Rabowanie zrabowanego

Stefan Sękowski

GN 48/2014 |

publikacja 27.11.2014 00:15

Ćwierć wieku od upadku komunizmu leninowskie zawołanie „grab zagrabione!” nabiera nowego znaczenia. Na braku ustawy o reprywatyzacji tracą spadkobiercy przedwojennych właścicieli dworków czy fabryk, a zyskują oszuści i „czyściciele kamienic”.

Kamienica przy ul. Noakowskiego 16  w Warszawie kupiona  przez wujka męża prezydent Warszawy Leszek Szymański /PAP Kamienica przy ul. Noakowskiego 16 w Warszawie kupiona przez wujka męża prezydent Warszawy

Tygodnik „W Sieci” napisał o tym, że rodzina Hanny Gronkiewicz-Waltz miała nielegalnie otrzymać warszawską kamienicę przy ul. Noakowskiego. Wujek męża pani prezydent miał kupić budynek od oszusta. Bardzo szybko go sprzedano, a nowy właściciel, podnosząc czynsz o kilkaset procent, wyrzucił z niego mieszkańców. Po publikacji politycy nagle przypomnieli sobie o zamiecionym pod dywan problemie.

To zadziwiające, ale 25 lat po upadku komunizmu Polska nadal nie dorobiła się ustawy, która regulowałaby zwrot mienia zagrabionego przez komunistów po II wojnie światowej. Odpowiednie ustawy już w 1990 roku uchwalili Niemcy oraz Czesi i Słowacy, za nimi poszły wszystkie inne „demoludy”. Najbliżej byliśmy, kiedy w 2001 roku parlament uchwalił ustawę zakładającą, że byli właściciele lub ich spadkobiercy odzyskają mienie w naturze lub dostaną bony, które będą mogli zamienić na akcje prywatyzowanych przedsiębiorstw, ziemię bądź inne nieruchomości należące do państwa. – Ustawa łączyła reprywatyzację z uwłaszczeniem i upowszechnieniem własności – mówi „Gościowi Niedzielnemu” ówczesny poseł Akcji Wyborczej Solidarność, zaangażowany w jej uchwalenie Tomasz Wójcik.

Niestety, w 2001 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski zawetował ustawę. Do tematu wróciło dopiero Ministerstwo Skarbu Państwa w 2008 roku. Za rządów Donalda Tuska opracowało projekt ustawy, który stał się tematem ustaleń międzyresortowych i… od pięciu lat nie potrafi wyjść poza ten etap.
 

Oszuści korzystają

Komuniści odbierali mienie ziemianom, kamienicznikom czy przemysłowcom. Celem było upaństwowienie gospodarki i rozbicie dotychczasowych „klas posiadających”. Po 1989 r. przeciwnicy reprywatyzacji uważali, że państwa nie stać na zwrot zagrabionego mienia. Przekonywano, że stracą na tym obywatele, straszono zwrotem szkół, parków i kamienic wraz z mieszkańcami. Czas pokazał, że nawet bez ustawy o reprywatyzacji jest to możliwe. Co więcej – z braku systemowego rozwiązania sprawy dochodzi do licznych nadużyć i „dzikiej” reprywatyzacji. – Wiele osób skupuje roszczenia i uzyskuje to, co im się nie należy – mówi GN prezes Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego Marcin Schirmer.

Problem z wyrywkową reprywatyzacją ma Warszawa, gdzie na mocy „dekretu Bieruta” z 1945 r. grunty stały się własnością państwa, ale już nie budynki, które na nich stały. W praktyce jednak władze odbierały właścicielom także kamienice. Po upadku komunizmu ich wcześniejsi właściciele zaczęli domagać się zwrotu mienia. Na liście roszczeń opublikowanej przez warszawski magistrat znajduje się ponad 2 tys. budynków.

Dziś często są tam mieszkania komunalne, w których zameldowanych jest łącznie kilkadziesiąt tysięcy osób. Wiele z niegdyś ukradzionych kamienic zostało już oddanych – razem z lokatorami – niekoniecznie spadkobiercom. Niektóre kancelarie prawnicze wyspecjalizowały się w odkupywaniu roszczeń. W efekcie często budynki – bywa, że tak naprawdę zbudowane po wojnie – trafiają do ludzi niemających z przedwojennymi kamienicznikami nic wspólnego. – Miasto nie przykłada się do sprawdzania zasadności wniosków ani tego, czy ci ludzie w czasach PRL już dostali odszkodowanie za utracone mienie. Handel roszczeniami to intratny biznes – tłumaczy Piotr Ciszewski, przewodniczący Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Dla mieszkańców często kończy się to radykalną podwyżką czynszów, nawet o kilkaset procent. Jednym z powodów takiej sytuacji jest to, że wcześniejsze czynsze nie odpowiadają potrzebom utrzymania budynków. Jednak często podwyżki mają inny cel: w centrum miasta metr kwadratowy mieszkania kosztuje kilkanaście tysięcy złotych – na sprzedaży lokali można więc sporo zarobić. Dobrą cenę można dostać nie tylko za mieszkania czy cały budynek, ale także za grunt, na którym stoi. – Budynek łatwiej sprzedać bez mieszkańców. By się ich pozbyć, właściciele potrafią uprzykrzać im życie – mówi Ciszewski. Tak narodził się biznes „czyścicieli kamienic”.

Tego typu patologie rzucają cień na reprywatyzację. Tymczasem jest ona koniecznym aktem sprawiedliwości – oddania właścicielom tego, co niegdyś zostało im odebrane. Mimo braku ustawy potomkowie polskiej szlachty po 1989 r. odzyskują i odkupują domy swoich rodziców i dziadków, nierzadko ratując je od totalnej ruiny.

Gdy potomkowie gen. Zygmunta Piaseckiego na początku lat 90. za symboliczną złotówkę odkupili jego pałac w Ryczowie, miał powybijane okna, zniszczony dach, a na podłogach można było znaleźć ślady po ogniskach. Od tego czasu rodzina powoli odnawia budynek, udostępnia go także lokalnej społeczności. Zwiedzać go można m.in. w Małopolskie Dni Dziedzictwa Kulturowego. – Nasze prababki uwielbiały bawić się w odtwarzanie obrazów, toteż w Noc Muzeów i my organizujemy wystawę „żywych obrazów” – dzieci i starsi przebierają się za postaci uwiecznione przez malarzy. Niedawno otworzyliśmy tu izbę pamięci mojego dziadka, wystawiamy w niej dokumenty z nim związane, a także projektowane przez niego meble – opowiada GN wnuczka gen. Piaseckiego Marta Tarabuła. Założona przez nią fundacja organizuje w pałacu i parku także konkursy dla dzieci, w przyszłości chce tu m.in. wystawiać sztukę współczesną.
 

Reprywatyzacja potrzebna od zaraz

Brak ustawy powoduje, że spadkobiercy muszą wiele lat dochodzić sprawiedliwości. Nie ma jednak co udawać, że reprywatyzacja byłaby łatwa do przeprowadzenia. W wielu budynkach mieszkają dziś ludzie, mieszczą się szkoły i inne instytucje – trzeba by znaleźć takie rozwiązanie, które nie powodowałoby nowych krzywd. Ponadto według szacunków „Dziennika Gazety Prawnej” łączna wartość potencjalnych roszczeń wyniosłaby ok. 140 mld zł. Czyli prawie połowę rocznych wydatków polskiego budżetu. – Straciliśmy najlepsze lata na całościowe rozwiązanie kwestii reprywatyzacji – mówi GN poseł Platformy Obywatelskiej Marcin Kierwiński. – Dziś największą przeszkodą jest to, że w budżecie brak pieniędzy na ten cel. Trzeba by też znaleźć taką formułę, która nie zostałaby zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny – tłumaczy.

– Będąc jeszcze w rządzie, widziałem, jak Donald Tusk odsuwał ten problem od siebie. Dlatego wątpię, by dało się go rozwiązać za rządów Platformy – mówi GN prezes Polski Razem Jarosław Gowin. Zdaniem polityka przeprowadzenie reprywatyzacji jest konieczne i możliwe. – Nie da się w pełni zrekompensować strat, ale myślę, że spadkobiercy właścicieli mogliby liczyć na rozłożone w czasie rekompensaty w wysokości 20–30 proc. wartości utraconego mienia – uważa polityk.

Upływ czasu wcale nie czyni problemu mniejszym. Przeciwnie: przez lata, które minęły od uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej, sprzedaliśmy liczne przedsiębiorstwa, przez co mądry pomysł połączenia restytucji mienia z uwłaszczeniem jest bardzo trudny do zrealizowania. Politycy, zamiatając problem pod dywan, pozwolili na to, by stare krzywdy rodziły nowe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.