Hojność utopisty

Joanna Leszczyńska

GN 44/2015 |

publikacja 29.10.2015 00:15

Był już po pięćdziesiątce, kiedy poszedł na studia. Miał 85 lat, kiedy został doktorem. Dziś 92-letni Wacław Łęcki przekazał majątek swojego życia łódzkiemu zakonowi bonifratrów. I czuje, że to jedna z najlepszych decyzji w jego życiu.

– Na tamten świat nie zabiorę majątku – mówi dr Wacław Łęcki jakub szymczuk /foto gość – Na tamten świat nie zabiorę majątku – mówi dr Wacław Łęcki

Rok temu u brata Franciszka Salezego Chmiela, przeora konwentu bonifratrów w Łodzi, pojawił się starszy pan i zaproponował sfinansowanie budowy szpitala. Zaskoczony przeor poprosił, aby gość jeszcze raz wszystko przemyślał. Dr Wacław Łęcki, emerytowany przedsiębiorca, za tydzień znów był u przeora, ponawiając propozycję. Taki fundator był dla zakonników niczym dar niebios. Bonifratrzy wprawdzie nie zamierzali budować w Łodzi szpitala, bo już go mieli, ale potrzebowali pieniędzy na dokończenie Centrum Rehabilitacji. Inwestycja pięć lat temu stanęła w miejscu i niszczała. Tymczasem Wacław Łęcki był gotów sprzedać ponad 3-hektarową działkę, a uzyskane pieniądze przeznaczyć na dokończenie budowy. – Na tamten świat nie zabiorę majątku – tak 92-letni Wacław Łęcki tłumaczy powody swojej decyzji. – Żona zmarła dwa lata temu. Nie mieliśmy dzieci. Dalsza rodzina nie wymaga pomocy. Zresztą wcześniej obdarowałem bliskich. Na życie mi starcza. Mam dobrą emeryturę inwalidy wojennego. Na konto Fundacji św. Jana Bożego wpłynęło 3,2 miliona złotych ze sprzedaży działki oraz dodatkowo ponad 360 tysięcy złotych. W lipcu ruszyła budowa. Centrum Medyczne będzie nosiło imię fundatora. – Jesteśmy przyzwyczajeni, że wujek zaskakuje nas swoimi pomysłami i decyzjami – śmieje się Lidia Łęcka, bratanica Wacława. Pierwszy raz ją zaskoczył, kiedy postanowił studiować prawo administracyjne na Uniwersytecie Łódzkim. Miał wtedy 54 lata. Od dawna był dobrze prosperującym przedsiębiorcą. Jednak uznał, że warto poznać zasady funkcjonowania administracji, żeby nie dać się urzędnikom.

Ucieczka z Wołynia

Pochodzi z Wołynia. Urodził się w 1923 roku w Radomiance w powiecie kostopolskim. Jego dziadek ze strony mamy był weteranem powstania styczniowego. Ojciec, uczestnik I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, był osadnikiem wojskowym. Przed II wojną żołnierzom armii Hallera i legionistom dawano ziemię. Ojciec Wacława na około 15 hektarach miał sad owocowy. Rodzinie dobrze się żyło. Wacław ukończył III klasę gimnazjum, kiedy wybuchła wojna. Wojna, Wołyń – wciąż żyją w jego pamięci. Opowiada o swoim udziale w ruchu oporu, najpierw w Związku Walki Zbrojnej w Janowej Dolinie, potem w AK, gdzie został zaprzysiężony na dwa miesiące przed ukończeniem 18 lat, o proroczym śnie o grożącym mu niebezpieczeństwie ze strony Niemców, dzięki któremu ukrył się w lesie i uniknął aresztowania, i o ucieczce z Radomianki przed Ukraińcami. – Widzieliśmy w nocy łunę pożaru w sąsiedniej wsi i następnego dnia ewakuowaliśmy się do Klewania – wspomina. – Na jedną furmankę wzięliśmy pościel, ubranie, żywność. Zabraliśmy też bydło, które potem sprzedaliśmy. Następnego dnia dziadek pojechał do Radomianki, żeby zabrać jeszcze trochę jedzenia, i zginął z rąk Ukraińców. Z niebezpiecznego Klewania Łęccy przedostali się do rodziny w Kieleckie, gdzie przetrwali do końca wojny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.