Cameron zmienia Unię

Andrzej Grajewski

GN 09/2016 |

publikacja 25.02.2016 00:15

– Wielka Brytania nigdy nie będzie częścią europejskiego superpaństwa – ogłosił premier Cameron po szczycie w Brukseli. To punkt zwrotny w dziejach integracji europejskiej oraz koniec myślenia, że im będzie ona głębsza, tym dla Europy lepiej.

David Cameron wywalczył w Brukseli to, co chciał. Czy pozwoli mu to wygrać referendum dot. pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej? JULIEN WARNAND /epa/pap David Cameron wywalczył w Brukseli to, co chciał. Czy pozwoli mu to wygrać referendum dot. pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej?

W efekcie podjętych na posiedzeniu Rady Europejskiej ustaleń Wielka Brytania będzie czerpać pełne korzyści ze wspólnego rynku, ale nie przystąpi do strefy euro, a jej polityka ekonomiczna i społeczna będzie kontrolowana wyłącznie przez rząd w Londynie. Premier David Cameron twardo oświadczył, że zaakceptuje jedynie to, co jest korzystne dla Wielkiej Brytanii. Nie oznacza to odrzucenia samego projektu unijnego, ale jednak wyraźnie go limituje. To koniec mrzonek o budowaniu europejskiego superpaństwa, którego omnipotencja ogarniać będzie niemal wszystkie dziedziny życia krajów członkowskich Wspólnoty. W tym sensie ustalenia z ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej będą mieć istotne znaczenie dla kształtu całej Unii, a nie tylko członkostwa Wielkiej Brytanii.

Stawkę spotkania dosadnie określił przewodniczący Rady Donald Tusk, przekonując, że brak sukcesu w negocjacjach z Wielką Brytanią może zapoczątkować rozkład całej Unii. W przypadku niepowodzenia rozmów kolejne państwa mogłyby występować z własnymi problemami, rujnując system wypracowany w ciągu wielu lat. Cameron przyjechał bowiem na rozmowy do Brukseli z pakietem konkretnych spraw, nie tylko dotyczących polityki socjalnej. W centrum jego propozycji znalazły się także kwestie dotyczące wzmocnienia suwerenności i roli parlamentów narodowych, konkurencyjności Unii Europejskiej, relacji między strefą euro a krajami spoza niej. We wszystkich tych sprawach osiągnął sukces. Zawarte porozumienie przewiduje szereg ustępstw i gwarancji dla Londynu w kilku ważnych dziedzinach integracji europejskiej, a przede wszystkim ograniczenia dostępu do świadczeń socjalnych dla pracujących w Wielkiej Brytanii osób z innych państw unijnych.

Polacy na Wyspach nie stracą

Ta ostatnia kwestia była najtrudniejsza oraz istotna dla Polaków, gdyż ponad 800 tys. naszych rodaków legalnie pracuje w Wielkiej Brytanii i korzysta z jej systemu socjalnego. Uczestniczący w szczycie min. Konrad Szymański, sekretarz stanu ds. europejskich, w rozmowie z „Gościem” podkreślił, że stanowisko Polski miało istotne znaczenie dla końcowego rezultatu szczytu. Co najważniejsze, w czasie negocjacji udało się zrealizować podstawowy polski priorytet, czyli doprowadzić do przyjęcia zapisów, które nie uderzą w Polaków w tej chwili przebywających na Wyspach i tam pracujących, a według pierwotnych planów Camerona tak miało się stać. Brytyjski rząd wynegocjował jednak możliwość wprowadzenia tzw. hamulca bezpieczeństwa.

Dzięki niemu Wielka Brytania w wyjątkowej sytuacji będzie mogła ograniczyć maksymalnie na cztery lata dostęp do niektórych zasiłków związanych z zatrudnieniem dla nowo przybyłych imigrantów z innych państw Unii Europejskiej. Ten hamulec będzie mógł być utrzymywany przez siedem lat, czyli do 2024 roku, jeżeli zostanie aktywowany już za rok. Oczywiście wszystkie te ustalenia będą istotne w sytuacji, kiedy Wielka Brytania nadal pozostanie członkiem Unii.

– Zgadzając się na taki zapis – przekonuje min. Szymański – wychodziliśmy z założenia, że podstawowym naszym celem jest ochrona praw Polaków, którzy na Wyspach już są i tam pracują. Nie mogliśmy blokować wszystkich zmian, gdyż odebrałoby to premierowi Cameronowi argumenty przed zbliżającym się referendum o pozostaniu Wielkiej Brytanii w Unii. Ewentualność zaś wystąpienia Wielkiej Brytanii jest dla nas najgorszą alternatywą, gdyż nie tylko pogorszyłoby to nasze położenie geopolityczne, ale także skazywało naszych rodaków, mieszkających i pracujących w Wielkiej Brytanii, wyłącznie na regulacje przyjmowane przez brytyjski parlament, bez jakichkolwiek możliwości ingerencji i powoływania się na unijne regulacje. Istotne było współdziałanie podczas szczytu wszystkich krajów Grupy Wyszehradzkiej. W czasie rozmów z Wielką Brytanią prezentowały one wspólne stanowisko. Zresztą już wcześniej dostrzegł to brytyjski premier, który przed szczytem jeździł do poszczególnych stolic, aby negocjować tam swoje propozycje i sondować granice kompromisu.

Nasze ustępstwo

Nasze ustępstwa są większe, jeśli chodzi o kwestię dopasowywania wysokości wypłacanych imigrantom z innych krajów Unii zasiłków na dzieci, które mieszkają w innych krajach. Skala tego zjawiska w całej Unii jest znaczna, a Polacy stanowią być może najliczniejszą grupę beneficjentów tego systemu. Według nieoficjalnych szacunków w całej Unii wypłaca się blisko 100 tys. zasiłków na dzieci mieszkające w Polsce, których rodzice pracują w innym państwie unijnym. Najwięcej, ok. 44 tys., wypłacają Niemcy, a Wielka Brytania – ok. 22 tys., choć w tym wypadku są różne statystyki. Być może więc dzieci, których rodzice pracują na Wyspach, jest więcej. Ostatecznie wprowadzono okres przejściowy dla tych imigrantów, którzy w momencie wejścia w życie przepisów będą już przebywać i pracować w Wielkiej Brytanii albo innym państwie UE, które skorzysta z mechanizmu indeksacji. Dla nich te zasiłki będą mogły być ograniczane dopiero od 1 stycznia 2020 r. Z kolei nowo przybyli imigranci, którzy zostawią dzieci w ojczyźnie, od razu będą otrzymywać zasiłki dostosowane do warunków w kraju zamieszkania dziecka.

Min. Szymański, komentując ten kompromis podkreśla, że zasiłki na dzieci stanowią jedno z siedmiu świadczeń, jakie otrzymują Polacy pracujący w Unii. Biorąc zaś pod uwagę, że wejdzie w życie program 500 plus, co będzie miało wpływ przy obliczaniu indeksacji, obcięcie tego świadczenia nie musi być tak bardzo dotkliwe. Minister podkreślał także, że nowe rozwiązania nie będą dotyczyć pracowników mieszkających w Polsce, a dojeżdżających do pracy za granicą, np. do Niemiec, co często ma miejsce w zachodnich województwach.

Brexitu nie będzie?

Premier Cameron zapowiedział, że w tej sytuacji w referendum, które odbędzie się 23 czerwca br., będzie zachęcał Brytyjczyków do pozostania w Unii. Wcale nie jest jednak pewne, czy go posłuchają. Premier musi liczyć się z tym, że nawet kilku jego ministrów nie uzna efektów ostatniego szczytu za korzystne dla Wielkiej Brytanii i będzie namawiać do głosowania za wyjściem z Unii Europejskiej. Warto dodać, że decyzje, jakie wówczas zapadną, będą wiążące i nieodwracalne. Jeśli zwycięży opcja za opuszczeniem Unii Europejskiej, Wielka Brytania będzie musiała z niej wystąpić, co będzie historycznym precedensem o konsekwencjach dla całego kontynentu. Wynik referendum nie jest pewny.

Sondaże prowadzone jeszcze przed szczytem w Brukseli informowały, że głosy zwolenników i przeciwników dalszej obecności Wielkiej Brytanii w Unii rozkładają się niemal po połowie. Nadal spora jest grupa niezdecydowanych. Na to, co wybiorą, większy wpływ będzie miała sytuacja przed referendum aniżeli ustalenia szczytu. Ważne będą także wewnętrzne konsekwencje jego rezultatów dla Wielkiej Brytanii. Szkocja od dawna zapowiada, że jeśli Wielka Brytania opuści Unię, wtedy ona wystąpi ze Wspólnoty Brytyjskiej. Nie wiadomo, jak w takiej sytuacji zachowaliby się mieszkańcy Walii, która nadal odbiera środki pomocowe z Unii i w przypadku wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE straciłaby prawo do korzystania z nich.

Granice nadal niechronione

Najważniejsze pytania o to, jak zatrzymać falę migracji do Europy, pozostały jednak na tym szczycie bez odpowiedzi. Czyli impas w tej kluczowej sprawie trwa nadal. We wrześniu 2015 roku państwa Unii zgodziły się na przejęcie od Włoch i Grecji w sumie 160 tysięcy uchodźców w ciągu dwóch lat. Faktycznie jednak planu nigdy nie zrealizowano. Od października ubiegłego roku do 10 lutego br. udało się przemieścić jedynie 497 przybyłych do Włoch i Grecji osób. Przed szczytem kraje Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry) wypracowały wspólne stanowisko nie tylko w kwestii problemów zgłaszanych przez Wielką Brytanię, ale także kryzysu migracyjnego. Uchwalona na praskim spotkaniu premierów państw Grupy Wyszehradzkiej (w którym brali także udział premier Bułgarii i prezydent Macedonii) deklaracja postuluje umocnienie zewnętrznych granic UE jako warunek niezbędny do opanowania kryzysu migracyjnego. Jednocześnie premierzy potwierdzili swój negatywny stosunek do trwałego mechanizmu relokacyjnego, który do tej pory był forsowany przez kraje zachodnie, a przede wszystkim Niemcy, jako główny sposób rozwiązania kryzysu.

Z tym stanowiskiem pojechali do Brukseli, ale wiążących konkluzji tam nie przyjęto. Przywódcy unijni zgodzili się jedynie, że w marcu zostanie zorganizowane specjalne spotkanie, aby ustalić zasady współdziałania z Turcją, co będzie mieć zasadnicze znaczenie, gdyż ten kraj jest w tej chwili najważniejszym punktem tranzytowym w drodze uchodźców i migrantów do Europy. Wydaje się jednak, że w kwestii ochrony granic punkt ciężkości coraz bardziej przesuwa się z Brukseli na rządy krajowe. Symboliczna była chwila podczas ostatniego szczytu, kiedy jego uczestnicy dowiedzieli się, że właśnie Austria zdecydowała o zamknięciu swych granic, z nikim tego wcześniej nie uzgodniwszy. Można w ten sposób rozwiązać jedynie lokalne problemy, ale kwestie zasadnicze, jak ochrona zewnętrznych granic unijnych, wymagają jednak kolektywnych decyzji, a przede wszystkim działań, których Unia jak dotąd podjąć nie potrafiła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.