Niemcy wymyślają się na nowo

Łukasz Grajewski

GN 30/2014 |

publikacja 24.07.2014 00:15

„Pewni siebie, zjednoczeni, nowocześni, wojowniczy” – to wybite na okładce niemieckiego dziennika „Bild” wielkimi literami cechy narodowej drużyny, która w Brazylii zdobyła Puchar Świata w piłce nożnej. Czy chodzi tylko o futbol, czy może Niemcy w swoich piłkarzach widzą siebie samych?

Wracającą z Brazylii z Pucharem Świata niemiecką drużynę witało w Berlinie kilkaset tysięcy kibiców JAN WOITAS /EPA/pap Wracającą z Brazylii z Pucharem Świata niemiecką drużynę witało w Berlinie kilkaset tysięcy kibiców

Niemcom nie brakuje ostatnio powodów do zadowolenia. Gospodarka pnie się w górę, kanclerz Angela Merkel odgrywa główną rolę na światowej arenie politycznej, a na dokładkę 13 lipca w Rio de Janeiro niemiecka jedenastka wygrała w finale mistrzostw świata z Argentyną. Dwa dni po finale pół miliona osób, często zwalniając się z pracy, witało narodowych bohaterów w Berlinie, który na ten czas mienił się od czarno-czerwono-żółtych barw. Trener jedenastki – Joachim Loew – w swoim stylu lakonicznie podsumował futbolowe szaleństwo: „Jestem totalnie zakochany w tej drużynie. To naprawdę głęboka miłość”. Głębokie uczucie do piłkarzy trener dzieli z większością społeczeństwa. Piłkarscy herosi stali się lekiem kurującym trzy narodowe bolączki Niemiec.

Powody do radości

Po pierwsze niemiecka drużyna uosabia udaną adaptację imigrantów zarobkowych, którzy od kilkudziesięciu lat stałym strumieniem napływają do RFN-u. Polskim czytelnikom nie trzeba przedstawiać Miroslava Klosego ani Lukasa Podolskiego. Ci urodzeni w Polsce piłkarze wraz z rodzicami przenieśli się za młodu do Niemiec, mają niemieckie obywatelstwo, tam zrobili kariery i ten kraj reprezentują na imprezach sportowych. Przy okazji są przez niemieckich kibiców uwielbiani. W reprezentacji Niemiec grają także: obrońca Jérôme Boateng, którego ojciec przyjechał do Berlina z Ghany, Sami Khedira, którego ojciec przyleciał za pracą do Stuttgartu z Tunezji, oraz Mesut Özil pochodzący z rodziny tureckich gastarbeiterów. Reprezentują oni grupę „nowych Niemców” – jak często nazywani są przez media – zasymilowanych imigrantów i ich rodziny. Zamiast imigranckich gett, którymi straszą tabloidy, tworzą rodziny z rdzennymi Niemcami, płynnie posługują się językiem niemieckim i z równą wprawą radzą sobie z kodami kulturowymi obowiązującymi w kraju. Pozytywny przykład piłkarzy jest ważny szczególnie teraz, gdy Niemcy znajdują się na drugim miejscu, zaraz po Stanach Zjednoczonych, pod względem liczby ludności napływowej przybywającej do danego kraju. Niemiecka gospodarka przyciąga ludzi z całego świata, w tym rzesze młodych bezrobotnych z krajów unijnych. Oprócz oczywistych korzyści dla gospodarki, trend ten rodzi mnóstwo pytań i problemów kulturowych i politycznych. Tak różni, a równocześnie tak zgrani piłkarze narodowej jedenastki dają Niemcom nadzieję na sukcesy również w skali makro.

Druga kwestia to wygaszenie sporu pomiędzy wschodem a zachodem kraju. Polacy, którzy w 1989 roku odzyskali wolność i suwerenność, często zapominają, że również dla naszego zachodniego sąsiada rok ten był początkiem transformacji. Po zburzeniu muru berlińskiego doszło do zjednoczenia kraju podzielonego na wolny i kapitalistyczny Zachód oraz kontrolowany przez Sowietów komunistyczny Wschód. Latami, pomimo zachodnich marek pompowanych w zdewastowany wschód, nie udawało się pokonać braku zaufania pomiędzy dwiema odmiennymi grupami obywateli zjednoczonych Niemiec. Jeszcze w 2004 roku opinia publiczna toczyła gorące debaty na temat Michaela Ballacka, który został kapitanem drużyny narodowej. Powodem dyskusji było miejsce jego urodzenia i wychowania – GÖrlitz w ówczesnej komunistycznej NRD. Czy „Ossi”, jak nieformalnie nazywano ludzi urodzonych w komunistycznej NRD, mógł godnie reprezentować zjednoczone Niemcy? Takie pytania sprzed jeszcze 10 lat zupełnie zniknęły z codziennych rozmów, co wcale nie oznacza, że w drużynie narodowej nie grają piłkarze ze wschodu kraju. Grają, ale zarówno dla nich, jak i dla całego pokolenia urodzonego już po 1990 roku stare podziały nie mają większego znaczenia.

Powody do refleksji

Trzecia zmiana społeczna, do której doszło w Niemczech dzięki piłce nożnej, to odczarowanie niemieckich symboli narodowych. Jeszcze do niedawna widmo Adolfa Hitlera wywierało na Niemcach tak dużą presję, że nie było mowy o gromadnym śpiewaniu hymnu czy afiszowaniu się z barwami narodowymi. Wszystko sprowadzało się do rozliczeń z własną historią i wstydem za dokonania przodków. Angela Verweyen, działaczka społeczna z Magdeburga i wielka fanka futbolu, wskazuje na mistrzostwa świata w Niemczech w 2006 roku jako czas przełomu. – To wtedy, przy pomocy różnych symboli narodowych, przywiezionych przez fanów z całego świata, Niemcy przeprosili się z flagą i uznali, że to odpowiedni czas, aby na wesoło celebrować zwycięstwa narodowej drużyny, tak jak czynią to inne narody na świecie – wyjaśnia. W 2014 roku, przy okazji turnieju w Brazylii, transformację w tej mierze można uznać za skończoną, choć nie oznacza to końca kontrowersji. W niektórych miastach Niemiec anonimowi lewicowi aktywiści niszczyli niemieckie flagi przyczepione do samochodów, zostawiając w ich miejscach karteczki z informacją, że taki rodzaj poparcia dla drużyny piłkarskiej jest przejawem bezrefleksyjnego nacjonalizmu. Thomas Erling, pracownik wydziału edukacji politycznej w Magdeburgu, jest mniej radykalny, ale problem przedstawia podobnie. – W Niemczech mamy takie, a nie inne doświadczenia z nacjonalizmem i cały ten futbolowy patriotyzm budzi moje wątpliwości – mówił przed finałowym meczem. Jednak krytyczna narracja wobec używania narodowych symboli jest domeną elitarnych mediów i wykształconej klasy akademickiej. Społeczeństwo dokonało już masowego wyboru i przyjęło ludową formę świętowania narodowych sukcesów sportowych, o czym zaświadczyły miliony ludzi, którzy na każdy mecz swoich ulubieńców wkładali specjalne koszulki, wyciągali flagi, a policzki malowali na czarno-czerwono-żółto.

Zmiany słychać także w języku. Przy okazji półfinału, w którym Niemcy sprawili lanie Brazylijczykom, wygrywając aż 7 : 1, przy kolejnej strzelonej bramce młoda dziewczyna oglądająca mecz w jednym z pubów w Magdeburgu z entuzjazmem wykrzyknęła „Brawo nasi!”, po czym nieco zdezorientowana zaczęła się tłumaczyć przed znajomymi z użycia formy „nasi”, bo w języku niemieckim głęboko zakorzenione jest mówienie o sportowcach w trzeciej osobie: „niemiecka drużyna wygrała”, „niemiecki sportowiec bierze udział” itd. Ten sposób komunikacji pozwalał na chłodne informowanie o sukcesach. Ale właśnie odchodzi on do lamusa. Nawet prezydent RFN Joachim Gauck namawiał na łamach „Bilda” do trzymania kciuków za „naszą jedenastkę”, a po strzeleniu zwycięskiego gola w finale skakał na trybunach Maracany z radości. To bardzo odmienny styl zachowania od prezentowanego jeszcze kilkanaście lat temu przez Helmuta Kohla. Były kanclerz RFN i główny autor zjednoczenia Niemiec, jako przedstawiciel pokolenia wychowanego na wstydzie za narodowo-socjalistyczne piekło, które Niemcy zgotowali całej Europie, nie chciał mocnego niemieckiego państwa. Kohl widział przyszłość Niemców w zjednoczonej, federalnej Europie, a wprowadzona przy jego dużym udziale wspólna waluta euro i rozwijająca się wówczas dynamicznie Unia Europejska miały do tego celu szybko doprowadzić. Historia potoczyła się jednak inaczej. Europa w swojej zjednoczonej formie przeżywa kryzys, a Niemcy jakby niechcąco stały się liderem kontynentu, tym razem z pokojową twarzą kanclerz Merkel, która jednak nie ukrywa, że dba przede wszystkim o interesy własnego państwa.

W tej sytuacji Niemców łatwo będzie oskarżyć o nacjonalizm, wykorzystując stereotypy z czasów wojny. Tak działo się już w Grecji, gdzie zdjęcia Angeli Merkel z dorobionym hitlerowskim wąsikiem były atrybutem demonstrujących przeciwko forsowanej przez Berlin polityce zaciskania pasa. Również w Polsce nawiązanie do nazistowskiej przeszłości sąsiada było popularnym sposobem na komentowanie niemieckich sukcesów. Podczas mistrzostw w Brazylii w polskim internecie pojawiły się liczne, w założeniu zabawne obrazki, na których niemiecki piłkarz porównywany był do żołnierzy Wehrmachtu, na zasadzie analogii pomiędzy strzelaniem bramek a strzelaniem z karabinu. Stare klisze szybko nie znikną, bo nie ulega wątpliwości, że niemieckie społeczeństwo przechodzi dynamiczną ewolucję i integruje się wokół sukcesów zarówno sportowych, jak i gospodarczych. Nie musi to jednak oznaczać powrotu demonów z przeszłości, a raczej świadczy o zupełnie nowym etapie w historii Republiki Federalnej Niemiec.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.