Wpadamy w sieci... społecznościowe

Tomasz Rożek


GN 04/2016 |

publikacja 21.01.2016 00:15

Dla kogoś, kto nie ma konta na Facebooku, Twitterze, 
Instagramie, LinkedIn… Kogoś, kto nie wrzuca zdjęć i wideo na Pinteresta czy Snapchata, świat mediów społecznościowych może być równie zagmatwany jak ulice Bangkoku czy metro w Tokio. W rzeczywistości świat wirtualny jest chyba bardziej skomplikowany. A już na pewno ma na nas większy
 wpływ niż spacery po obcym mieście. 


Wpadamy w sieci... społecznościowe VOISIN /PHANIE/east news

Wśród serwisów społecznościowych, czyli takich, w których komunikacja jednostronna (jak w przypadku czytania zwykłej strony internetowej) została zastąpiona przez dialog z innymi użytkownikami, najbardziej znany jest Facebook. Z tego serwisu korzysta w Polsce więcej osób niż z telewizji. Pod koniec roku 2015 Facebooka używało od 14 do 15 mln Polaków, czyli około 35 proc. społeczeństwa. 80 proc. tej grupy to odbiorcy w wieku od 13 do 34 lat. Teoretycznie nie mogą mieć konta na Facebooku osoby poniżej 13. roku życia. W praktyce, często za przyzwoleniem rodziców, kłamiąc w formularzu rejestrowym, swoje profile zakładają nawet 5- czy 6-latki.


Samotność w tłumie


Nie ma dokładnych badań na temat czasu, jaki Polacy 
spędzają, korzystając z serwisu 
Facebook, ale jeżeli przyjąć szacunki z Europy Zachodniej, na komentowaniu, klikaniu linków, oglądaniu zawieszonych przez innych filmików czy w końcu na czatowaniu, czyli bezpośrednim komunikowaniu się z konkretną osobą, spędzamy średnio kilkanaście godzin w miesiącu. Wśród osób z grupy wiekowej 13–24 lata ten czas wydłuża się do kilkudziesięciu godzin w miesiącu, a więc kilku w tygodniu (młodzi Amerykanie aktywnie na Facebooku spędzają od 60 do 90 minut na dobę). 
Facebook to okno na świat. Coraz częściej jedyny kanał komunikacji z ludźmi. To paradoks, bo niewątpliwie mamy dzisiaj niemal nieograniczone możliwości komunikowania się z innymi osobami, ale równocześnie psychologowie mówią o pladze samotności. Dlaczego tak się dzieje? Intuicja podpowiada, że internet i serwisy społecznościowe powinny ludzi aktywizować, wyrywać z bierności i samotności. Tymczasem okazuje się, że znacznie częściej wpędzają nas w indywidualizm, który skutkuje zaburzeniami w relacjach z innymi ludźmi i – w efekcie – samotnością.

Sporo oczywiście zależy od osobowości, także od poczucia własnej wartości. Internet bywa pierwszym krokiem do znalezienia grupy, z którą można się identyfikować; prowadzi też do kontaktów bezpośrednich. Tyle tylko, że rzadko prowadzi. Także dlatego, że łatwość kontaktowania się przez internet powoduje, że w sieci kultywujemy zbyt wiele znajomości (patrz ramka), w efekcie na kontakt rzeczywisty z drugą osobą wielu użytkownikom Facebooka po prostu nie starcza czasu. 
Z punktu widzenia psychologii kontakt za pośrednictwem sieci nie jest kontaktem „pełnowartościowym”. Jest powierzchowny i niepełny. Stanowi mocno zubożoną wersję prawdziwej relacji i pozostawia po sobie pustkę. Nawet kontakt wideo nie rozwiązuje tego problemu. Ruchomy, nawet najdoskonalszy obraz nie odwzoruje niuansów języka ciała, wyrazu twarzy, oczu, pewnych drobnych zmian mimicznych, zapachu czy „klimatu rozmowy”. Część tych pozawerbalnych sygnałów jest odczytywana podświadomie, ale to nie znaczy, że są one marginalne.

To, co pozawerbalne, co ukryte przed świadomością, decyduje, czy relacja z drugą osobą jest pełnowartościowa. Gdy nie jest, pojawia się niedosyt, a ten, gdy staje się permanentny, powoduje frustrację. Ale na tym nie koniec. „Z frustracji wyzwala się uogólniona niechęć do ludzi, a z drugiej strony może powstawać niedosyt osobisty, ciągłe poczucie, że czegoś mi brak, może powodować obniżanie nastroju, a w skrajnym przypadku nawet depresję. Im więcej czasu spędzamy przed komputerem, im częściej kontaktujemy się tylko przez sieć, tym częściej dochodzimy do wniosku, że nie potrafimy w pełni porozumieć się z ludźmi spotykanymi w »realu«” – mówił w wywiadzie opublikowanym w książce „Nauka. Po prostu” dr Lech Górniak, psycholog społeczny z Uniwersytet Ekonomicznego w Krakowie.


Kłopot z relacjami


Kilka tygodni temu portal BBC opublikował badania przeprowadzone na Uniwersytecie Michigan w USA, z których wynika, że korzystanie z Facebooka może mieć negatywny wpływ na samopoczucie i satysfakcję z życia. „Intuicja podpowiada, że Facebook jest nieocenionym narzędziem służącym do wypełnienia podstawowej ludzkiej potrzeby, czyli do kontaktu z drugim człowiekiem. Z naszych badań wynika jednak, że zamiast poprawiać samopoczucie, może raczej wpływać na nas negatywnie” – napisano w raporcie. Z dokładnej analizy zachowań dość sporej grupy ludzi w różnym wieku wynikało, że duża częstotliwość korzystania z mediów społecznościowych prowadzi do obniżenia ogólnego poziomu samopoczucia.

– Im więcej czasu dane osoby spędzały na 
Facebooku, tym gorzej czuły się po opuszczeniu serwisu – napisali naukowcy. Co ciekawe, badacze wykluczyli zależność odwrotną, czyli że ludzie samotni chętniej i częściej korzystają z Facebooka. 
Inne badania, potwierdzające wyniki tych pierwszych, przeprowadzono w Instytucie Systemów Informacyjnych Uniwersytetu Humboldta w Berlinie. Wynika z nich, że u wielu badanych występowało poczucie niższości pojawiające się w wyniku porównywania siebie ze swoimi internetowymi znajomymi. Sieć umożliwia udawanie kogoś, kim się nie jest. Także na Facebooku opisujemy samy siebie w barwniejszych kolorach niż te rzeczywiste.

Przeglądając profile znajomych, którzy byli na bardziej egzotycznych wakacjach, którzy mają ładniejsze mieszkanie, którzy mają większą liczbę facebookowych znajomych albo których wpisy są częściej komentowane, możemy mieć zaniżoną samoocenę. Jakoś zapominamy, że nie tylko my udajemy bardziej zaradnych, bardziej majętnych czy po prostu szczęśliwszych. 
Autorzy obydwu publikacji zaznaczali, że zbyt długie przebywanie w mediach społecznościowych zwiększa ryzyko uzależnienia od tego typu rozrywki. Tak jak czytanie na ekranie komputera np. książki (pomijając aspekt zdrowotny związany ze wzrokiem) nie jest źródłem uzależnienia, tak portale społecznościowe rzeczywiście wciągają.

Około 25 proc. użytkowników Facebooka nie brało w pełni udziału w ważnych dla swojej rodziny czy społeczności chwilach (np. wigilijna kolacja, chrzest, urodziny dziecka), bo w tym czasie umieszczała na portalu społecznościowym zdjęcia czy informacje z tego wydarzenia. – Godziny spędzone przed monitorem powodują, że umysł użytkownika sieci inaczej się rozwija – mówi dr Lech Górniak. Najbardziej na te niebezpieczeństwa wystawione są dzieci i ludzie młodzi. – Człowiek uzależniony od sieci jest skazany na to „okno”, które dosłownie i metaforycznie ogranicza horyzont. Teoretycznie ma wgląd w nieograniczoną ilość informacji, ale z drugiej strony traci perspektywę codziennego życia. To trochę tak, jakby spacerując po lesie czy po plaży, słuchać muzyki przez słuchawki. Nie możemy wtedy z pełną intensywnością odczuwać przyrody. Widzimy ją, ale już nie słyszymy jej. Ze świata zewnętrznego docierają do nas tylko niektóre impulsy. Nasz obraz jest zubożony. Przedawkowany internet ma wpływ na zawężenie percepcji, czyli bezpośrednio na umysł – tłumaczy dr Górniak.


Labirynt, 
który trzeba poznać


Facebook czy inne media społecznościowe – gdy są nadużywane – mają wpływ nie tylko na nasze samopoczucie, ale także na relacje w świecie rzeczywistym. Badania przeprowadzone przez izraelskich naukowców (opublikowane w „Journal of Communication”) pokazują, że spory i kłótnie w sieci pomiędzy znajomymi są bardziej zajadłe niż w świecie realnym. Po zapoznaniu się z tymi badaniami można wyciągnąć tylko jeden wniosek. Jeżeli chcesz mieć znajomych, nie rozmawiaj z nimi w świecie wirtualnym na drażliwe tematy. Co ciekawe, spór w świecie realnym nie wywołuje tak daleko idących konsekwencji towarzyskich. Dlaczego tak się dzieje?

Ten sam problem dotyczy dyskutowania za pomocą SMS-ów czy e-maili. Dyskusja pomiędzy ludźmi to nie tylko wymiana informacji werbalnych (słów), ale także pozawerbalnych. W świecie rzeczywistym znacznie łatwiej jest łagodzić spory, bo dysponujemy znacznie większą paletą środków przekazu. Gdy wyrazimy się niejasno, poinformuje nas o tym mimika rozmówcy, a wtedy mamy szansę na wyjaśnienie. Spory wynikają często nie tyle z różnicy w poglądach, ile ze sposobu prowadzenia dyskusji. Ta w świecie wirtualnym jest niepełna, dużo łatwiej tutaj o nieporozumienie, urażenie 
czyichś uczuć. W internecie nie boimy się mocnych wypowiedzi czy kategorycznych twierdzeń.

Po pierwsze dlatego, że wciąż uważamy, iż jesteśmy bardziej anonimowi. Po drugie dlatego, że wiemy, iż w każdej chwili możemy się przecież wyłączyć. To pozory. Badania prowadzone w Izraelu objęły ponad 1000 aktywnych użytkowników Facebooka. Okazało się, że temperatura sporu w sieci jest znacznie wyższa niż w świecie realnym. Niestety, spory rozpoczęte w świecie wirtualnym mają wpływ na świat rzeczywisty. W skrócie: ludzie pokłóceni w sieci w tzw. realu mają kłopot z odnowieniem swojej relacji. No bo jak odnowić relację z człowiekiem, któremu napisało się coś, czego w życiu nie powiedziałoby się prosto w oczy?

Z badań wynika, że ponad 30 proc. osób korzystających z mediów społecznościowych ma większą łatwość w komunikowaniu się i wchodzeniu w spór w internecie niż w rzeczywistości. Wyjściem jest nieprowadzenie sporów na Facebooku albo pilnowanie, by w czasie dyskusji nie przekraczać granic, których nie przekroczylibyśmy w rozmowie osobistej. 
Nie ma wątpliwości, że internet, w tym media społecznościowe, ma ogromny pozytywny potencjał. Każdy kij ma jednak dwa końce. W tym artykule nie starałem się nawet zachować proporcji pomiędzy tym, co dobre, a tym, co negatywne. Pozytywy internetu, poczty elektronicznej, stron WWW, e-zakupów i mediów społecznościowych (w tym 
Facebooka) każdy chyba zna. Z negatywów nie zdajemy sobie sprawy. I nie ma się co dziwić.

Facebook nie ma nawet 12 lat, a już korzysta z niego 1,5–1,6 mld użytkowników na całym świecie. Każdego dnia te osoby (w sumie) spędzają w serwisie kilkadziesiąt miliardów minut, czyli z grubsza 60 tysięcy lat! Sporo. Rzeczywistość można zaklinać, ale to mało skuteczne. Świat bez Facebooka, Twittera, Instagrama, Pinteresta czy Snapchata już nie istnieje. Jeżeli którykolwiek z tych serwisów zniknie, na jego miejsce pojawi się kilka kolejnych. Zamiast obrażać się na tę sytuację, zamiast (szczególnie ludziom młodym) zabraniać wejścia w ten cyfrowy labirynt, lepiej nauczyć się w nim poruszać. Co zrobić, by nie wpaść w sieci sieci? Co zrobić, by czerpać z nowych kanałów komunikacji tylko to, co jest dla nas korzystne? Na te pytania nie ma jednej odpowiedzi. Zależy ona od przyzwyczajeń, wrażliwości, charakteru i preferencji każdego z nas. Słowem kluczem wydaje się „umiar”. Umiar we wszystkim. 


Co jest czym?


Facebook – to serwis w którym zalogowani użytkownicy mogą dzielić się z innymi swoimi przemyśleniami, zdjęciami i filmami. Można w nim tworzyć grupy zainteresowań, zapraszać znajomych na wydarzenia i przesyłać im interesujące materiały znalezione w Internecie.


Twitter – to serwis podobny do Facebooka, z tą różnicą, że mniej interaktywny. Tutaj liczy się szybkość i bardzo skondensowana treść. Jeden wpis może mieć nie więcej niż 140 znaków. 


Instagram – to społecznościowy serwis fotograficzny. Tutaj nie przekazuje się informacji słowami, tylko obrazami, zdjęciami. Te zdjęcia mogą być w charakterystyczny sposób sformatowane i przerobione. 


LinkedIn – to serwis służący do prezentowania swojej wiedzy i doświadczenia, ułatwiający kontakty zawodowo-biznesowe. 


Pinterest – tutaj użytkownicy dzielą się materiałami wizualnymi, niekoniecznie zdjęciami, także grafikami czy obrazami. Serwis umożliwia robienie z nadesłanych prac kolaży i kolekcji. Nazwa serwisu wzięła się z połączenia słowa „pin” (przypiąć coś szpilką np. do gazetki) i „interest” (zainteresowania, hobby). Z serwisu korzystają głównie ludzie mający oryginalne hobby. 


Snapchat – aplikacja mobilna, serwis, umożliwiający przesyłanie konkretnej osobie krótkich filmów (maksymalnie 10 s) i zdjęć wraz z krótkim podpisem. Co ciekawe, zdjęcie czy film zaraz po wyświetleniu na ekranie np. telefonu… znika. Choć aplikacja ma zaledwie 3 lata, codziennie za jej pośrednictwem wysyłanych jest około 800 mln zdjęć.


Ilu możemy mieć znajomych?


Z badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Oksfordzkim 
wynika, że nasz mózg nie jest w stanie ogarnąć relacji 
z większą grupą niż 150 znajomych. Dotyczy to zarówno 
świata realnego, jak i wirtualnego. To ograniczenie wynika 
wprost z możliwości naszego mózgu. Gdy grupa osób, 
z którymi chcemy utrzymywać towarzyskie czy przyjacielskie relacje, przekracza 150, nie jesteśmy w stanie śledzić ich losów, a to nieuchronnie oznacza rozluźnienie związków emocjonalnych z tymi osobami. Relacje internetowe mają identyczne
ograniczenia. Dodawanie do znajomych w mediach społecznościowych setek ludzi skutkuje drastycznym obniżeniem jakości relacji ze wszystkimi. Także z tymi, którzy są bliżsi 
sercu użytkownika niż inni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.