Im nie jest wszystko jedno

Barbara Gruszka-Zych

GN 13/2015 |

publikacja 26.03.2015 00:15

Człowiek, który leży na ulicy – wstaje. A nawet idzie do pracy.

Pan Bogdan pracuje w ślusarni. Pod nadzorem Anity Gomeli powstają tu wyroby na zamówienie koncernu Coca-Cola zdjęcia roman koszowski /foto gość Pan Bogdan pracuje w ślusarni. Pod nadzorem Anity Gomeli powstają tu wyroby na zamówienie koncernu Coca-Cola

Od maja 2008 r. Andrukiewicz prowadzi w Cieszynie przedsiębiorstwo społeczne dla byłych bezrobotnych, bezdomnych, znajdujących się w trudnych sytuacjach życiowych. Gdzie indziej nie mieliby oni szans na zatrudnienie. – U nas nabierają mocy i pewności, że coś potrafią i nadają się do pracy – opowiada. Wielu z nich jest pewnych, że to miejsce pozwoliło wrócić im do życia. Wyrabiane przez nich przedmioty z drewna są atrakcyjne, funkcjonalne i dobrze się sprzedają. – Nikt nie może powiedzieć, że kupuje je z litości, żeby wspomóc potrzebujących – dodaje jego żona Laura, od 20 lat zaangażowana w przedsięwzięcie męża, a od czterech lat odpowiedzialna za markę WellDone. – Nie korzystamy z państwowych ulg, ale jesteśmy jedną z nielicznych organizacji społecznych zarabiających na siebie – podkreśla Dariusz Bożek, zastępca Andrukiewicza. Pan Marek mówi, że dzięki Stowarzyszeniu Pomocy Wzajemnej „Być Razem” zmartwychwstał. Kiedy tu trafił, był „mrówką” przenoszącą alkohol przez granicę polsko-czeską. – Kiedy zdjął stare ubranie, sypał się z niego świerzb i wszystko, co tylko mogło, po nim chodziło – pamiętają w stowarzyszeniu. – Od 13 lat nie pije i pracuje w jednej z firm w Czechach. Od czasu do czasu wpada do stowarzyszenia, żeby dawać świadectwo tym, którzy dopiero rozpoczynają swój powrót do życia i potrzebują motywacji. Uważa, że jedno „dziękuję” nie wystarczy za uratowanie życia.

Nie wszystko jedno

Na 2 tys. metrów kwadratowych przestronnych pawilonów przedsiębiorstwa mieszczą się pralnia wodna i chemiczna, kuchnia i stołówka, ślusarnia i stolarnia. To teren na obrzeżach miasta, na którym stały hale po „Polifarbie Cieszyn”. Na prośbę gminy stowarzyszenie zagospodarowało 1-hektarowy kompleks poprodukcyjny i dziś mieści się tu zakład zatrudniający około 30 osób na etatach. Tak naprawdę nie byłoby tego miejsca bez Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Być Razem”. Na pytanie: „Kim jesteśmy?” jego twórcy odpowiadają: „Ludźmi, którym nie jest wszystko jedno”. Pierwszym, któremu nie było wszystko jedno, był właśnie Mariusz Andrukiewicz. Wszystko zaczęło się od jego pracy jako stróża nocnego w Domu Pomocy Społecznej w Gorzycach. Mariusz skończył najpierw filologię polską, potem dziennikarstwo, a wreszcie przebranżowił się na terapeutę uzależnień. W domu pomocy w Gorzycach został odpowiedzialnym za pierwszy kontakt z korzystającymi z pomocy. Poznawał sytuację materialną chorych, realia ich życia. Kiedyś od spotkanej koleżanki dowiedział się, że w Cieszynie potrzebują kogoś do pracy w MOPS-ie. Zgłosił się i został skierowany do pracy z ludźmi stwarzającymi największe problemy. – Wtedy zacząłem myśleć o stworzeniu organizacji pozarządowej, która poprowadzi szereg placówek świadczących pomoc osobom, które jej potrzebują – mówi. Chcieliśmy, żeby to były miejsca, w których moglibyśmy pracować, zarabiając na życie, a zarazem realizować swoją pasję – opowiada. W 1996 r. powołał Stowarzyszenie Pomocy Wzajemnej „Być Razem”. – Grupę założycielską tworzyło kilkunastu młodych ludzi – psychologów, artystów, terapeutów, którzy nie chcieli uspokajać potrzebujących zasiłkami, ale motywować ich do działania – opowiada Dariusz Bożek. – Najpierw myślałem, że to ludzie z sercami na dłoni, próbujący zmienić świat, ale kiedy ich poznałem, okazało się, że są realistami, którzy pomagają ludziom.

27 kg prania

Działalność zainaugurowali uruchomieniem całodobowego Centrum Profilaktyki Edukacji i Terapii KONTAKT. Kolejno powstawały: hostel dla kobiet i dzieci, ofiar przemocy i innych przestępstw, pierwsze w Cieszynie miejsca schronienia i edukacji dla bezdomnych – Centrum Edukacji Socjalnej z dwoma Domami Wspólnoty, Dom Matki i Dziecka, Młodzieżowy Klub „Graciarnia” oraz Centrum Wolontariatu. Zwieńczeniem działań stało się przedsiębiorstwo, będące nie tylko miejscem zatrudnienia byłych bezdomnych, którzy już przyuczali się do rzemiosła na warsztatach w Centrum Edukacji, ale i miejscem, gdzie znaleźli sobie pracę niezaradni życiowo oraz dopiero startujący w życie. W stolarni własną działalność gospodarczą otworzył ich pracownik. Wszędzie widać sterty drewnianych pojemników, przydatnych w restauracjach do podawania menu i przypraw. W ślusarni wyroby na zamówienie koncernu Coca-Cola pod nadzorem Anity Gomeli wykonuje trzech pracowników. Wśród nich jest pan Bogdan. Trafił do domu dla bezdomnych 31 grudnia 2001 r. – Zostałem instruktorem w warsztacie rzemiosł artystycznych – opowiada. – Tam poznałem żonę. Założyliśmy rodzinę i przeniosłem się do pracy w firmie meblowej, ale kiedy nastąpiła redukcja etatów, wróciłem tutaj. W budynku pralni wodnej czysto jak w laboratorium. – Przywożą do nas pranie z niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej, restauracji, domów wczasowych z powiatu, bo tu region turystyczny – pokazuje kosze świeżo wyprasowanej pościeli Teresa Holisz – kierowniczka. Pani Beata wyjmuje pranie z wmontowanych w ścianę trzech pralnic. – Jeden wsad to 27 kg prania – tłumaczy. – Zwykle mamy 5 cykli pralniczych. W kuchni Ewelina Zrąbkowska proponuje zestaw obiadowy – żurek i naleśniki z kaszą gryczaną plus kompot za jedyne 8 zł. Dzisiaj przygotowali 70 obiadów, także na wynos.

Podkładowca i kablojad

Hitem przedsiębiorstwa są ich markowe produkty WellDone. – Za- projektowali je studenci z warszawskiej ASP i Holon Institute of Technology z Izraela – mówi Laura Andrukiewicz. Wyroby dobrze zaprojektowane są zwykle bardzo drogie, a u nich „podkładowca”, czyli zestaw podkładek filcowych pod filiżanki, pomysłowo nałożonych na korpus kończący się mordką barana, można kupić za 49 zł. Są tam też opakowane w ekskluzywne firmowe pudełko ze zdjęciami ich młodych projektantów świeczniki, „kablojad” do porządkowania kabli na biurku i ikona polskiego wzornictwa – drewniana żaba, zaprojektowana przez uznanych projektantów Małgorzatę i Wojciecha Małolepszych. – Kiedy zaczynaliśmy, nie mieliśmy rynku zbytu ani dofinansowania z zewnątrz – mówi Bożek. – Teraz w najbardziej dochodowym, ostatnim kwartale roku, kiedy nasze wyroby sprzedają się, bo są dobre na prezenty wykonane z pomysłem, zarabiamy do 150 tys. zł. W 2013 r. Polska Rada Biznesu przyznała im Nagrodę im. Jana Wejcherta za działalność społeczną. W 2009 r. stowarzyszenie dostało Totusa. Zaraz potem odwiedził je bp Tadeusz Rakoczy. Podczas rozmowy nieustannie wracał do pytania: „Gdzie jest źródło waszej inspiracji?”. „Ksiądz pyta, czy chodzimy do kościoła?” – wypaliła jedna z pracownic. – Wtedy przyszło mi do głowy, że może nie uświadamialiśmy sobie, jak ważna jest dla nas wiara, choć w statucie mamy przecież zapis o wartościach chrześcijańskich – opowiada Andrukiewicz. – W naszym zespole są katolicy, ale też ewangelicy, zielonoświątkowcy, a nawet świadek Jehowy. Dla nas najważniejsze jest jednak to że, wszyscy po prostu się lubimy i chcemy dobrze wykonywać swoją pracę. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.