Siła nabywania

Tomasz Rożek
 /pd

publikacja 04.10.2015 05:00

Polsce, po 26 latach od zmian ustrojowych, udało się w tym roku dogonić w bogactwie najbiedniejszy kraj Unii, czyli Grecję. I to tylko dlatego, że Grecja dość mocno zbiedniała. Zaskakujące? Cóż, gdy porównuje się siłę nabywczą pieniądza, zaskoczeń jest cała masa.


Siła nabywania Jakub Szymczuk /foto gość

Każdy czas urlopowy, a w szczególności wakacje, które już niestety za nami, to chyba najlepszy moment, żeby zastanowić się nad siłą nabywczą pieniądza. Więcej wtedy podróżujemy, częściej przyjeżdżają do nas goście z zagranicy. Siłą rzeczy porównujemy ceny – chleba, benzyny, wycieczek. Zwykle dochodzimy do wniosku, że ceny w krajach unijnych są do siebie bardzo podobne. Podobne w wartościach bezwzględnych. Weźmy np. litrowy karton mleka. W Polsce kosztuje on około 2,8 zł. W Niemczech nieco mniej, bo w przeliczeniu 2,2 zł. Albo masło. W Niemczech 200-gramowa kostka kosztuje średnio nieco ponad 1 euro, czyli ponad 4 zł. W Polsce średnio 3,5 zł. Znowu kilkadziesiąt groszy różnicy, tym razem na korzyść Polski. Ceny chleba dość trudno porównać, bo w różnych krajach Europy standard chleba (wielkość, rodzaj) jest inny. Pomiędzy krajami unijnymi występują oczywiście różnice w cenach, ale one są zwykle niewielkie. I na tym można by temat zamknąć, gdyby nie fakt, że cen nie powinno się porównywać w ten sposób. Nawet gdyby ceny wszędzie były identyczne, nie oznacza to, że ich „ciężar” dla wszystkich jest taki sam.


Bogacimy się czy nie?


Siła nabywcza pieniądza to jego realna wartość. Pieniądze zarabiamy nie po to, by kolekcjonować banknoty i monety, tylko po to, by kupować za nie produkty. Wartość pieniądza mierzy się zatem nie ilością zer wydrukowanych na banknocie, tylko ilością towarów, jakie można za ten banknot kupić. Jeżdżąc na wakacje, rozmawiając ze znajomymi, porównując ceny, warto pamiętać, że dla przeciętnego Niemca 10 euro znaczy coś innego niż dla Polaka 42 zł, mimo że 42 zł można w kantorze wymienić na banknot 10 euro. 


Różnice w sile nabywczej pieniądza zależą od dwóch czynników. Od ceny, jaką trzeba zapłacić za dany produkt (a ta w większości przypadków, przynajmniej w Europie, jest podobna) oraz od wysokości pensji, czyli od ilości pieniędzy, jaką każdy z nas ma do dyspozycji. I tutaj różnice pomiędzy krajami unijnymi są drastyczne. Nad siłą nabywczą złotówki warto zastanowić się nie tylko w kontekście podróży zagranicznych, ale także kondycji naszych domowych budżetów. Podobnie jak w przypadku porównywania cen krajowych i zagranicznych, sama informacja o wysokości zarobków niewiele mówi. Dopiero porównanie, jak te zarobki mają się do wysokości cen, daje właściwy obraz sytuacji. Rok temu ekonomiczny think tank Centrum im. Adama Smitha porównał siłę nabywczą naszych zarobków w latach 2014 i 2000. W wielu przypadkach za średnie wynagrodzenie jesteśmy w stanie kupić więcej produktów, niestety, stać nas na mniej tych, których używamy najczęściej. I tak w roku 2014 możemy kupić więcej ryżu, cukru i mąki niż w roku 2000. Także więcej butów czy sprzętu AGD. Ale stać nas na mniej wody, prądu, chleba i mleka. Dzisiaj możemy kupić o 25 proc. więcej cukru niż w roku 2000. Ale woda jest droższa. W 2000 r. za średnią pensję (1924 zł) można jej było kupić 1241 metrów sześciennych, podczas gdy w roku 2014 już tylko nieco ponad 1000 metrów sześciennych, czyli o ponad 20 proc. mniej. Oznacza to, że cena wody w kranach rośnie znacznie szybciej niż nasze pensje. Podobnie sprawa się ma z energią elektryczną. W ciągu ostatnich kilkunastu lat za średnią pensję można kupić o prawie 17 proc. mniej prądu (6400 kWh w 2000 r., 5300 kWh w 2014 r.). Szybciej niż średnia pensja rosły także ceny węgla i gazu ziemnego. Ten ostatni podrożał drastycznie. W 2000 r. odbiorca indywidualny mógł go kupić o ponad 40 proc. więcej niż dzisiaj. 


Nie tylko woda i energia drożały szybciej niż nasze pensje. Podczas gdy w 2003 r. za przeciętne wynagrodzenie w Polsce można było kupić 1693 bochenki chleba, to 10 lat później – 1558, czyli o 135 bochenków mniej. W 2003 r. statystyczny Polak mógł kupić 1572 litry mleka w miesiącu, a w 2013 r. 1385 litrów, czyli o 187 litrów mniej. W 2013 r. za średnią krajową pensję można było kupić o 51 kilogramów mniej wołowiny niż 10 lat wcześniej i o 94 litry mniej benzyny. Dość drastycznie wzrosły ceny biletów komunikacji miejskiej i mieszkań. 


Jak to jest na świecie? 


Uśredniając wszystko, stać nas na więcej, ale ze średnią jest tak jak z panem, który idzie ze swoim psem na spacer. Każdy z nich ma średnio trzy nogi. Problem w tym, że choć rachunek jest jak najbardziej poprawny, żaden z nich – ani pan, ani pies trzech nóg nie ma. Jeżeli do średniej wliczymy sprzęt AGD, benzynę, koszule i buty, okaże się, że rachunek będzie nastrajał optymistycznie. Jeżeli jednak wliczymy wyłącznie podstawowe produkty, okaże się, że musimy na nie wydawać coraz więcej. Te statystyki można przeczytać jeszcze inaczej. Ci, którzy są bogaci, ci, których stać na dobra luksusowe lub te, które nie są bezwzględnie potrzebne do życia, rzeczywiście średnio mogą kupić więcej niż kiedyś. Z kolei biedni, którzy niemal całe swoje dochody wydają na jedzenie, z czasem biednieją. 


A jak siła nabywcza naszego portfela ma się do siły portfeli mieszkańców innych państw? Polskie zarobki należą do najniższych w Europie, ale też koszty życia (ceny) są niższe niż w wielu krajach kontynentu. Nawet biorąc pod uwagę to drugie, na tle innych krajów wypadamy kiepsko. Siła nabywcza portfela statystycznego mieszkańca naszej stolicy to tylko 40 proc. tego, na co stać mieszkańca Berlina czy Dublina. W Europie są tylko trzy stolice, w których mieszkańców stać na mniej – to Sofia, Budapeszt i Bukareszt. Pamiętajmy jednak, że to dane dotyczące mieszkańców stolic, w których średnie wynagrodzenie jest wyższe niż w pozostałych rejonach kraju. I tak siła nabywcza mieszkańca Warszawy jest o prawie 80 proc. wyższa niż średnia krajowa. Najniższą siłę nabywczą (czyli za swoje wynagrodzenie mogą kupić najmniej) mają mieszkańcy powiatu przemyskiego. Gdyby ich porównać z mieszkańcami Warszawy, okazałoby się, że tych ostatnich stać na ponaddwukrotnie więcej niż przemyślan. 


Na dokładnie te same dane statystyczne można spojrzeć od jeszcze innej strony. Ile my, Polacy, jesteśmy w stanie rocznie wydać na żywność, usługi, wydatki mieszkaniowe i inne zakupy pierwszej potrzeby? Ze statystyk sporządzonych w 2013 r. wynika, że około 5800 euro rocznie. Średnia europejska to około 13 tys. euro. Największą siłę mają portfele mieszkańców Liechtensteinu. Ci mogą rocznie wydać prawie 60 tys. euro, czyli ponad 10 razy więcej niż Polacy. Druga jest Szwajcaria (36 tys. euro) i Norwegia (32 tys. euro). Pierwszą dziesiątkę zamyka Finlandia z kwotą 20 tys. euro.

Powyższe porównanie, choć ciekawe, nie do końca oddaje jednak „moc portfela”. Wydajemy bowiem nie tylko na produkty pierwszej potrzeby, nie tylko na to, co pozwoli nam przeżyć. Gdyby wziąć pod uwagę wydatki w ogóle, pozycja Polski w światowych i europejskich rankingach byłaby jeszcze słabsza. Od lat przez serwis numbeo.com tworzony jest światowy ranking siły nabywczej. Punktem odniesienia od lat jest tutaj miasto Nowy Jork, które w tym rankingu otrzymuje 100 punktów. Mieszkańcy kraju, który otrzyma tyle samo punktów, mogą za swoją pensję kupić tyle samo produktów co statystyczny nowojorczyk. Mieszkańcy kraju, który otrzyma 63 punkty za swój średni zarobek, mogą kupić o 37 proc. mniej produktów niż nowojorczyk. W tym rankingu Polska ma właśnie 63 proc. i jest na 90. pozycji państw świata. Wyprzedzają nas wszystkie kraje tzw. Starej Unii i niemal wszystkie Nowej Unii (np. Czechy i Węgry). W tym zestawieniu najlepiej wypada Szwajcaria ze 150 punktami. Statystyczny Szwajcar może więc kupić za swoją pensję o połowę więcej rzeczy i usług niż nowojorczyk. Na drugim miejscu jest Arabia Saudyjska ze 126 punktami. Pierwszą dziesiątkę zamyka Oman ze 107 punktami. Polsce do tych krajów brakują jeszcze lata
świetlne.