Za wszelką cenę

Jerzy Szygiel

2011-2015/2015 |

publikacja 20.08.2015 00:15

Kanał La Manche dzielący Anglię od naszego kontynentu to ostatnia przeszkoda na drodze tysięcy afrykańskich migrantów zgromadzonych w „dżungli” pod francuskim Calais.

Tzw. dżungla już od 16 lat jest problemem mieszkańców Calais Jean-Marc HAEDRICH /VISUAL Press Agency/east news Tzw. dżungla już od 16 lat jest problemem mieszkańców Calais

Czy da się wytrzymać na dachu pociągu jadącego 300 km na godzinę? Nie ma odpowiedzi na to pytanie, bo każdy, kto próbował, umierał, zanim pociąg ruszył. W lipcu 16-letniemu Egipcjaninowi udało się wejść na dach potężnego TGV Eurostar, jadącego z Paryża – tunelem pod kanałem La Manche – do Londynu, lecz szybko został porażony prądem. Rezultat jest za każdym razem taki sam, a jednak ciągle znajdują się kandydaci. W Calais średnio co tydzień umiera jakiś Afrykanin, który próbował przedostać się do Anglii.

Kiedyś ich głównym środkiem transportu były promy, czy raczej przewożone nimi samochody, ale od kilku miesięcy ruch promowy przeżywa poważne perturbacje w związku z konfliktem socjalnym w jednej z kompanii przewozowych. Ponadto przystań promowa została ogrodzona kolejnym wysokim płotem z drutem kolczastym u góry, wzmocniono też ochronę – coraz trudniej tam się przedostać. W tej sytuacji podmorski tunel pozostaje jedyną szansą na pokonanie kanału.

Na początku sierpnia Brytyjczycy z Folkestone, gdzie tunel wyłania się z ziemi, zatrzymali Afrykanina, który jako pierwszy spróbował przejść cały tunel pieszo – blisko 50 km. Jak niezauważony pokonał liczne ogrodzenia po francuskiej stronie, jak umknął uwadze strażników i 400 kamer – nie wiadomo. Został w końcu schwytany, więc nie ma szans na uzyskanie azylu w Wielkiej Brytanii, ale w „dżungli” został bohaterem.

„Dżungla” ma już 16 lat. Taką nazwę mieszkańcy Calais nadali obozowisku nielegalnych imigrantów, które powstało tu w 1999 r., w trakcie wojny NATO o Kosowo. Pierwsi byli Albańczycy z serbskiej prowincji. Zadomowili się tu na tyle, że dzisiaj to właśnie albańskie gangi zajmują się organizacją przemytu migrantów na drugą stronę kanału. Policja od czasu do czasu zamyka jakąś grupę, ale nie jest w stanie powstrzymać procederu. Głównym skupiskiem migrantów jest dziś „nowa dżungla”, jedyne tolerowane przez władze obozowisko, przeniesione kilka kilometrów dalej od centrum miasta, pod specjalny, otwarty w tym roku ośrodek doraźnej pomocy społecznej. W ośrodku migranci mogą się umyć, doładować komórki i zjeść jeden ciepły posiłek dziennie. Pod dachem mogą spać jedynie kobiety, reszta mieszka w „dżungli”. Wśród kęp krzaków widać trochę małych namiotów, legowiska z gałęzi i szmat, budy sklecone z desek i kawałków brezentu, wypełnione meblami ze śmietnika. Mężczyźni siedzą na zepsutych telewizorach i beznogich krzesłach. Koczują tu tysiące ludzi.

Złote rolexy i połamane kości

W „dżungli”, jeśli nie liczyć Albańczyków – zawodowców, najwięcej jest Erytrejczyków, Sudańczyków i Etiopczyków, jednak można tu spotkać uchodźców z Afganistanu i wielu innych krajów Azji i Afryki. Na ogół jest spokój, choć czasem dochodzi w obozie do niewytłumaczalnie gwałtownej bitwy z użyciem łomów, kamieni i noży, jak ostatnio w maju, kiedy trzy dominujące narodowe podobozy rzuciły przeciw sobie setki mężczyzn. Podobno zaczęło się od banalnej kłótni o kilka papierosów; dziesiątki rannych trafiły do szpitali. Zresztą nie to jest przyczyną głównej troski mieszkańców Calais.

Ludzie, którzy tu się znaleźli, zazwyczaj niewiele mają. Przybywają po długiej drodze przez pustynię, morze i wiele krajów, ogołoceni i zmęczeni, by przemycić się do Anglii, gdzie wielu ma już rodzinę lub znajomych. Są z definicji tymczasowo. Władze z początku akceptowały obóz, potem zwalczały go za pomocą buldożerów, jednak odradzał się niczym Feniks. Pozbawieni wszelkiej infrastruktury migranci załatwiali się w najbliższej okolicy, co budziło głośne wątpliwości rodowitych mieszkańców.

Kilka obozów rozjechały spychacze pod pretekstem uchybień higienicznych, pojawił się świerzb. Niektórzy starsi mieszkańcy Calais narzekali, że boją się wychodzić wieczorem, ale na ogół relacje miasta z „dżunglą” są znośne. W kwietniu Francją wstrząsnęła sprawa 9-letniej dziewczynki, porwanej z ulicy w Calais, zgwałconej i zabitej przez „nielegalnego”, lecz okazało się, że sprawcą był polski kryminalista psychopata, który nie miał nic wspólnego z „dżunglą”. Zdarzają się kradzieże; ciężkich przestępstw nie ma, ale miasto i tak ma dość. Antyimigrancki Front Narodowy ma tu coraz lepsze wyniki wyborcze. Z latami populacja „dżungli” rosła. Infrastruktura rodziła się bardzo powoli. Najpierw swoją budę otworzył golibroda, potem etiopscy chrześcijanie sklecili kościół ze wszystkiego, co znaleźli, z krzyżem na górze i ołtarzem. Wkrótce powstał meczet, szkoła dla uczących się francuskiego, lazaret i dwie restauracje, z tarasami, na których siedzą Albańczycy świecący złotymi rolexami.

Wszystkie te konstrukcje przenosiły się wraz z „dżunglą”. Ktoś z miasta dostarczył dwa generatory, więc jest światło w lazarecie i restauracjach. Codziennie przychodzą tu lekarze, którzy leczą za darmo, gdyż próby nielegalnego przedostania się do Anglii narażają na rany. Zwykle migranci ustawiają się grupkami na poboczach autostrady, czekają na spowolnienie ruchu (lub je prowokują), otwierają ładownie ciężarówek i wskakują do środka, licząc, że ktoś zamknie za nimi drzwi z zewnątrz. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, ciężarówka wjeżdża na platformę 700-metrowego pociągu-wahadłowca, by przejechać pod kanałem. Ale udaje się to nielicznym. Najwięcej wypadków zdarza się przy pokonywaniu kolejnych wysokich ogrodzeń i wsiadaniu do jadących ciężarówek.

Połamane kości, mięśnie porozdzierane drutem kolczastym, pobicia przez policję, śmierć pod kołami – wydaje się, że nic ich nie zniechęca. Ci mający jeszcze trochę pieniędzy układają się z Albańczykami, którzy organizują własne ciężarówki, lub umawiają się z kierowcami – ci ostatni biorą co najmniej 10 tys. euro. Biznes jest coraz bardziej ryzykowny, więc ostatnio albański gang z południa Londynu podjął dodatkową działalność w „dżungli”, otwierając burdel, w którym pracują Albanki w różnym wieku… W tej sytuacji większości pozostaje czekanie na okazję. W lipcu marynarze ze spółki promowej zablokowali wjazd do tunelu, co wywołało takie zamieszanie, że ok. 800 migrantów mogło włamać się do ciężarówek i przedostać się na drugą stronę. Takie wydarzenia dają nadzieję tym, którym dotąd się nie udało.

Niepowstrzymani

W Calais doskonale widać ogromny wzrost imigracji do Europy. W ciągu pierwszych 6 miesięcy tego roku Morze Śródziemne nielegalnie przepłynęło prawie 140 tys. ludzi, o 83 proc. więcej niż rok wcześniej. „Dżungla” pęka w szwach i doprowadza do rozpaczy władze miasta. Kiedyś 70-tysięczne Calais było miastem turystycznym, pełnym Francuzów i Anglików lubiących melancholijne plaże Opalowego Wybrzeża z jego kapryśną pogodą. Dziś Calais odstrasza, nie tylko masową obecnością migrantów, ale i mnogością płotów i zasieków.

– „Wyglądamy już jak Auschwitz” – mówiła na konferencji prasowej Natacha Bouchart, prawicowa burmistrz, próbująca zmusić rządy Francji i Wielkiej Brytanii do uregulowania problemu. Wezwała prezydenta Hollande’a i premiera Camerona do rozmów, do których miałoby dojść we wrześniu. Straszy, że odblokuje granicę, by cała „dżungla” przeniosła się do Anglii. Wygląda na to, że do rozmów dojdzie, bo ruch w tunelu pod kanałem zaczyna poważnie zwalniać z powodu licznych nielegalnych wtargnięć. Francuzi nie wiedzą już, co robić.

W maju francuski minister spraw wewnętrznych zaapelował do mieszkańców „dżungli”, by zwrócili się o azyl do Francji, jednak to wyjście cieszy się umiarkowanym powodzeniem. Migranci boją się, że zgodnie z europejskimi przepisami zostaną odesłani do krajów, w których przekroczyli granicę Unii. Anglia przyciąga ich nie tylko ze względu na rodziny czy zaszłości kolonialne – tam po prostu dużo łatwiej pracować na czarno niż we Francji, w Niemczech czy Belgii. Na miejscu rzeczywiście pracują, zwykle wysyłając część pieniędzy do swoich dawnych wiosek. W Calais migrantom pomagają czasem zwykli mieszkańcy, organizacje humanitarne i od początku miejscowa Pomoc Katolicka. Zimą katoliccy wolontariusze przynoszą do „dżungli” ciepłe okrycia, koce, lekarstwa, opatrunki. Latem krążą z wózkami po krzakach wybrzeża w poszukiwaniu małych, ukrywających się przed policją obozów, gdzie czasem są małe dzieci – przynoszą wodę, mleko, jedzenie i materiały nieprzemakalne.

Problem wydaje się niemożliwy do rozwiązania. Dwa europejskie mocarstwa od lat nie są w stanie uzgodnić działań wobec tej fali. Teraz, gdy kryzys migracyjny dramatycznie się pogłębia, projektuje się kolejne stalowe płoty, choć wszyscy wiedzą, że „dżungla” od tego nie zniknie. „Próbowałem już ze 20 razy” – mówi zmęczony Afgańczyk, były tłumacz armii brytyjskiej, któremu odmówiono wizy. – „I będę próbował, aż się uda”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.