Tu jest moje miejsce

Grażyna Myślińska


GN 12/2016 |

publikacja 17.03.2016 00:15

Starej Huty nie ma na mapie. Po czterokrotnych zmianach przynależności państwowej austro-węgierska AlthÜtte nazywa się dziś po ukraińsku Stara Krasnoszora. Tylko mieszkańcy, z uporem właściwym góralom czadeckim, 
wciąż nazywają swoją wieś Starą Hutą. 


Furmanka to wciąż najbardziej niezawodny środek transportu na bukowińskich drogach, gdzie czasem powódź zrywa mostek. Wtedy koń i furmanka dowodzą swoich przewag nad kosztownym terenowcem. Końskie chrapy trudniej zalać wodą niż silnik samochodu Grażyna Myślińska Furmanka to wciąż najbardziej niezawodny środek transportu na bukowińskich drogach, gdzie czasem powódź zrywa mostek. Wtedy koń i furmanka dowodzą swoich przewag nad kosztownym terenowcem. Końskie chrapy trudniej zalać wodą niż silnik samochodu

Gdyby oczy Reginy nie były jak jeziora z turkusu, Tomek byłby dziś w Kazachstanie. Utonął jednak w tych oczach i został na Bukowinie. Z tego powodu uczniowie ze szkoły w Starej Hucie teraz muszą zmagać się z zawiłościami języka polskiego. Miłość zaatakowała nagle, jak „pogromszczik z Kiszyniowa”. – Przyjechałem do Starej Huty w 1995 r. uczyć tutejszych Polaków – wspomina Tomek, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, zaskoczony, że od tamtej pory minęło już 21 lat. – Myślałem, że na krótko, bo moim marzeniem był Kazachstan, ale spotkałem Reginę i zakochałem się bez pamięci. Miałem skończone studia na UW, 25 lat – dobry wiek na założenie rodziny. Nie zastanawiałem się długo, poszedłem za głosem serca. Dzisiaj mam wspaniałą rodzinę, troje dzieci, własny dom i pracę, którą uwielbiam.
 Regina była początkującą nauczycielką muzyki (dzisiaj jest dyrektorką szkoły). Urodziła się w Starej Hucie, tak samo jak jej rodzice i dziadkowie. Mimo niesprzyjających czasów w domu mówiło się po polsku i zachowywało polskie tradycje. Wszyscy byli i czuli się Polakami.


Obowiązkowe lekcje polskiego


– Szszsz, szą, szą – mówi Tomek. Za chwilę chórem powtarza to cała klasa. Później zaczyna się mozolne czytanie. – A-n-j-a po-ma-ga ma-mie – czyta Marylka. W klasie jest flaga polska i unijna, na ścianach godło Polski, portrety wybitnych Polaków – Kopernika, Kościuszki, Chopina, Marii Skłodowskiej-Curie, Mickiewicza, Jana Pawła II. Na półkach dużo nowych polskich książek. Rzuca się w oczy tom „100 tysięcy potrzebnych słów” oraz „Ilustrowany słownik języka polskiego”.
Zbudowana jeszcze za austriackich czasów szkoła (Bukowina wchodziła w skład monarchii austro-węgierskiej, po I wojnie światowej należała do Rumunii, po II wojnie ta część Bukowiny weszła w skład ZSRR, a po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 r. stała się jej częścią) jest świetnie utrzymana, ma nową elewację i dach. Jest szkołą dwustopniową – uczniowie (niemal 200) kończą ją po 9 klasach. Na ścianie wmurowana tablica poświęcona pamięci byłego ucznia Tomasza Droździka, który w 1980 r. poległ w dalekim Afganistanie.
– Tradycje nauki języka polskiego sięgają w Starej Hucie połowy XIX wieku – mówi Tomek. – Wtedy założona została przez miejscowego proboszcza szkoła polska i nauka w niej trwała z niewielkimi przerwami aż do śmierci ks. Mościckiego w 1942 roku. Odrodziła się dopiero w niepodległej Ukrainie na początku lat 90. Najpierw było to nauczanie fakultatywne, zajęcia dodatkowe. Bardzo szybko, bo po dwóch latach, przerodziły się w zajęcia obowiązkowe dla wszystkich uczniów, od klasy drugiej do dziewiątej.


Kościoła
nigdy nie oddali


„Ty zapisałeś moje życie tułacze; przechowałeś Ty łzy moje w swoim bukłaku, Ps 56.9. Na pamiątkę przybycia górali polskich na Bukowinę 1803–2003” – głosi napis na tablicy wmurowanej w ścianę kościoła. Pierwsi Polacy przybyli tutaj 213 lat temu. Wieś już istniała – mieszkali tu osadnicy niemieccy. Do 1941 roku Polaków i Niemców było tu po równo. Teraz w Starej Hucie Polacy stanowią 80 proc. mieszkańców.
Parafia w Starej Hucie powstała w 1812 roku. Na początku wierni gromadzili się na Mszę św. w drewnianym kościele. W 1836 r. ukończono budowę murowanej świątyni, którą w następnym roku konsekrowano. Kościół nigdy nie został zawłaszczony przez sowiecką władzę. Parafianie nieprzerwanie gromadzili się w nim na modlitwę, często bez księdza, który za radzieckiej władzy mógł odprawić tutaj Mszę św. tylko kilka razy w roku.
Dzisiaj w kościele pw. Matki Bożej Bolesnej Msze św. odprawiane są codziennie. Dla ks. Adama Sekuły, który 4 lata temu przyjechał do Starej Huty zaraz po seminarium, jest to pierwsza parafia. Mówi, że początki były trudne. Miał poczucie, że znalazł się na końcu świata. – Nieraz przemykała mi myśl, żeby być gdzieś indziej – mówi. – Ale ludzie, serdeczni, ciepli, sprawili, że teraz czuję się tu u siebie.


Za sowieckiej władzy


Skomplikowana bukowińska historia odcisnęła się w pamięci starszych mieszkańców Starej Huty. Urodzona w 1926 r. Ewa Drozdek-Korablowa zdążyła skończyć polsko-rumuńską podstawówkę. Pamięta, jak po zajęciu wsi przez ZSRR jej ojca wcielono do Armii Czerwonej. Ona sama, chociaż nie skończyła jeszcze 18 lat, została wywieziona pod koniec wojny na roboty do Donbasu. Najpierw pracowała w kuchni i przy sprzątaniu baraków, a jednocześnie musiała chodzić do szkoły zawodowej. – Skuczno (smutno) mi samej tam było. Dwa razy próbowałam uciekać – opowiada. – Wiązałam prześcieradła i z sypialni na drugim piętrze uciekałam przez okno. Po drugiej ucieczce trafiłam pod ziemię: za karę wysłali mnie do kopalni. Karmili słabo. Zachorowałam na tyfus – mówi. Po dwóch latach podjęła kolejną próbę ucieczki. Tym razem się udało. – Po kilku tygodniach tułaczki dotarłam do domu – wspomina. – W 1948 r. wyszłam za mąż, za Rosjanina, Nikołaja. Rok później Sowieci zabrali ludziom ziemię i zrobili kołchoz. No, ja tam pracowała do emerytury – opowiada. Dochowała się syna. O sobie mówi teraz, że jest kluczem do drzwi – bo z domu już nie wychodzi.
– Ten kołchoz to nie było nic dobrego – mówi Bartek Trebus (rocznik 1950), który mieszka na początku Starej Huty, przy głównej ulicy Adama Mickiewicza. Bartek nie miał wyjścia, razem żoną w kołchozie pracował, ale swoje zwierzaki też trzymał. A one żreć chciały więcej, niż można było uzyskać z pracowniczej działki. Przez tę chudobę oraz donos sąsiada teściowa Bartka, Filomena, czyli Mina, przez rok siedziała w sowieckim więzieniu. Lata minęły, a Bartka złość trzęsie na samo wspomnienie, bo teściowa to dobra kobieta. – Fajną mi żonę, Paulinę, wychowała – uśmiecha się Bartek, ojciec czterech córek. Kołchoz szczęśliwie upadł, a ziemia wróciła do prawowitych właścicieli. Teraz chudobę jest czym wykarmić. Bartek, który lubi eksperymenty, trzyma trzódkę wietnamskich świń, które nadałyby się jego zdaniem do polityki, bo tak jak rząd potrafią się same wyżywić, buszując po obejściu. Nadwyżki rolniczej produkcji niewielkiego gospodarstwa w postaci jaj, twarogu i śmietany Bartkowie sprzedają najczęściej na jarmarku w pobliskim Krasnoilsku, zamieszkanym dla odmiany niemal w całości przez Rumunów.


Chcemy tu żyć 
jak w Europie


Stanisław i Walentyna Buganikowie są emerytami, ale radzą sobie nieźle, chociaż z samych emerytur trudno byłoby wyżyć. Rozwiązaniem problemu jest własna ziemia i pracowitość. Podstawowych warzyw: ziemniaków, kapusty, buraków kupować nie trzeba. Wystarcza dla siebie i na wyhodowanie kilku tuczników. Krowa daje mleko i cielaka, który późną jesienią idzie pod nóż. Konia zastąpił dwukołowy traktorek, który w zupełności wystarcza do obrobienia ziemi i przywiezienia paszy czy drewna na opał. Dodajmy do tego niewielki staw, w którym są karpie. Nabyć trzeba tylko paliwo, sól i cukier, który można na całą zimę kupić w poręcznych, 25-kilogramowych workach.
Ich synowa, Danka, jest przedszkolanką. Marzy o własnym domu, samochodzie, rodzinnym wyjeździe na urlop. Dzieli te marzenia ze swoim mężem. Z tego powodu ogląda go tylko przez kilka miesięcy w roku, późną jesienią i zimą, kiedy w Belgii staje front robót budowlanych. Pozostałą część roku ona spędza z chorą mamą i teściami, a on w wynajmowanej z kolegami kwaterze. Pracuje razem z Polakami. Wykonują taką samą pracę. Różnica jest taka, że oni dostają dwa razy więcej za godzinę niż on.

– Jak może czuć się człowiek, doświadczając tak jawnej niesprawiedliwości? Czy gdyby był obywatelem państwa unijnego, musiałby to znosić? – pyta Danka retorycznie.
Młodzi ze Starej Huty chcieliby żyć u siebie, ale jak w Europie. – Bardzo bym chciał, żeby zniesione zostały wizy i żebyśmy tak jak inni Europejczycy mogli jeździć tam, dokąd chcemy – mówi Marek, który pracuje w Polsce. Zarabia na dom, nowoczesny, z wygodami, według zachodniego projektu. Ten dom ma stanąć tutaj, na Bukowinie. – Tu przyszli kiedyś nasi pradziadowie, zagospodarowali tę ziemię i tu jest też także moje miejsce – mówi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.