Dwa rządy i pół

Jerzy Szygiel

GN 09/2016 |

publikacja 25.02.2016 00:15

Coraz więcej mówi się o nowej interwencji zbrojnej państw zachodnich w Libii. Problem w tym, że libijski rząd jedności narodowej, który ma się na tę interwencję zgodzić, jeszcze nie powstał.

Demonstracja w stolicy  Libii w piątą rocznicę obalenia dyktatury STRINGER /epa/pap Demonstracja w stolicy Libii w piątą rocznicę obalenia dyktatury

Historia libijskiego „snajpera ducha” w mediach europejskich jest traktowana jako rodzaj anegdoty, niesprawdzonej informacji bądź wręcz legendy, ale w krajach muzułmańskich wierzy w nią coraz więcej mediów i osób. O co chodzi? W Syrcie – mieście portowym od lutego zeszłego roku kontrolowanym przez Państwo Islamskie (PI) – miałby od kilku miesięcy grasować tajemniczy snajper, który regularnie, strzałami w głowę oddawanymi z dużej odległości, zabija oficerów i lokalnych przywódców PI. Afrykańskie media utrzymują, że owym snajperem jest były żołnierz armii libijskiej z czasów płk. Kaddafiego. Prasa włoska optuje raczej za wersją „porewolucyjną”, tzn. przypuszcza, że jest on wysłannikiem tych libijskich „islamistów patriotów”, którzy współdziałali z NATO w operacji obalenia rządów pułkownika w 2011 roku. Z kolei w Wielkiej Brytanii tabloid „DailyStar” ogłosił, że „snajper duch” to były członek brytyjskich jednostek specjalnych SAS, który na własną rękę wydał wojnę PI. Wszystko to uparcie dementuje „libijska” telewizja satelitarna Al-Hurra, nadająca ze stolicy Kataru – Dohy. Fantazja bądź prawda o „snajperze duchu” – jako „jedynym na świecie człowieku walczącym z libijskim PI” – idealnie ilustruje niepewność informacji pochodzących z pogrążonej w chaosie Libii i jednocześnie główny problem tego kraju – radykalną islamizację.

Nowa stolica dżihadyzmu

Struktury Państwa Islamskiego w Libii zrodziły się w Benghazi na wschodzie kraju, głównej siedzibie Al-Kaidy Maghrebu Islamskiego (AKMI) i jednocześnie ośrodku „rewolucji” z 2011 r., popartej wówczas przez NATO. Podziały w AKMI zaowocowały powstaniem libijskiej odnogi PI. Podobnie jak w Syrii, Al-Kaida raz konkuruje z PI, a innym razem z nim współpracuje; doszło jednak do wyraźnej scysji, która zmusiła PI do szukania swego odrębnego terytorium. Tym kawałkiem ziemi stał się region Syrty, rodzinnego miasta płk. Kaddafiego, w którym stawiał on swój ostatni opór. Naloty NATO zamieniły wtedy Syrtę w morze ruin, o którym nowe władze libijskie wolały po prostu zapomnieć.

Nikt nie zajął się odbudową miasta, choć znaczna część mieszkańców została na miejscu, żyjąc jakoś na parterach dziurawych domów. Syrtą nie zajął się „porewolucyjny” rząd i jeszcze mniej interesowały się nią dwa konkurencyjne libijskie rządy, które powstały latem 2014 roku. Północna Libia ma od tego czasu dwa parlamenty i dwie administracje. Jedna, złożona z konserwatywnych islamistów, rządzi w Trypolisie, na zachodzie kraju, druga w Tobruku, na wschodzie. Ta druga, choć po części związana z dawnym reżimem, jest uznawana przez państwa zachodnie. Syrta, znajdująca się na peryferiach terytoriów obu rządów, prawdziwa ziemia niczyja, została przejęta przez PI bez walki i stała się „oficjalną” libijską stolicą tej organizacji. Według służb amerykańskich, PI w Libii dysponuje już co najmniej 5 tys. dobrze wyszkolonych bojowników i liczba ta ciągle rośnie. Rośnie, bo od jesieni zeszłego roku, tj. od początku interwencji rosyjskiej w Syrii i intensyfikacji działań zachodniej koalicji, napływ ochotników do PI w Syrii i Iraku stał się utrudniony. Teraz ci sami ochotnicy zmierzają do Libii, do Syrty. W ten sposób wzmacniane libijskie PI kontroluje dziś już prawie 300 km środkowego wybrzeża kraju…

Nieosiągalna jedność

Społeczność międzynarodowa niemal od początku politycznego podziału północnej Libii próbuje doprowadzić do zjednoczenia. Misja ONZ, która zajmuje się mediacjami, ma jednak pecha. Włoski dyplomata Bernardino Leon, który stał na jej czele, musiał ubiegłej jesieni zrezygnować, bo okazało się, że był opłacany co najmniej podwójnie: przez ONZ i… jedną z monarchii Półwyspu Arabskiego, zainteresowaną libijskimi złożami ropy. Niemcowi Martinowi Koblerowi, który go zastąpił, udało się w połowie lutego doprowadzić do podpisania kolejnego porozumienia, ale jego ratyfikacja jednocześnie przez Trypolis i Tobruk wydaje się bardzo trudna, jeśli nie niemożliwa. Państwa zachodnie proponują na przyszłego premiera Fayeza Serraja, niemal nieznanego w Libii. Wszystko rozbija się o kwestie personalne i lokalne ambicje – żadna z list członków przyszłego rządu przedstawianych przez Serraja nie zyskała akceptacji obu parlamentów. Na początku stycznia Federica Mogherini, przedstawiciel Unii Europejskiej ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, proponowała obu stronom pieniądze w zamian za zjednoczenie, które ma być warunkiem kolejnej interwencji zbrojnej Zachodu w Libii, jednak nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Z jednej strony obiecywane przez Unię pieniądze są śmieszne w porównaniu z gigantycznym, idącym w dziesiątki miliardów dolarów deficytem budżetowym obu rządów, a z drugiej sama idea bombardowań nie budzi entuzjazmu. 5 lat po obaleniu Kaddafiego w kraju brak elektryczności, powszechna opieka zdrowotna stała się niewyraźnym wspomnieniem, szkolnictwo upadło, a według ONZ aż połowa ludności niegdyś dobrze prosperującego kraju wymaga pomocy humanitarnej z powodu chronicznego niedożywienia.

Kto to zrobi?

22 stycznia w Paryżu szef połączonych sztabów armii amerykańskiej Joseph Dunford spotkał się ze swym francuskim odpowiednikiem Pierre’em de Villiers i obaj zgodzili się co do „konieczności podjęcia decydującej operacji zbrojnej przeciwko Państwu Islamskiemu w Libii”. Ale są delikatne problemy polityczne: Amerykanie nie chcą stawać na czele przyszłej koalicji, a i Francuzi, którzy byli głównymi pomysłodawcami i wykonawcami obalenia Kaddafiego w 2011 r., tym razem nie palą się do tej funkcji.

Za ówczesnym prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym ciągnie się śledztwo w sprawie przyjęcia od Kaddafiego 50 mln euro na kampanię wyborczą w 2007 r. Ta historia nie przynosi chwały francuskiej demokracji. Francja wolałaby więc o Libii głośno nie rozmawiać. Proponuje, by planowaną operacją dowodzili Włosi, ale Włochy są z kolei dawnym kolonizatorem Libii, co czyni sprawę jeszcze bardziej delikatną. Na początku lutego prezydent Nigerii Muhammadu Buhari przyjechał do Strasburga, by przemówić przed Parlamentem Europejskim. Zarzucił Europie egoizm, gdyż ta interesuje się wyłącznie północną Libią, podczas gdy całe południe tego kraju, gdzie nie sięga władza żadnego z libijskich rządów, jest „jednym wielkim targiem broni promieniującym na całą Afrykę”.

To w Libii zaopatrują się ugrupowania islamskie w krajach Sahelu i nigeryjski Boko Haram, który dołączył do PI. Ta broń pochodzi z dawnych składów wojska libijskiego i dostaw państw zachodnich z 2011 r., gdy trwała operacja obalenia Kaddafiego. Ponadto, jak informuje europejski Frontex, do portu PI w Syrcie zawijają statki towarowe „pod fałszywymi flagami”. Czyli są państwa, które popierają i być może zbroją skrajnych islamistów. Istnieją podejrzenia, że chodzi o niektóre monarchie znad Zatoki Perskiej, lecz nie wiedzieć czemu sprawa nie została do tej pory wyjaśniona. Europejskie wywiady donoszą, że na wiosnę, kiedy Morze Śródziemne się uspokoi, w kierunku naszego kontynentu ruszy z Libii około miliona uchodźców. Twierdzą, że tym razem „na 100 proc.” pojawią się wśród nich dżihadyści. W każdym razie to podobno bardziej pewne od prasowych informacji o samotnym „snajperze duchu”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.