Pokój w Ciechocinku

Stanisław Zasada

GN 35/2014 |

publikacja 28.08.2014 00:15

Jak doszło do tego, że obrońcy Westerplatte i marynarze z pancernika Schleswig-Holstein podali sobie ręce?

Władysław Stopiński (w mundurze) i Martin Menzel razem składają kwiaty w hołdzie poległym w czasie obrony Westerplatte archiwum tadeusza krepsa Władysław Stopiński (w mundurze) i Martin Menzel razem składają kwiaty w hołdzie poległym w czasie obrony Westerplatte

Pokój z tobą – wyszeptał wzruszonym głosem starszy mężczyzna w polskim mundurze i podał rękę rówieśnikowi w granatowej marynarce z odznaką niemieckiej Kriegsmarine. – Friede sie mit euch – odpowiedział Niemiec. Polak we wrześniu 1939 r. bronił Westerplatte. Niemiec strzelał do niego z pancernika Schleswig-Holstein. 30 sierpnia 1993 r. znowu się spotkali – w kościele w Ciechocinku na Kujawach podali sobie ręce na znak przebaczenia.

Latawce

– Koza – Ziege, mucha – Fliege, stół – Tisch, ryba – Fisch – uczy się polskiego mały Johannes Gehrmann. Mieszka we wsi Lulkowo pod Toruniem. Jest rok 1940. Ojciec Johanna, niemiecki policjant, służy w okupowanej Polsce. – Nie był nazistą – będzie opowiadał kilkadziesiąt lat później dorosły Johannes. – Kiedy zostawał policjantem, w Niemczech nikt nie słyszał o Hitlerze. W czasie okupacji Johann gra w piłkę z polskimi chłopakami, kąpią się w zamulonym stawie, puszczają latawce. Polski ksiądz przygotowuje go do Pierwszej Komunii. Dwa razy do roku przychodzi po kryjomu do domu Gehrmannów – wyspowiadać niemieckiego policjanta. Pod koniec wojny Gehrmannowie uciekają w popłochu przed Armią Czerwoną. Nie uda im się przedostać do Rzeszy. Gdy umilkną działa, matka z Johannesem i jego dwiema siostrami jedzie do wsi Jaroty koło Olsztyna – to rodzinne strony Gehrmannów. Niemieckiej ludności, która mieszkała na Warmii od wieków, nie jest łatwo. Przesiedleńcy z Kresów i Polski centralnej obwiniają miejscowych Niemców za hitlerowskie zbrodnie. – Szwab, niemiecka świnia – słyszy za sobą Johannes. To polska rówieśnica krzyczy tak za nim, gdy wracają ze szkoły. W 1948 r. Gehrmannowie wyjeżdżają z Polski. Johannes zostanie księdzem.

Marynarz

25 sierpnia 1939 r. do Gdańska zawija niemiecki okręt szkoleniowy Schleswig-Holstein. Wizytę nagłośniono jako kurtuazyjną – pancernik przybył oddać hołd niemieckim marynarzom poległym na Bałtyku w I wojnie światowej. Ale dowódca okrętu ma tajne rozkazy – wcale nie pokojowe. Po pokładzie paraduje w galowym mundurze Martin Menzel, 22-latek z Jaworza na Dolnym Śląsku. Jest celowniczym. Do marynarki zaciągnął się, żeby zobaczyć świat. 31 sierpnia załoga okrętu już wie, że będzie wojna. Menzel zdejmuje galowy mundur. Narzeka, że stanowiska polskiej strażnicy na półwyspie Westerplatte zasłania sosnowy las. Na przyczółku od marca służy kapral Władysław Stopiński, 24-latek ze Świętokrzyskiego. Półroczna służba kończy mu się za kilka tygodni. Odlicza czas, kiedy wróci w rodzinne strony. W nocy z 31 sierpnia na 1 września nie ma warty – kładzie się spać. Świtało, gdy Martin Menzel zaczął nastawiać celownik 28-centymetrowego działa. O 4.48 powietrze nad Westerplatte przeszyła salwa. Zaczęła się II wojna światowa. Wystrzelony przez Menzla pocisk obudził Stopińskiego. Kapral broni placówki „Prom” – wściekle atakowanej przez Niemców. Ratuje pod ostrzałem swojego rannego dowódcę. Po siedmiu dniach załoga Westerplatte kapituluje – Stopiński idzie do niewoli. W obozie w Prusach Wschodnich miejscowi Niemcy wyzywają go od „polskich bandytów”. Do domu wróci wiosną 1945 roku. Celowniczy Menzel jest pod wrażeniem waleczności polskich żołnierzy – myślał, że do zdobycia Westerplatte wystarczy kilka godzin. Widzi trupy swoich towarzyszy broni. – Tego dnia wojna się dla mnie skończyła – powie kilkadziesiąt lat później. – Walczyłem już bez przekonania.

Królowa

W niemieckiej telewizji reportaż z Polski – po ulicach Warszawy znowu jeżdżą czołgi. Ksiądz Gehrmann patrzy z przerażeniem, jak milicjanci z długimi pałami rozpędzają tłum ludzi. To gen. Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Koleżanka z Lulkowa już dawno żaliła się, że w polskich sklepach stoją tylko puste pułki. Gehrmann daje w gazecie ogłoszenie, żeby jego rodacy wysyłali paczki Polakom. Nie spodziewał się aż takiego odzewu – dzięki jego inicjatywie z RFN do Polski wysłano darów za kilkadziesiąt milionów marek. Sam też przyjeżdża do Polski. W Makowie Podhalańskim odprawia Mszę świętą. – Macie Królową na Jasnej Górze, której ani Hitler, ani Stalin nie zdetronizowali. Generał Jaruzelski też musi się z Nią liczyć – ponosi go w kazaniu. Wierni biją brawo, władze zakazują wjazdu do Polski. Po upadku komuny znowu może przyjeżdżać. – Jestem Warmiakiem – mówi o sobie, gdy pytają go, czy bardziej czuje się Niemcem, czy Polakiem.

Chrzestny

W 1942 r. w Bloku Śmierci w Auschwitz umiera Tadeusz Dobrogowski. Był zecerem w drukarni w Łowiczu – drukował też ulotki dla podziemia. Nim hitlerowcy aresztowali go, trzymał w kościele do chrztu synka swojej siostry. – To po nim dostałem imię – opowiada dziś Tadeusz Kreps, dyrektor jednego z sanatoriów w Ciechocinku. Po wojnie kilkunastoletni Kreps jedzie z matką do muzeum w byłym hitlerowskim obozie. Myśli o chrzestnym, którego zamęczyli Niemcy. – Czułem do nich nienawiść – dziś przyznaje. Gdy dorośnie, przestanie nienawidzić. Pod koniec lat 80. XX w. czyta w gazecie, że byli obrońcy Westerplatte klepią biedę. Rzemieślnicy w Ciechocinku zbierają dla nich pieniądze – kieszonkowe oddają nawet kilkuletnie dzieci. Dwóch weteranów przyjeżdża na Kujawy, żeby podziękować. Dyrektorzy sanatoriów boją się ich przenocować – władze PRL nie przepadają za żołnierzami z sanacyjnej armii. Kreps nie bał się. – Nasłuchałem się, jak są szykanowani – wspomina tamtą rozmowę z Wiktorem Białousem i Stanisławem Trelą z ostatniej załogi na Westerplatte. Pierwszy trafił po wojnie do sowieckiego łagru. Drugi dostał za Stalina karę śmierci za zdradę państwa. Cudem przeżyli. – Od tego czasu byli częstymi gośćmi w moim sanatorium – wspomina Kreps. – To oni pierwsi rzucili myśl o pojednaniu z niemieckimi kombatantami – dodaje. W 1992 roku Kreps poznaje ks. Johannesa Gehrmanna. Lepiej nie mogło się zdarzyć: pierwszy zna westerplatczyków, drugi – marynarzy z okrętu Schleswig-Holstein. Umawiają się, że doprowadzą do ich symbolicznego pojednania.

Msza

Jest 30 sierpnia 1993 roku. W kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Ciechocinku bp Bronisław Dembowski odprawia Mszę św., ks. Gehrmann głosi kazanie. Żyje jeszcze prawie pół setki westerplatczyków, ale do kościoła przyszedł tylko Stanisław Trela. Reszta bała się, bo środowiska niechętne polsko-niemieckiemu pojednaniu rozpętały nagonkę na ciechocińskie spotkanie. Koło Stanisława Treli siedzi w ławce Martin Menzel. – Przekażcie sobie znak pokoju – woła po kazaniu ks. Gehrmann. Trela wyciągnął rękę do Menzla, uściskali się. W pojednanie z żołnierzami z pancernika Schleswig-Holstein angażuje się kapitan Władysław Stopiński (po wojnie został awansowany). W 1995 r. na 80. urodziny zaprasza Martina Menzla do siebie. Podczas Mszy w kościele na znak pokoju obaj podają sobie ręce. W 60. rocznicę wybuchu wojny jadą razem na Westerplatte. – W imieniu własnym, kolegów i wszystkich niemieckich kombatantów przepraszam naród Polski za to, co było złe – mówi Menzel. Przy pomniku obrońców Westerplatte robi sobie ze Stopińskim zdjęcie. Gdy spotkali się pierwszy raz, zaczęli rozmawiać o swoich rodzinach. O wojnie nie wspominali.

Kwiaty

Nie żyje już nikt z obrońców Westerplatte ani z załogi pancernika Schleswig-Holstein. Martin Menzel zmarł w 2001 r., Władysław Stopiński – 4 lata temu. Tadeusz Kreps jeździ na ich groby dwa razy do roku: na wiosnę i jesienią, w okolicach Wszystkich Świętych. Jednemu i drugiemu zawozi kwiaty z biało-czerwoną szarfą. Nie wszystkim się podoba, że modli się na grobie marynarza z armii Adolfa Hitlera. – Był młodym żołnierzem, wykonywał rozkazy – mówi Kreps o celowniczym, który 75 lat temu wystrzelił pierwszy pocisk w kierunku Westerplatte. Kilka lat temu objechał rozsiane po Polsce i Niemczech groby 16 kombatantów, którzy brali udział w pojednaniu w Ciechocinku. Z każdego zebrał garść ziemi, zmieszał ją ze sobą i ponownie zawiózł na 16 mogił. – Chciałem ich pojednać symbolicznie po śmierci. Korzystałem z mojego reportażu „Misja pojednania” w „Reader’s Digest”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.