Ludzie państwa

Andrzej Grajewski

GN 50/2015 |

publikacja 10.12.2015 00:15

Zachowujemy w pamięci nazwiska i twarze ofiar zbrodni katyńskiej. Rosyjski historyk z mroku niepamięci wydobywa teraz postacie ich katów z NKWD.

Scena z egzekucji w filmie Andrzeja Wajdy „Katyń”. Kat jest ubrany w skórzany fartuch, ma skórzane rękawice i okulary. Tak ubierał się Wasilij Błochin, który mordował Polaków w Kalininie (Twer) Bujnowicz /FabrykaObrazu/FOTONOVA/east news Scena z egzekucji w filmie Andrzeja Wajdy „Katyń”. Kat jest ubrany w skórzany fartuch, ma skórzane rękawice i okulary. Tak ubierał się Wasilij Błochin, który mordował Polaków w Kalininie (Twer)

Mordercy z Katynia nie byli postaciami demonicznymi. Pochodzili z rodzin chłopskich, najczęściej nie mieli nawet podstawowego wykształcenia. Po wojnie wiedli szare, najczęściej skromne życie. Ci, którzy strzelali, nierzadko mieszkali niedaleko od siebie, jakby mieli pilnować się nawzajem do końca życia. Część z nich pamiętała jednak o tym, w czym brała udział. Popadali w alkoholizm, czasem w obłęd, kilku popełniło samobójstwo. Publicznie jednak nikt niczego nie żałował. U tych, którzy dożyli czasów, kiedy zaczęto ich pytać o szczegóły zbrodni, pozostało głównie wspomnienie niezwykle ciężkiej pracy.

„Co by nie mówić – wspominał jeden ze świadków zbrodni – ta praca nie należała do lekkich. Tak bardzo byliśmy czasem zmęczeni, że ledwo staliśmy na nogach. A myliśmy się wodą kolońską. Do pasa. Inaczej nie dało się pozbyć zapachu krwi i prochu”. Wydanie książki Nikity Pietrowa pt. „Poczet katów katyńskich” to nie tylko wydarzenie naukowe. Publikacja rosyjskiego historyka ze środowiska moskiewskiego „Memoriału” świadczy o tym, że w Rosji nadal są ludzie sumienia, pragnący rozliczenia z totalitarną przeszłością. Zapewne nie jest ich wielu. Ale to oni są rękojmią tego, że prawdy o zbrodni katyńskiej nie da się już w Rosji bezkarnie zakłamać. Jak słusznie pisze Pietrow, sprawa katyńska to „wskaźnik dojrzałości rosyjskiego systemu państwowego, który pokazuje, na ile jest on demokratyczny, przejrzysty i w jakim stopniu jest zbudowany na prawie. To wskaźnik rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, który testuje, czy organizacje społeczne potrafią walczyć o odtajnienie materiałów sprawy katyńskiej”. Podsumowując ostatnie lata, Pietrow z goryczą pisze, że ten egzamin Rosja oblała.

Systemu nie oskarżono

Zasługą Pietrowa jest nie tylko odtworzenie biografii ponad 140 funkcjonariuszy NKWD, którzy brali udział w zamordowaniu polskich jeńców wojennych w Charkowie, Kalininie czy Katyniu. Jego książka pokazuje także, jak zbrodnia katyńska wpisywała się w logikę systemu represji stworzonych w Związku Sowieckim w latach 30. ub. wieku, kiedy bez sądu rozstrzelano ponad 700 tys. ludzi. Zwraca uwagę, że decyzja o wymordowaniu ponad 21 tys. Polaków została podjęta przez członków najwyższego kierownictwa państwa oraz komunistycznej partii, reprezentujących określony system polityczny. Tymczasem zarówno politycy podejmujący decyzję w sprawie zbrodni katyńskiej, jak i system, który wtedy reprezentowali, nie zostali w Rosji osądzeni. To tak jakby za nazistowskie ludobójstwo oskarżać esesmanów mordujących w kacetach, a nie wspominać o odpowiedzialności Hitlera oraz reżimu narodowo-socjalistycznego za stworzenie aparatu zbrodni. Prawda o zbrodni katyńskiej nadal jest w Rosji chroniona klauzulą tajemnicy państwowej.

Pomimo obietnic prezydenta Dmitrija Miedwiediewa nie przekazano nam 35 tomów śledztwa katyńskiego, zakończonego w 2004 roku. Nadal więc nie wiemy, jaka jest pełna lista ofiar rozstrzeliwań, nie znamy nazwisk wszystkich winnych tej zbrodni, jak i jej wykonawców na poszczególnych szczeblach. Nie udało się wreszcie określić wyczerpująco kwalifikacji prawnej zbrodni katyńskiej, zarówno zgodnie z prawem rosyjskim, jak i międzynarodowym. Przypomnę, że Główna Prokuratura Wojskowa Rosji zakwalifikowała tę zbrodnię jako przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy, a nie jako zbrodnię wojenną czy ludobójstwo. W ocenie Pietrowa stronie polskiej nadal nie oddano dokumentów najistotniejszych. Nie ma on także złudzeń co do tego, aby miało to szybko nastąpić. Rosyjska opinia publiczna – pisze – każde ustępstwo w ujawnieniu prawdy o zbrodni katyńskiej przyjmuje z dezaprobatą.

W ostatnim czasie nasiliła się wręcz liczba publikacji kwestionujących jakąkolwiek odpowiedzialność strony sowieckiej za jej popełnienie. Tym większe podziękowanie należy się takim jak Pietrow, którzy ryzykując karierę, a może nawet własne bezpieczeństwo, od lat starają się ujawnić wszystkie fakty w tej sprawie. Książka, starannie wydana przez Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, powinna się stać lekturą obowiązkową dla wszystkich próbujących zrozumieć naturę sowieckiego systemu, ale także współczesnej Rosji. Jakże wiele o tej rzeczywistości mówi fakt, że w Moskwie na grobie jednego z głównych katów katyńskich, gen. Wasilija Błochina, postawiono niedawno okazały pomnik, wychwalający jego zasługi dla ojczyzny.

Biografie katów

Pietrow zdołał odtworzyć biografie tych, którzy wiosną 1940 r. rozstrzelali w Katyniu, Charkowie i Kalininie (dzisiaj Twer) oraz w innych, nadal nieznanych, miejscach ponad 21 tys. polskich jeńców wojennych oraz aresztowanych na Kresach Wschodnich. Punktem wyjścia dla poszukiwań Pietrowa był rozkaz nr 001365 z 26 października 1940 r., podpisany przez Ławrentija Berię, nakazujący nagrodzić 124 funkcjonariuszy NKWD z zarządów kalinińskiego, smoleńskiego i charkowskiego za, jak to określono, „pomyślne wykonanie zadań specjalnych”.

Historycy nie mają wątpliwości, że wymienieni w tym rozkazie to kaci katyńscy oraz osoby, które uczestniczyły w przygotowaniu zbrodni oraz zacieraniu po niej śladów. Pietrow, starając się odtworzyć ich biografie, nie miał dostępu do dokumentów personalnych, znajdujących się w archiwach Federalnej Służby Bezpieczeństwa, i nadal tajnych. Sprytnie jednak ominął ten zakaz. Idąc śladem rozkazu Berii o wypłacie nagrody za „pomyśle wykonanie zadań specjalnych”, w archiwach państwowych znalazł ich ankiety partyjne, co umożliwiło mu dalsze poszukiwania. Pietrow rekonstruuje biografie osób ze wszystkich kręgów funkcjonariuszy sowieckiego państwa, uczestniczących w ludobójstwie na Polakach.

Krąg pierwszy to decydenci polityczni, członkowie Biura Politycznego KC WKP (b), którzy w nocy z 4 na 5 marca 1940 r. podpisali notatkę Berii w sprawie „rozpatrzenia w trybie specjalnym” spraw jeńców wojennych. Obok Józefa Stalina dokument podpisali: Wiaczesław Mołotow, Klimient Woroszyłow, Anastas Mikojan. Dwaj pozostali, Michaił Kalinin i Łazar Kaganowicz, zaakceptowali jego treść telefonicznie. Kolejni w łańcuchu zbrodni są członkowie tzw. trójki NKWD: Wsiewołod Mierkułow, Bogdan Kobułow i Leonid Basztakow. Między kwietniem a czerwcem 1940 r. podpisali 72 protokoły zawierające decyzje o rozstrzelaniu 21 857 obywateli polskich. Wreszcie mamy bezpośrednich organizatorów i wykonawców zbrodni. To ponad 130 szczegółowych biogramów funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa państwowego, często wzbogaconych o ich fotografie. Lektura zwraca uwagę na kilka faktów. Uderza, że w rozstrzeliwaniach uczestniczyło niewielu funkcjonariuszy NKWD, przede wszystkim tzw. specgrupa dowodzona przez Wasilija Błochina. Kilkanaście osób przyjeżdżało z Moskwy.

Głównym egzekutorem w Kalininie był wspomniany już Błochin, który w swej karierze osobiście rozstrzelał kilkanaście tysięcy osób. W piwnicy NKWD w Kalininie Błochin każdej nocy zabijał co najmniej 250 osób. Ich zwłoki wywożono później do lasu w Miednoje. Kat stacjonował w specjalnym wagonie salonce na dworcu w Kalininie. Po zakończeniu „roboty”, jak czekiści nazywali rozstrzeliwanie Polaków, Błochin wydał przyjęcie dla tych, którzy brali w niej udział. W Charkowie w piwnicy miejscowego NKWD mordowało kilku funkcjonariuszy pod dowództwem Timofieja Kuprija, miejscowego komendanta. W Katyniu egzekucje nadzorował Nikołaj Siniegubow, a mordowali ludzie Iwana Stielmacha, enkawudzisty ze Smoleńska. Tym, którzy strzelali i wozili Polaków do lasu katyńskiego, dawano bezpłatnie spirytus i zakąskę. Spirytus był konsumowany, ale służył także do umycia się po dniu wypełnionym mordami. Tych kilkudziesięciu funkcjonariuszy NKWD osobiście, strzałem w tył głowy, zabiło ponad 21 tys. polskich jeńców. Spośród nich tylko dwie osoby zostały przesłuchane w 1990 roku. Do odpowiedzialności nikt nie został pociągnięty.

„Ta praca nie należała do łatwych”

Z biogramów wynika, że mordercy z Katynia byli zwykłymi, słabo wykształconymi ludźmi. Pietrow pisze o nich: „Zarysowuje się tu pewien algorytm wspólnych losów. Swojego rodzaju portret zbiorowy. Ładowacz, kierowca, palacz. Potem, już na służbie w bezpieczeństwie państwowym, kształtuje się psychologia strażnika. Państwowa pensja, ładny mundur. Niewielka, ale jednak, władza nad ludźmi. Nie trzeba myśleć i nic nie trzeba robić. Tylko siedzieć na wachcie. Oczywiście, że to nudne. A w nocy – tajna i szarpiąca nerwy praca – rozstrzeliwanie. To jeszcze bardziej poprawia samoocenę, daje poczucie sekretnej mocy. Wcale nie jesteśmy tacy nic nieznaczący. Jesteśmy ludźmi państwa, zawsze zaangażowani w Sprawę, pisaną wielką literą”.

Wrócili później do swej codziennej pracy i poza jednorazową premią pieniężną nie otrzymali żadnego wyróżnienia, nie byli także awansowani. Pietrow w czasie promocji książki w Warszawie zwrócił uwagę, że w NKWD zazwyczaj nie przyznawano nagród pieniężnych. Czekiści otrzymywali order, odznaczenie, srebrną papierośnicę albo inny bibelot. W tym wypadku jednak mogło chodzić o to, wyjaśniał Pietrow, aby w rodzinie kata lub w kręgu jego znajomych nikt nie zapytał, za co dostał odznaczenie. Pieniądze się rozeszły i zbędnych pytań nie stawiano.

• Nikita Pietrow „Poczet katów katyńskich”, wyd. „Sedno” i Centrum Polsko- -Rosyjskiego Dialogu, Warszawa 2015

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.