Prawicowa ofensywa w Niemczech

Stefan Sękowski

GN 41/2014 |

publikacja 09.10.2014 00:15

W Niemczech umacnia się partia nazywana oskarżycielsko skrajnie prawicową. Alternatywa dla Niemiec wprowadziła już posłów do Parlamentu Europejskiego i do trzech Landtagów, w sondażach ma 10 proc. poparcia. To kolejna inkarnacja nazizmu, czy głos dotychczas milczących w polityce konserwatystów?

Lider Alternatywy dla Niemiec Bernd Lucke jest profesorem ekonomii. Przez 33 lata był wiernym, choć mało aktywnym członkiem niemieckiej chadecji Ingo Wagner /dpa/pap Lider Alternatywy dla Niemiec Bernd Lucke jest profesorem ekonomii. Przez 33 lata był wiernym, choć mało aktywnym członkiem niemieckiej chadecji

Nie tak powinien wyglądać wiec skrajnie prawicowej niemieckiej partii politycznej. Żadnych płomiennych, pełnych pohukiwań tyrad i nerwowej gestykulacji. Na scenę wychodzi skromny człowiek, który zamiast wymachiwać rękoma… puszcza z rzutnika prezentację i opierając się o podium, wskaźnikiem laserowym wyjaśnia zebranym kolejne slajdy. Tu jest o przepływach pieniądza, tu o kursach walut, o, a tu o zadłużeniu południowych państw Unii Europejskiej. Jeśli ktoś nie jest zainteresowany ekonomicznymi zawiłościami, mógłby zanudzić się na śmierć. Tymczasem audytorium nie ziewa, a wykład – bo trudno inaczej nazwać tę przemowę – nagradza burzliwymi brawami.

Partia profesora

Lider Alternatywy dla Niemiec (AfD) Bernd Lucke ma wykłady we krwi. Jest profesorem ekonomii, ekspertem od badania cykli koniunkturalnych. Mąż, ojciec piątki dzieci, przez 33 lata był wiernym, choć mało aktywnym członkiem niemieckiej chadecji. Aż do 2011 roku, kiedy opuścił jej szeregi, ponieważ sprzeciwiał się unijnej polityce ratowania zadłużonych państw, takich jak Grecja, forsowanej przez rząd Angeli Merkel. Kosztuje ona zdrowe gospodarki miliardy euro, a gospodarkom chorym wcale nie pomaga, i w konsekwencji szkodzi całej UE. – W ten sposób można jedynie kupić trochę czasu. Stabilność można osiągnąć jedynie przez realne gospodarcze przemiany w kraju dotkniętym kryzysem – mówił w jednym z wywiadów. Do tej pory przeciwko „bezalternatywnej” polityce Berlina i Brukseli wypowiadali się jedynie odosobnieni publicyści i naukowcy albo aktywiści skrajnej prawicy bądź lewicy. Gdy w 2012 r. Bundestag przeważającą większością głosów przyznał Grecji kolejną transzę pomocową, według sondaży dwie trzecie Niemców sprzeciwiało się temu. Dlatego, gdy w 2013 r. Lucke założył AfD, odbiło się to szerokim medialnym echem. Kto widział pożar, ten boi się zapałki, stąd nic dziwnego, że od początku niemieckie media oraz przeciwnicy polityczni zaczeli bić w znany od lat antyfaszystowski bęben, poszukując w AfD elementów, które kojarzyłyby się z hitleryzmem. Jednak partia Luckego nie ułatwia im tego zadania. Wśród członków nie ma byłych neonazistów ani aktywistów anty- imigracyjnych, każdy kandydat przechodzi surową weryfikację, w której pomaga… dokładna kwerenda Facebooka. Od początku próbowano też specyficzny eurokrytycyzm wcisnąć w skrajnie prawicową szufladkę. Jednak i to nie było łatwe, ponieważ działacze AfD mają na swoim koncie recenzowane prace naukowe na ten temat, a rzeczowość argumentacji podkreślały takie autorytety, jak filozof Jürgen Habermas czy były przewodniczący Związku Przemysłowców, Hans-Olaf Henkel (dziś zresztą europoseł AfD).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.