Bush III

Jacek Dziedzina

GN 26/2015 |

publikacja 25.06.2015 00:15

Syn byłego prezydenta Busha seniora i brat byłego prezydenta Busha juniora chce zostać prezydentem Bushem trzecim. W przyszłym roku okaże się, czy Amerykanie kochają dynastie elekcyjne. I czy po 50 latach są gotowi zaakceptować katolika w Białym Domu.

Rodzina Bushów w komplecie. Na pierwszym planie (od prawej): Jeb, George senior z żoną Barbarą, George junior z żoną Laurą ERIC DRAPER /EPA/pap Rodzina Bushów w komplecie. Na pierwszym planie (od prawej): Jeb, George senior z żoną Barbarą, George junior z żoną Laurą

Jeśli John Ellis „Jeb” Bush, były gubernator Florydy, otrzyma nominację republikanów na kandydata na prezydenta, to Amerykanie właściwie i tak będą wybierać między dwiema dynastiami: Bushów i Clintonów. Bo demokraci wystawiają Hilary Clinton, żonę byłego prezydenta Billa. Tak naprawdę jednak to familia Bushów jest dziś najbardziej politycznym rodem Ameryki. Zaczęło się od dziadka Prescotta. I końca nie widać.
 

Bush Busha Bushowi

„Mój dziadek, Prescott Bush, był surowym, nieugiętym człowiekiem. Reprezentował szkołę, według której dzieci powinno się widzieć, ale nie słyszeć. Wiele lat później przekonałem się, że ma wielkie serce”, pisał George W. Bush, brat Jeba, w książce „Kluczowe decyzje”. Prescott nigdy nie startował na prezydenta, ale przez 11 lat sprawował mandat senatora w amerykańskim Kongresie. I to on właściwie zapoczątkował trwające do dziś parcie na władzę rodziny Bushów. Choć nie o władzę dla samej władzy tutaj chodziło, podobnie jak nie o chęć taniego i łatwego wzbogacenia się. I Prescott, i George senior, i George junior oraz jego brat Jeb – wszyscy mają na koncie dorobek, który zawdzięczają własnej, ciężkiej pracy, czasami osiągnięty dosłownie od zera, mimo solidnego wykształcenia i koneksji, które mogliby wykorzystać. Prescott, podobnie jak później jego syn George i wnuk George, ukończył słynny Uniwersytet Yale, tradycyjną kuźnię elit amerykańskich. Mimo to na przykład George senior po skończonych studiach w 1948 roku nie zaczął od razu pracy na Wall Street, choć wszyscy byli przekonani, że właśnie tam rozpocznie swoją karierę – wszak jego ojciec Prescott pracował wtedy w bardzo dochodowym domu inwestycyjnym. George chciał jednak działać na własną rękę, spakował rodzinę i przeprowadził się do Teksasu, gdzie w robotniczej dzielnicy zajmował się na początku malowaniem pomp i zamiataniem magazynów. Na pytanie jednego z kolegów, jakie jest jego wykształcenie, odpowiedział, że ukończył Yale. Na co tamten: „Nigdy nie słyszałem o takiej szkole”. Zabrzmiało to równie zabawnie jak zadeklarowanie przez Polaka, że nigdy nie słyszał o Uniwersytecie Jagiellońskim.

Wzajemny podziw i podkreślanie silnych więzi rodzinnych jest charakterystyczne dla dynastii zaangażowanych w życie publiczne w Stanach. Ale u Bushów jest to wyjątkowo silne. Przywołany wyżej fragment o dziadku Bushu to tylko „michałek”. Z prawdziwym podziwem 43. prezydent USA mówił o swoim ojcu, 41. prezydencie USA: „Musiałem denerwować ojca, każąc mu ciągle opowiadać historie z czasów wojny. Nie lubił się przechwalać, jednak mama uwielbiała o nim mówić. Ubóstwiała go, zresztą tak samo jak ja. Kiedy dorosłem, poznałem wiele osób, które chciałem naśladować. Ale prawda jest taka, że nigdy nie musiałem szukać innego wzoru. Byłem synem George’a Busha”, pisze George W. Bush.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.