Nienachalny urok trójmiasta

Grzegorz Brożek

publikacja 27.08.2015 06:00

Nie wypiętrzyły się tu góry, które są naturalnym magnesem dla turystów, ani nie rozlały jeziora. Gmina Szerzyny ma jednak duży potencjał, ale tkwi on w czymś innym.

 XVI-wieczny dwór Ocieskiego w Szerzynach, dziś plebania Grzegorz Brożek /Foto Gość XVI-wieczny dwór Ocieskiego w Szerzynach, dziś plebania

Ja to proszę pana żyję z boku – w Ołpinach, otwiera przede mną drzwi swego skromnego drewnianego domku Stanisław Bryndal. Ojciec był rzeźbiarzem. Talent odziedziczył zdaje się po nim. Stanisław skończył zakopiańskiego „Kenara”, potem rzeźbę na ASP w Warszawie, a nawet tam wykładał. Jego prace są rozsiane po całym świecie. Dziś żyje skromnie w rodzinnych Ołpinach. Z wyboru. W piątek będzie u niego Kai Bumann, znakomity niemiecki dyrygent, który szuka w pracach Bryndala inspiracji. – Tu nad stawem mam galerię. Jest Jezus uciszający fale, św. Piotr w łodzi, aniołów niemało. Znam tu każdą roślinkę. Słyszy pan, jak przelewająca się woda wydaje w każdym miejscu inny dźwięk? – oprowadza mnie Stanisław. – Chrystus Frasobliwy nad tym Jeziorkiem Galilejskim to dla Maćka Berbeki, znanego alpinisty. Przyjaźniliśmy się. Był tu u mnie wiele razy. Dawałem mu za każdym razem anioły, żeby go strzegły. Niestety, zginął na Broad Peak – opowiada.

Anioły to ważny, ale jedynie odprysk twórczości Bryndala. – Między drugim daniem a kompotem – uśmiecha się. Niesamowite są na przykład miniatury pana Stanisława. – To odlewy wielkości 2–3 centymetrów, w srebrze czy innych metalach, całych scen – podpowiada mi Renata Górka, szefowa centrum kultury. Miniatury są niezwykłe, świadczą o niezwykłej wyobraźni i wrażliwości artysty. Artysty mało znanego, niezabiegającego o reklamę. Żyje bez telefonu, internetu. – To wszystko, ta nowoczesność, to jest taki kurz na dziele stworzenia – uśmiecha się. Co robi? – Szukam prawdy w egzystencji – mówi. W Ołpinach mu dobrze. Przy autostradzie życia mógłby się nie odnaleźć.

Dwutysięczniki

Patrząc na zachód, najpierw są Szerzyny, potem Ołpiny i dalej Olszyny (gmina Rzepiennik). Trzy miejscowości tworzą tzw. trójmiasto. – To zacni kapłani, których z tych miejscowości mamy dość liczną grupę, jeszcze w seminarium duchownym ukuli takie sformułowanie, że są z „trójmiasta” – tłumaczy Grzegorz Gotfryd, wójt gminy Szerzyny. Nazwa ma jednak pewne historyczne umocowanie, bo trzy siostrzane wsie stanowiły o potencjale okolicy.

– Dawniej gospodarze czy rzemieślnicy, kiedy potrzebowali wywieźć na targi swoje towary, dogadywali się między sobą, organizowali jeden transport z trzech wsi – dodaje Renata Górka. O tych trzech miejscowościach mówi się także: dwutysięczniki. Nazwa jest związana, co oczywiste, z liczbą mieszkańców. Prawdopodobnie 300 lat temu niewiele brakowało, a nie mielibyśmy już Szerzyn. August II Sas nadał w 1731 roku przywilej lokacyjny miasta Stefanów właścicielowi Stefanowi Uniatyckiemu. Wraz z nim prawo 12 jarmarków i parę innych przywilejów. Prawa tego prawdopodobnie nigdy nie zrealizowano, a nazwa również się nie przyjęła.

Zwyczajni – niezwyczajni

Ludzie bez wątpienia są wielkim potencjałem trójmiasta. – Zgłosiła się do nas w 2012 roku kobieta, która opowiedziała nam wojenną historię Mariana Sikorskiego – mówi Józef Dudek, dyrektor Szkoły Podstawowej w Swoszowej. Pani nazywała się Anna Janowska-Ciońćka, z domu Kleinberg. – Ja, moja siostra Ewa oraz nasza matka zawdzięczamy życie panu Marianowi Sikorskiemu – wyznała. To było w Rabce. Był rok 1942. Sikorski zabiera z getta w Rabce dwie dziewczynki i przywozi do domu w Swoszowej. – Narażał siebie i całą liczną rodzinę na śmierć – dodaje Ciońćka. Przyjechała do szkoły w Swoszowej, której kiedyś kierownikiem był Sikorski, i opowiedziała swoją historię, dzieje swego ocalenia. – To jest wyraz mojej wdzięczności – mówiła. Czuła obowiązek opowiedzenia o tym bohaterskim człowieku, którego nazwisko zostało zapisane w Yad Vashem wśród innych Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. – Szerzej nie znaliśmy tej opowieści. Nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z udziału Sikorskiego w tych wydarzeniach – przyznaje Józef Dudek. Historia Mariana Sikorskiego to niejedyny w okolicy przypadek pomocy Żydom. Ba, nawet „Sprawiedliwych” jest tu więcej. Ale żyli zawsze cicho, nienachalnie, traktując bohaterstwo jako coś absolutnie zwykłego.

Strażacka wioska

Jaki ojciec, taki syn, mówi porzekadło… – Naczelnik to już trzecie pokolenie strażaków. A pradziadek pana Krystiana to nawet zakładał naszą jednostkę – mówi Renata Górka. Spotykamy się w Izbie Pamięci OSP Szerzyny. To ewidentnie strażacka wioska. Tu w każdym domu jest lub był strażak. – Działamy nieprzerwanie od 1879 roku. Nawet w czasie wojny. Mamy na dole zabytek, niemiecką motopompę Fischera z silnikiem audi z 1939 roku. Tu w gablocie księga pracy tej pompy – pokazuje prezes OSP Stanisław Gotfryd. Rok 1943. 23 października, pożar, czas pracy 5 godzin, kierowca Jakub Kabaj. Są też okupacyjne legitymacje strażackie. – Z takim dokumentem mógł się strażak poruszać swobodnie, nie obowiązywała go godzina policyjna. Strażak był potrzebny zawsze – dodaje pan Staszek. Dziś również. Druhów jest setka. – Młodzieżówka najlepsza w Polsce. Taki był przynajmniej wynik ostatniego konkursu – przyznaje jej opiekun Krystian Furman. Uważa, że młodzież trzeba wciągać do straży od najmłodszych lat. – To jest wychowawcze. Uczą się odpowiedzialności, służby drugiemu – mówi. Miejscowa straż ma średnio 50 wyjazdów rocznie. – Kiedy jest wezwanie, państwowa straż ma 2 minuty na wyjazd. Nam się też udawało wyrobić w dwie minuty. Syrena wyje na remizie, my dostajemy powiadomienia na telefony. Ludzie pracują, mają swoje zajęcia, ale nie ma najmniejszych problemów, żeby dwa zastępy skompletować – przyznaje Grzegorz Dłuski, naczelnik OSP. Pielęgnują swoją historię. Izba Pamięci to majstersztyk.

Nauczycielka życia

Historia, jako nauczycielka życia, jest tu w ogóle wysoko ceniona. – Kiedy pokazała się ta moja książeczka o kapliczkach i krzyżach w parafii Czermna, a jest to fenomen, bo mamy ich 81, rozeszła się błyskawicznie. Potem ludzie sami zaczęli mi znosić dodatkowe informacje dotyczące tych miejsc – opowiada Zofia Okarma, emerytowana nauczycielka z Czermnej, która bada lokalną historię. Z Kanady dostała podziękowania ze słowami, że książeczka pokazująca m.in. kapliczkę na ojcowym polu to najwspanialszy prezent z Polski od czasów wyemigrowania rodziny. – Dziś ludzie przychodzą i przekazują mi inne skrawki historii. Pan Czesław kiedyś zaczepił mnie pod kościołem i zaproponował, że coś spisze. Za dwa tygodnie dostałam drobno zapisany 80-kartkowy zeszyt – opowiada. A w nim cuda, spisane opowieści: jak wyglądało świniobicie za okupacji, jak spalił się największy gospodarz we wsi, ile było koni i wozaków, etc. – Ludzie pokochali historię. Obudziła się może jakaś świadomość, że historię budują zwykli ludzie, że sami jesteśmy autorami własnych dziejów – mówi pani Zosia.