Kronika trudnego oswajania

Grażyna Myślińska

GN 05/2015 |

publikacja 29.01.2015 00:15

– My cykali (czekaliśmy) na matkę, a przysła macocha – mówił o nowej Polsce Hosenberg z Lesin Wielkich (Groß Leschienen), mazurskiej wsi, położonej tuż przy granicy z Polską.

Faryny przed wojną i dzisiaj reprodukcje Grażyna Myślińska Faryny przed wojną i dzisiaj

Najpierw przez wyludnioną wieś przeszli czerwonoarmiści. Przekraczając 24 stycznia 1945 roku dawną granicę pod Wincentą, gen. Bołdin, dowódca 50. Armii II Frontu Białoruskiego, urządził uroczysty apel, wydając rozkaz bezwzględnej zemsty i odwetu. Za wojskiem szli szabrownicy. Pierwsi osadnicy pojawili się latem. Zaczęło się trudne współistnienie powracających z „uciekanek” Mazurów i napływających na Prusy Wschodnie Polaków. Gminę Rozogi zasiedlali przede wszystkim Kurpie z okolic pobliskiego Myszyńca.
 

Marzec 1945: wyprawa po deski i rower

W marcu 1945 roku na tę ziemię niczyją wybrał się na szaber (potrzebował desek do budowy stodoły) stryj 11-letniego wówczas Henryka Dąbrowskiego. Bratanek marzył o własnym rowerze, więc stryj zabrał go ze sobą. Wiele lat później Dąbrowski, nauczyciel, założyciel i wieloletni dyrektor szkoły rolniczej w Rozogach, regionalista, opisał to w swoim pamiętniku: „Podążaliśmy wozem żwirówką, czujnie rozglądając się dookoła, by nie spotkać radzieckich żołnierzy. Stryj mówił, że oni teraz tylko piją, a potem strzelają. Dlategośmy obserwowali drogę uważnie. W okolicy mówiło się, że pijani czerwonoarmiści zabierają konie jadącym drogą ludziom, a potem sprzedają je za wódkę. Dobrze więc było na wypadek spotkania »ruskich« wozić ze sobą wódkę. Można było wtedy ocalić konie, ale nie zawsze. Czasem i konie, i wódkę potrafili zabrać”.

W Księżym Lasku (niem. Fürstenwalde) zajrzeli do opuszczonego zboru ewangelickiego (dziś jest tam czynny kościół katolicki). W mrocznym wnętrzu leżały porozrzucane drewniane figury świętych z poprzecinanymi na pół głowami. „I komu te figurki przeszkadzały” – zapisał Dąbrowski. „Stryj wyjaśnił, że to na pewno pijani czerwonoarmiści zabawiali się tu szablami. Tymczasem usłyszeliśmy nagle dochodzące z góry odgłosy. Ktoś na chórze rozmontowywał organy”.

Gdy stryj znalazł wystarczająco dużo desek, kazał bratankowi rozejrzeć się za rowerem. „Pamiętam, że w chałupach już nic nie było” – zanotował Henryk Dąbrowski. „Gołe ściany. Na podłodze walały się resztki pierza. Widziałem, że nawet pieców nie było, tylko ślady na ścianach. Roweru też nigdzie nie. Po długich poszukiwaniach znalazłem jedną obręcz od koła”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.