /AFP PHOTO/east news Serwisy społecznościowe stały się narzędziem umożliwiającym obywatelom kontrolowanie władzy i wywieranie na nią presji. Kiedy niedawno tureckie władze zamknęły dostęp do Twittera, gdzie ujawniano korupcyjne skandale członków rządu, tysiące ludzi demonstrowało swe niezadowolenie na ulicach Ankary

Nie dziwi już, że można prowadzić działalność społeczną czy polityczną, nie ruszając się sprzed komputera. Przykład zza oceanu: w USA za pośrednictwem strony internetowej można wnosić petycje do prezydenta. Następnie, również przez internet, zbierane są podpisy. Na listy, pod którymi znajdzie się ponad 25 tys. podpisów, administracja USA jest zobowiązana odpowiedzieć. W praktyce dzięki serwisowi obywatele zyskują możliwość zadawania pytań, którą w innych krajach mają jedynie posłowie. I ludzie w USA z tej możliwość korzystają, pytając np. o stanowisko Waszyngtonu w sprawie łamania praw człowieka na Sri Lance, rynek usług pocztowych czy... przepis na warzone w Białym Domu piwo.

E-państwo?

W Polsce liczba spraw, które możemy załatwić przez internet, rośnie z dnia na dzień. Zakupy, złożenie PIT-u, zamówienie taksówki, przelew pieniędzy albo kontrolowanie rządu. Kiedyś, by uzyskać wgląd do projektu ustawy, trzeba było zdobyć jej papierowy egzemplarz. W 1997 r. każdy obywatel dostał pocztą poddany pod głosowanie projekt konstytucji. Dziś wystarczy wejść na stronę Sejmu i można do woli przeglądać projekty ustaw, czytać przemówienia posłów itd. A następnie na forach internetowych, portalach społecznościowych czy informacyjnych zabrać głos w dyskusji. Internet zburzył tradycyjny model przekazywania wiadomości, w którym odbiorca był bierny. Jeszcze kilka lat temu dziennikarz wyłącznie pisał teksty. Dziś wiele redakcji wymaga, by odpowiadał również na komentarze zamieszczane pod artykułami przez czytelników. Politycy wchodzą na portalach społecznościowych w interakcję z wyborcami i często muszą się gęsto tłumaczyć ze swoich decyzji. Niektórzy nie chcą, więc blokują dostęp do serwisu. W Turcji na skutek skandalu korupcyjnego premier Erdogan musiał zmienić skład rządu. Media, które są w mniejszym lub większym stopniu kontrolowane przez władzę, nie rozpowszechniały informacji o aferze. Ale serwisów społecznościowych nie da się kontrolować tak skutecznie, więc premier zdecydował się na zablokowanie Twittera i YouTube’a.

Zapowiada również blokadę innych „zachodnich” sieci społecznościach, bo jego zdaniem służą do kolportowania kłamstw. Efekt jak na razie jest odwrotny. – Turcy na różne sposoby omijają blokadę i są bardziej aktywni na Twitterze niż kiedykolwiek wcześniej. Premier Erdogan jest w o tyle niekomfortowej sytuacji, że serwisy, w których Turcy korzystają z wolności słowa, nie są pod jego kontrolą. Tego problemu nie ma prezydent Putin. – W większości krajów postradzieckich internauci masowo korzystają z rodzimych serwisów takich jak Yandex (wyszukiwarka) czy Vkontakte i Odnoklassniki (serwisy społecznościowe), zamiast Googla czy Facebooka – mówi dr Stanisław Górka z UJ, specjalizujący się w tematyce wschodniej. – Mówi się nawet o tzw. runecie, czyli internecie rosyjskojęzycznym. Rosyjskie władze mają nad nim pełną kontrolę, więc nie muszą go blokować w całości. Po prostu usuwają niewygodne treści – dodaje. To w połączeniu z działaniami propagandowymi pozwala dosyć skutecznie kontrolować społeczeństwo. – Wystarczy wynająć firmy PR-owe, które piszą pozytywne komentarze pod każdym tekstem o władzy. W Polsce robią to niektóre partie polityczne czy firmy, a w Rosji administracja prezydenta – mówi dr Górka. – W trakcie interwencji na Krymie w zachodnich mediach również pojawiły się liczne głosy prorosyjskie. Jest całkiem możliwe, że to opinie pisane w Moskwie. Ot taki międzynarodowy PR – dodaje. Władimir Putin ma nieskrępowany dostęp do danych zgromadzonych przez rosyjskie firmy, w większym zapewne stopniu niż wywiad amerykański w USA. Przyczyna jest prosta. O ile nawet NSA ogranicza system prawny, to Putina już tylko jego widzimisię. Jednak rosyjskie rozwiązanie, w którym internauci korzystają z rodzimych usług, ma wiele zalet. Korzystanie z nich pozwala państwu lepiej chronić dane i prywatność obywateli czy firm. O ile w krajach autorytarnych korzystanie z rodzimych usług ogranicza wolność obywateli, o tyle w państwie prawa działa na ich korzyść. Wszystko dlatego, że dane obywatela podlegają tym prawom, co on sam. Problem dobrze widać w Europie, gdzie masowo korzysta się z usług amerykańskich. Uzależnienie jest na tyle duże, że Komisja Europejska co jakiś czas próbuje inspirować powstanie europejskiego Google’a. Na razie bez skutku. Warto się zastanowić, czy współczesna agora, jaką są portale społecznościowe, powinna być pod kontrolą Waszyngtonu, Moskwy czy Pekinu. Dzięki temu zagraniczne podmioty mogą mieć wpływ na debatę publiczną w Polsce. Przykładem może być profil Marszu Niepodległości, który został niedawno usunięty z Facebooka. W ten sposób legalnemu stowarzyszeniu utrudniono działalność, i ani stowarzyszenie, ani polskie sądy nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia, bo Facebook jest amerykański. To trochę tak, jakby zagraniczny podmiot, który nie podlega obywatelskiej kontroli, odebrał komuś prawo do demonstracji ulicznej, bo jego podglądy są niepoprawne politycznie. Podstawowymi sposobami komunikowania się podczas arabskiej wiosny były Facebook i Twitter. Czy rząd amerykański inspirował za ich pośrednictwem demonstracje? Nie ma podstaw, by tak przypuszczać. A czy mógł to zrobić? Zdecydowanie tak. Dlatego już dziś, kiedy życie polityczne dopiero wchodzi do internetu, warto się zastanowić, kto kontroluje sieć.

Współpracownicy prawdy

Sieć internetowa i postępująca cyfryzacja niemal każdego aspektu życia znacznie ułatwiły wymianę informacji na dowolnym poziomie. Otwiera to przed organizacjami pozarządowymi niesamowite możliwości. Mapa korupcji czy aplikacja do oznaczania dziur w drogach to tylko niektóre z internetowych inicjatyw. Jedną z nich jest medialny wykrywacz kłamstw: demagog.org.pl. Analizuje on medialną aktywność polityków pod kątem prawdomówności. – Najpierw wychwytujemy wypowiedzi, które zawierają jakąś tezę niebędącą subiektywną opinią – mówi Kondrad Hyży, jeden z koordynatorów projektu. – Potem przypisujemy ją do jednej z 4 kategorii: prawda, fałsz, manipulacja (czyli wyrwanie faktu z kontekstu) i nieweryfikowalne. Tę ostatnią przyznajemy wtedy, gdy nie znajdujemy informacji, które pozwalają jednoznacznie ocenić wypowiedzi – wyjaśnia. Inspiracją dla polskiego zespołu byli Czesi i Słowacy, u których podobna inicjatywa działa już od kilku lat. Polska wersja serwisu na razie zajmuje się wypowiedziami na Twitterze i w Programie Pierwszym Polskiego Radia. Innym przykładem wykorzystania internetu do działalności obywatelskiej jest mapa korupcji podczas niedawnej olimpiady w Soczi. Rosyjscy opozycjoniści na internetowej mapie umieścili znaczniki przy każdej inwestycji, przy której odkryli nieprawidłowości. Są też inicjatywy bardziej skomplikowane pod względem technicznym. Jedną z nich jest aplikacja na smartfony Cichy Bohater, która jest dopiero testowana. Za pomocą GPS będzie określała pozycję użytkownika, on zaś będzie mógł zgłosić odpowiednim organom wcześniej zdefiniowane wydarzenie, np. bójkę czy nielegalne wysypisko śmieci. Ta, ale i inne aplikacje powstawały podczas Open Data Hackathonów, które organizuje Fundacja ePaństwo. To spotkanie programistów, podczas którego za darmo piszą oni aplikacje, rozwiązujące konkretne problemy społeczne. Fundacja stoi też za inicjatywą „Koduj dla Polski”. W jej ramach obywatele mogą zgłaszać pomysły na aplikacje, a następnie programiści zarejestrowani w ramach inicjatywy starają się ją stworzyć w czasie wolnym bądź na Hackathonie. Mnie najbardziej spodobał się PRET. To aplikacja dla kierowców, która wykorzystuje zamontowany w smartfonach GPS. Kiedy kierowca dostrzeże dziurę w drodze, może ją zaznaczyć na mapie. Następnie informacje przesyłane są do właściciela drogi. Projekt jest użyteczny, ciekawy i świetnie ilustruje postęp technologiczny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.