Chodzą po wodzie

GN 36/2014 Łowicz

publikacja 02.10.2014 06:00

Aby przeżyć przygodę podobną do wędrówki wzdłuż Amazonki, wcale nie trzeba lecieć do Ameryki.

 Krzysztof „Panda” Szkolmowski przez dwa dni samotnie płynął korytem Pisi Archiwum Krzysztofa „Pandy” Szkolmowskiego Krzysztof „Panda” Szkolmowski przez dwa dni samotnie płynął korytem Pisi

W woderach, z maczetą i kosturem w rękach można doświadczyć wielu ekstremalnych przeżyć, wędrując w górę lub w dół Pisi Gągoliny. Miłośnicy tej malowniczej rzeki, przepływającej przez powiat żyrardowski, udowadniają, że wiosną jest ona doskonałym miejscem na spływy, a gdy woda opada, jej koryto można traktować jako pieszy szlak turystyczny. I – co ważne – Pisią można brodzić przez kilkanaście kilometrów, zarówno z biegiem rzeki, jak i pod prąd.

Z torem przeszkód

Najwięcej ekstremalnych i zarazem estetycznych doznań czeka na śmiałków wędrujących od Kamionki do pałacu w Radziejowicach (odcinek od starego młyna w Korytowie jest wymarzonym szlakiem dla spływów kajakowych). Płynąca zakolami niepozorna rzeka, która raz przypomina Czarną Hańczę, a raz odnogi Amazonki, zaskakuje nie tylko urodą, ale i dzikością. Działalność bobrów, które upodobały sobie jej koryto, zarówno podczas spływów, jak i wędrówek zmusza do częstych przepraw przez zwalone drzewa i konary. Pracowitość wspomnianych gryzoni powoduje także i to, że rzeka często zmienia swoją głębokość. Czasem jej wody sięgają jedynie do łydek, a po kilku metrach już do pasa, a nawet ramion. Wyzwaniem jest także nieprzewidywalne dno, na którym nietrudno natrafić na kamień, korzeń czy sporej wielkości wyrwy, zapadliny i tamy. Dodatkową atrakcją są mocno porośnięte pokrzywami, trzcinami i chaszczami brzegi, które wymagają użycia maczety, bez której nie warto wyruszać w drogę.

Pisia Gągolina, której nazwa pochodzi najprawdopodobniej od dwóch słów: „pisa”, zapożyczonego z języka staropruskiego, oznaczającego „płynącą wodę”, oraz od gatunku kaczki bądź po prostu od gęgania, bo ze względu na dzikość i meandry jest siedliskiem wielu zwierząt. Podczas ostatniej wędrówki, w którą wybrało się około 40 osób, znaleziono młodego, wyczerpanego jastrzębia. Co wnikliwszym obserwatorom udało się zobaczyć również siedliska kaczek, nory bobrów i ławice ryb. Miłośnicy przyrody i Fundacja Ochrony Środowiska z Żyrardowa, będąca organizatorem spływów i wędrówek po rzece Pisi, udowadniają, że może być ona atrakcją turystyczną na całej długości, nawet w miejscach płycizn. Każdy spływ i wędrówka – zdaniem organizatorów – jest także dobrą sposobnością do sprzątania rzeki.

– Mam nadzieję, że pogoda pozwoli mi jeszcze w tym roku z grupą przyjaciół wybrać się na wędrówkę korytem Pisi – mówi Marcel Kownacki z Żyrardowa, który niedawno dowiedział się o spacerach po rzece. – Od dziecka szukałem ekstremalnych doświadczeń. Spacer po wodzie, podczas którego nietrudno o wywrotkę, kontuzję, ale i niezwykłe doświadczenia, wydaje mi się czymś niezwykłym. Już widzę miny moich kolegów, którym opowiadam o wędrówce z maczetą w ręku, woderach pełnych wody, pokrzywach do pasa i zwalonych drzewach, które zmuszały do wspinaczki – marzy.

Rekomendacja Krzysztofa

Zachętą do zmierzenia się z Pisią może być zapis spływu, jaki na stronie www.Kanu.pl umieścił Krzysztof „Panda” Szkolmowski, który w 2010 roku przez dwa dni samotnie się z nią zmagał: „Od samego początku zaskakujące było to, że w rzece jest przejrzysta woda. Pamiętam czasy, kiedy jadąc autobusem do Wiskitek, już w Zagródzi trzeba było nabrać mocno powietrza w płuca, żeby na bezdechu przejechać przez most nad czymś, co bardziej przypominało cuchnącą maź niż rzekę. A tu, proszę, jakie miłe zaskoczenie – to jest woda! W dodatku pływają w niej ryby i to w całkiem pokaźnych ławicach. Niestety, żeby nie było tak różowo, widać również liczne ślady »cywilizacji«. (...) Mimo to, płynie się całkiem przyjemnie”.

W kolejnych zdaniach autor opisuje spotkanie z wędkarzem, przygody ze zwalonymi drzewami, które musiał brzegiem omijać bądź przepływać pod konarami. „Nie jest źle – myślę, i w tym momencie wyrasta przede mną wielkie zwalone drzewisko z całą masą naniesionego przez rzekę śmiecia. Z trudem wychodzę na brzeg i widzę zabudowania Mikołajewa. Przeciągam łódkę kilkaset metrów po brzegu, docieram w pobliże mostu. Pozostawiam w krzaczorach łódkę i klamoty, udając się na poszukiwanie sklepu. Znajduję bez trudu, wchodzę... Przerażenie w oczach sprzedawczyni sygnalizuje mi, że coś jest nie tak. Spoglądam w sklepowe lustro i omal nie wybucham śmiechem. Koszulka brudna jak ostatnie nieszczęście, ramiona i twarz całe w krwawych śladach, pozostałości po bitwie, jaką musiałem stoczyć z chmarą gzów, i jeszcze ta czapka z pióropuszem z zeschłych liści...

Krótko wyjaśniam przyczynę takiego stanu i uzupełniam zapasy. No to... powodzenia, słyszę na odchodne. (...) Rzeka znów zmienia swoje oblicze jakby pod wpływem zaklęcia. Jest pięknie. Piaszczyste dno, brak przeszkód i wspaniałe widoki sprawiają, że zapominam o dotychczasowym wysiłku. Przestaję zwracać uwagę na gzy i muchy atakujące za każdym razem, gdy zbliżam się do pastwisk. (...) A każdemu, kto zacznie się śmiać, słysząc nazwę Pisia, w dodatku Gągolina, powiem: więcej szacunku, drodzy Państwo, więcej szacunku. Żyrardów leży nad wspaniałą rzeką, a ja mam cichą nadzieję, że jako pierwszy przepłynąłem samotnie taki odcinek” – kończy swoją opowieść „Panda”.