Śmierć chrześcijańskiego państwa

Dawid Wildstein

GN 49/2015 |

publikacja 03.12.2015 00:15

Liban. Ostatni chrześcijański kraj na Bliskim Wschodzie umiera. Wojna wisi tu w powietrzu.

Siostra Juliette codziennie odwiedza jedną z najbiedniejszych dzielnic Bejrutu. Na ulicy żyje tu wiele osieroconych dzieci piotr apolinarski /Fundacja Anny Walczyk Siostra Juliette codziennie odwiedza jedną z najbiedniejszych dzielnic Bejrutu. Na ulicy żyje tu wiele osieroconych dzieci

Liban to właściwie już państwo upadłe. Rząd to bardzo często tylko dekoracja, nawet w stolicy istnieją dzielnice bądź obozy kontrolowane przez różne milicje czy bojówki. Poza głównymi miastami właściwie znika oficjalna władza. Liban sprawia wrażenie, jakby się z tym pogodził. Dwa dni przed naszym przyjazdem w zamachach w stolicy zginęło kilkadziesiąt osób, na granicy libańsko-syryjskiej trwają starcia. Wszędzie uchodźcy. Są ich tu już miliony. Za dużo, by tak małe państwo mogło im pomóc…

Są też okruchy nadziei. Jednym z nich jest Kościół. Biskupi w swoich rezydencjach przyjmują rodziny uchodźców, organizują pomoc, zakładają szkoły czy stołówki. Siostry zakonne swoje życie spędzają na wędrówkach przez libańskie getta i ratowaniu najbiedniejszych. Świeccy wolontariusze usiłują ratować dzieci ulicy.
 

Skrajności

Ta rodzina miała szczęście, bo mogła wynająć sobie mieszkanie. Chrześcijanie, uciekinierzy z Aleppo. Żyją teraz w Zahle, mieście położonym w dolinie Bekaa, terytorium kontrolowanym przez Hezbollah. Gospodarz domu znalazł robotę, fizyczną, ale dzięki niej starczy, wraz z pomocą Kościoła, na czynsz i jedzenie. W Syrii byli dobrze sytuowani, ma oszczędności. Córka gospodarza wspomina przyjemności starego życia, zwłaszcza studia, które musiała przerwać.

Jakieś trzy kilometry od mieszkania tej rodziny znajduje się nielegalny obóz dla uchodźców. Wiele takich jest w dolinie Bekaa. Rozciąga się ona pomiędzy dwoma pasmami górskimi, dochodzi do granicy libańsko-syryjskiej. Liban utracił nad tym terytorium kontrolę, dziś porządek zaprowadza tu szyicka organizacja Hezbollah. W miastach doliny powiewają flagi Hezbollahu, można spotkać jego bojowników, na ścianach widać plakaty przedstawiające tych, którzy zginęli w walkach. W kotle, jakim stał się Liban, ta terrorystyczna organizacja stała się jakimś gwarantem stabilności, „mniejszym złem”. Skonfliktowana radykalnie z terrorystycznymi organizacjami sunnickimi, takimi jak ISIS czy Al-Kaida, wypowiedziała im wojnę, nawet interweniowała w Syrii po stronie reżimu Assada. Więc Hezbollah chroni pogranicze libańsko-syryjskie przed infiltracją sunnickich terrorystów, ścigając wszelkie grupy ISIS.

Naprawdę źle jest tam, gdzie nawet Hezbollah nie ma kontroli. Takimi miejscami w dolinie Bekaa są niektóre nielegalne obozy syryjskich uchodźców. Odwiedziliśmy jeden z nich. To prawdziwe miasta, otoczone hałdami śmieci, wyrosłe na błotnistej ziemi, zbudowane z płacht plastiku i kartonów. Rozrastając się na obrzeżach libańskich miast, z czasem wchłaniają niedokończone budowle, pustostany bądź zniszczone fabryki. Koczują tam dziesiątki tysięcy uciekinierów. Stan sanitarny tych obozów jest fatalny. Momentami brak dostępu do bieżącej wody, leków; panuje wszechobecny brud. Państwo libańskie, nawet gdyby chciało, nie jest w stanie pomóc takiej masie. Obozy te owiane są złą sławą, a Libańczycy boją się tych miejsc. Nasz kierowca zatrzymał się przy wjeździe do obozu w stanie histerii, powtarzając wciąż, że ma dzieci i żonę, nie wolno mu tak ryzykować. Tylko autorytet siostry Juliette, która nam towarzyszyła, przekonał go, by z nami został. Czarne dziury Libanu…

Z powodu zagrożenia skrajnym fanatyzmem islamskim chrześcijańscy uchodźcy nie zostają w obozach. Najczęściej ruszają do wielkich miast, głównie do Bejrutu. Mogą tam przeżyć tylko dzięki ofiarności Kościoła.

 

W gościnie u biskupa

Bejrut oszałamia skrajnościami. Położony nad morzem, wspina się na potężne wzgórza. Osiedla dla biedoty wyrastają na tle wspaniałych wieżowców. Bliżej centrum w kolonialne budownictwo, kamienice jakby wyjęte z XIX-wiecznego Paryża, wkracza stylowy XX-wieczny modernizm o zaokrąglonych rogach. Na ulicy typowe arabskie życie, stragany, rozgardiasz, budki z jedzeniem. Wszędzie ślady wielu wojen, jakie przetoczyły się przez to państwo. – Widzisz, jaka piękna jest architektura tego miasta? Widzisz to piękne morze i wzgórza? Spójrz na domy, kamienice, wieżowce Bejrutu. Tutaj wciąż widać, czym mógłby być Liban, gdyby tylko mu pozwolono. Gdyby nie znajdował się na Bliskim Wschodzie – opowiada mi przy kawie znajomy Libańczyk. Poczucie straty – to motyw, który stale będzie się przewijał w rozmowach z chrześcijanami z Libanu.

Siostra Juliette ma około 50 lat. Siwe włosy, niewysoka, smutne, niebieskie oczy. Jest przerażona tym, co się dzieje w Libanie. Pamięta czasy, gdy jej kraj kwitł. – Od 30 lat jest coraz gorzej. Teraz syryjscy uchodźcy… Ale taki nasz los. Służymy, więc musimy pomagać – mówi. I faktycznie pomagają. Juliette należy do grupy sióstr, które wędrują po najbiedniejszych zakątkach Bejrutu i pomagają mieszkającym tam. To najczęściej chrześcijańscy uchodźcy z Syrii. Gnieżdżą się całymi dużymi rodzinami w pokoikach, w nadbudówkach na dachach. Brakuje im zwłaszcza leków. Opieka medyczna jest w Libanie bardzo droga, właściwie nie ma szans, by zwyczajny uchodźca mógł sobie na nią pozwolić. – Tu się toczy kilka wojen. A jedna jest ostatnio coraz wyraźniejsza. Biedy z bogactwem – mówi s. Juliette.

Biskup ma dwuznacznie brzmiące dla Europejczyka imię – Jihad. To duży mężczyzna, już siwy, przekroczył 60 lat. Reprezentuje Syriacki Kościół Katolicki. Ma dwie rezydencje – w Damaszku i w Bejrucie. Gdy na libańską ziemię zaczęli przybywać chrześcijańscy uchodźcy, zdecydował się otworzyć swój dom. W swojej rezydencji przyjął kilkanaście rodzin. Tutaj zorganizował też szkołę dla około stu dzieci uchodźców. Kolejnym dziesiątkom rodzin opłaca czynsz. Niektóre rodziny mieszkają u biskupa już ponad rok. Przestrzeni nie ma zbyt wiele, po kilka osób w jednym pokoju; często żyją w adaptowanych pomieszczeniach gospodarczych, ale nie muszą martwić się ani o czynsz, ani o edukację swoich dzieci. – Nie będziemy mogli wrócić do Syrii, nawet jeśli kiedyś skończy się ta wojna – mówi M., matka trojga dzieci, uciekinierka z Homs. Jej z rodziną udało się przedostać do Libanu, brata wyciągnięto z samochodu i zamordowano. Wojnie udało się zasiać nienawiść między żyjącymi niegdyś w pokoju grupami religijnymi. M. nie wróci do Syrii, bo już nie ufa alawitom. Obawia się zemsty ze strony sunnitów. A gdy chrześcijanie uciekają, ich mienie zostaje zagarnięte.
 

Gdzie krzyż – tam bezpiecznie

Siostry ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa żyją w jednej z najbiedniejszych dzielnic Bejrutu. Na ulicach całe gromady dzieci. Znaczna część z nich pracuje – nawet jeśli ma po 5, 6 lat. W tej dzielnicy żyją chrześcijanie, ale nie tylko uchodźcy z Syrii. Wielu z nich w wielkiej biedzie. – Takich ludzi w Bejrucie są tysiące. Ale Libańczycy nikogo nie interesują, pomoc międzynarodowa idzie tylko na uchodźców syryjskich – mówi s. Juliette. Tym ludziom pomaga tylko Kościół libański.

W chrześcijańskich dzielnicach Bejrutu zewsząd wyrastają krzyże. Wystawiane na balkon, za okna, na parapetach, umieszczane na dachach lub przed domami, malowane albo przytwierdzane do ścian domów. Na każdej prawie ulicy można natknąć się na kapliczkę, gdzie malutkiego Jezusa wita najważniejszy święty libański, Charbel. Kapliczki też ukryte są na podwórkach bądź klatkach schodowych. Z odsłoniętych okien mieszkań spoglądają na ulice święci. W Bejrucie bardzo wyraźny staje się oczywisty, ale dla wielu Europejczyków już zapomniany splot wiary z właściwie rozumianymi standardami cywilizacyjnymi. Tam, gdzie jest krzyż, możesz czuć się bezpieczniejszy, nawet w najbiedniejszych dzielnicach, wśród nędzy, ludzie są przyjaźniejsi, bardziej otwarci. Na jednej z uliczek ktoś umieścił dwumetrowy drewniany krzyż wśród plątaniny kabli elektrycznych rozwieszonych nad ulicą. Wisi dokładnie pomiędzy dwiema stronami ulicy, kołysząc się kilka metrów nad jezdnią. Gęstwina kabli, które go utrzymują, przypomina czarną pajęczynę. Dobra, chociaż ostentacyjnie dosłowna metafora Libanu – państwa, w którego centrum, u którego źródła trwa chrześcijaństwo. Państwa złapanego dziś w sieć sprzecznych dążeń religijnych, ekonomicznych i narodowościowych, uwięzionego w tej plątaninie, powoli rozrywanego.

Dzięki ofiarności m.in. czytelników „Gościa Niedzielnego”, Fundacji Anny Walczyk oraz Stowarzyszeniu „Pokolenie” udało się dostarczyć pomoc mieszkającym w Bejrucie rodzinom uchodźców chrześcijańskich oraz wojennym sierotom (leki, jedzenie dla niemowląt oraz ciepłą odzież dziecięcą), pozostającym pod opieką sióstr Najświętszego Serca Jezusa. To pomoże im przetrwać kolejne miesiące. Dziękujemy!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.