Gospodarcze NATO

Stefan Sękowski

GN 31/2014 |

publikacja 31.07.2014 00:15

Umowa handlowa między USA i UE może uniezależnić nas od rosyjskiego gazu. Jej przeciwnicy straszą nalotem chlorowanych kurczaków made in USA. Rozwiewaniu obaw nie służy aura tajemniczości towarzysząca negocjacjom.

Negocjacjom w sprawie umowy o wolnym handlu między USA a Unią Europejską przewodniczą Dan Mullaney – w imieniu USA (z lewej) i Ignacio Garcia Bercero – ze strony UE Wiktor Dąbkowski /epa/PAP Negocjacjom w sprawie umowy o wolnym handlu między USA a Unią Europejską przewodniczą Dan Mullaney – w imieniu USA (z lewej) i Ignacio Garcia Bercero – ze strony UE

To ma być największe porozumienie gospodarcze w historii świata. Zawrzeć mają je dwie potęgi, które wspólnie odpowiadają za 60 proc. światowej produkcji. Stany Zjednoczone Ameryki i Unia Europejska od roku negocjują zawarcie Transatlantyckiego Partnerstwa w Dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP), którego podpisanie ma nastąpić w przyszłym roku. Według londyńskiego Ośrodka Badań nad Polityką Gospodarczą (CEPR), dzięki zniesieniu barier celnych, obustronnych ograniczeń importowych i eksportowych, a także ujednoliceniu regulacji gospodarczych ma ono przynieść gospodarkom państw członkowskich UE dodatkowe 119 mld euro zysku rocznie (gospodarce USA 95 mld). Oprócz wymiernych korzyści umowa ma również znaczenie geopolityczne: ma przysłużyć się pogłębieniu współpracy transatlantyckiej.

Dla Polski eksport i gaz

To porozumienie może także Polsce przynieść sporo dobrego. Aktualnie Stany Zjednoczone nie są w grupie naszych najważniejszych partnerów handlowych – wymiana z USA stanowi tylko ok. 2 proc. całej naszej wymiany w handlu zagranicznym. Po podpisaniu umowy TTIP to może się zmienić. Według CEPR mogą na tym skorzystać zwłaszcza polscy producenci urządzeń elektrycznych (według analiz eksport takich produktów do USA może wzrosnąć o 17 proc.) oraz producenci żywności. – Obecnie do USA nie można np. wwozić serów oraz jabłek, a my jesteśmy światowym liderem, jeśli chodzi o eksport tych owoców. Gdyby relacje z Rosją miały się pogorszyć, co pociągnęłoby za sobą problemy dla naszych eksporterów, rynek amerykański mógłby być świetną alternatywą – tłumaczy GN analityk Instytutu Spraw Publicznych Maria Majkowska. Ale na umowie może stracić polski sektor chemiczny, ze względu na wzmożoną konkurencję ze strony firm amerykańskich na rynku europejskim.

Wśród korzyści, jakie może odnieść z tej umowy Polska, króluje perspektywa otwarcia amerykańskiego rynku surowców energetycznych. Obecnie firmy wydobywające w USA gaz muszą ubiegać się w amerykańskim Kongresie o pozwolenie na eksport. To sprawia, że muszą one sprzedawać swój gaz na rynku krajowym, przez co jest on tańszy, a to z kolei przekłada się na niskie koszty produkcji amerykańskiego przemysłu. Gdyby amerykański rynek surowców został uwolniony, skorzystałaby na tym cała Unia, a zwłaszcza takie państwa jak Polska, która mogąc sprowadzać gaz z USA, nie byłaby uzależniona od dostaw z Rosji.

Lista obaw

TTIP ma bardzo wielu przeciwników, zwłaszcza na zachodzie Europy. Prym wśród krytyków wiodą przedstawiciele skrajnej lewicy, zielonych, ale także nacjonalistycznych partii państw członkowskich Unii Europejskiej. Dużą rolę odgrywa tu tradycyjne antyamerykańskie nastawienie europejskiej lewicy. Podpisanie umowy mocniej związałoby UE z USA, a tego nie chcą na przykład przedstawiciele zachodnioeuropejskich partii skrajnie lewicowych. Pojawiają się obawy przed amerykańską dominacją, a także argumenty ekologiczne – np. sprzeciw wobec sprowadzania wydobywanego przez Amerykanów metodą szczelinowania hydraulicznego gazu łupkowego.

Jedna z głównych obaw dotyczy pełnego otwarcia europejskiego rynku na amerykańską żywność. Zwłaszcza Francuzi i Włosi obawiają się, że do UE trafią podróbki produktów regionalnych. Pojawia się także argument, że zaleje nas tania, kiepskiej jakości szprycowana hormonami amerykańska żywność. W Niemczech symbolem sprzeciwu wobec TTIP stała się niechęć do importu chlorowanych po uboju amerykańskich kurczaków. Tego problemu obawiają się także polscy europosłowie. Zbigniew Kuźmiuk z Prawa i Sprawiedliwości domaga się wprowadzenia w UE wyraźniejszych oznaczeń dotyczących miejsca pochodzenia produktów. – Konsumenci muszą mieć świadomość, jaką żywność kupują – tłumaczy. Przeciwnicy obawiają się także, że umowa będzie zezwalała na omijanie europejskiego prawa, które obecnie dość restrykcyjnie podchodzi do żywności modyfikowanej genetycznie. Komisja jednak uspokaja: wszelka sprowadzana żywność, także z USA, musi być zgodna z europejskimi normami.

Nikt nic nie wie

Podczas debaty na temat TTIP w Parlamencie Europejskim królował temat braku przejrzystości negocjacji. – Rozmowy trwają, a my właściwie nie wiemy, co zostało wynegocjowane. Jako europosłowie mamy kontrolować Komisję Europejską, tymczasem możemy opierać się jedynie na oświadczeniach dla mediów i na tym, co powiedzą nam przedstawiciele KE – mówi GN Ska Keller, niemiecka europoseł Partii Zielonych. Szczegółowe dokumenty są dostępne, ale tylko dla członków Komisji Handlu Zagranicznego, i to tylko do odczytu, bez możliwości ich kopiowania czy konsultowania z ekspertami.

Także reprezentanci obywateli państw członkowskich nie mają dostępu do danych o przebiegu informacji, ponieważ są one zastrzeżone. Gdy poseł PiS Maks Kraczkowski pytał w ramach interpelacji o to, czy utrzymywanie w tajemnicy treści umowy międzynarodowej nie jest sprzeczne z konstytucyjną zasadą demokratycznego prawa, a także o instrukcje negocjacyjne, doczekał się oględnej odpowiedzi. Z pisma Ministerstwa Gospodarki wynika, że dopóki negocjatorzy nie podpiszą ostatecznej wersji umowy, nie poznają jej treści ani obywatele, ani ich przedstawiciele. Wskazówki negocjacyjne ministerstwo nakreśliło w kilku punktach, zwracając uwagę m.in. na znaczenie zniesienia ograniczeń w eksporcie gazu z USA, włączenia do umowy rozdziału o inwestycjach czy niechęć do negocjacji na temat ochrony danych osobowych. – Ta odpowiedź mi nie wystarczy, właściwie nadal nic o rozmowach nie wiadomo. Posłowie muszą na bieżąco mieć dostęp do wyników negocjacji. Urzędnicy zasłaniają się obawą przed osłabieniem unijnego stanowiska negocjacyjnego, ale bez tego nie możemy kontrolować całego procesu – mówi GN poseł Kraczkowski.

Wielka niewiadoma

Atmosferę nieufności potęgują przecieki, których w sytuacji zastrzegania informacji trudno było się nie spodziewać. Do internetu trafił m.in. mandat negocjacyjny Komisji Europejskiej, z którego wynika, że KE zakłada umieszczenie w porozumieniu zapisu o tym, że zagraniczni inwestorzy będą mogli skarżyć państwa, w których inwestują, w ramach prywatnego arbitrażu. – System ISDS, o którym mówimy, pojawił się pierwszy raz, gdy kilkadziesiąt lat temu Niemcy Zachodnie zawierały umowę handlową z Pakistanem, państwem rozwijającym się. Istniały obawy, że Pakistan może w przyszłości stosować nieczyste chwyty wobec niemieckich firm. Ale dziś amerykańscy inwestorzy nie muszą obawiać się wprowadzania przez państwa członkowskie UE rozwiązań prawnych mających ich dyskryminować. Zapisanie ISDS w porozumieniu może utrudniać stanowienie prawa i narażać państwa członkowskie na ogromne koszty – mówi GN Helmut Schulz, europoseł niemieckiej partii Lewica. Dlatego też w KE zarejestrowana została Europejska Inicjatywa Obywatelska, która domaga się wycofania mandatu negocjacyjnego.

Komisja Europejska stara się sprawiać wrażenie większej otwartości. Organizuje wysłuchania publiczne, a po każdej turze negocjacji briefing, podczas którego przedstawiany jest zarys jej wyników. 18 lipca zakończyła się w Brukseli 6. tura negocjacji. Z oświadczenia głównego negocjatora ze strony UE Ignacja Barcia Gercero wynika, że rozmawiano przede wszystkim o klasycznych metodach otwierania rynków, ujednolicaniu regulacji oraz ułatwieniach dla małych i średnich przedsiębiorstw. Negocjator skupił się głównie na tym ostatnim aspekcie, opisując rozmowy z przedstawicielami europejskiego biznesu. Wskazywali oni na główne przeszkody w prowadzeniu działalności transatlantyckiej, m.in. dublowanie się europejskich i amerykańskich regulacji. Przykładowo nie widzą powodów, dla których np. europejskie fabryki w USA miałyby być kontrolowane zarówno przez urzędników unijnych, jak i amerykańskich.

Jeżeli pan Gercero skupił się na tych problemach, można się spodziewać, że umowa je rozwiąże. Co jeszcze w niej się znajdzie? Na odpowiedź na to pytanie będziemy musieli poczekać do zakończenia negocjacji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.