Państwo na rozdrożu

Maciej Legutko

GN 18/2016 |

publikacja 28.05.2016 00:00

W związku z niedawną wizytą prezydenta Andrzeja Dudy w Sofii polskie władze wiele sobie obiecują po zacieśnieniu współpracy z Bułgarią. Czy słusznie?

Dinko Walew od lutego  na własną rękę patroluje granicę z Turcją i wrzuca  do sieci nagrania z brutalnych zatrzymań imigrantów. Bułgarskie media ochrzciły  go mianem superbohatera. VASSIL DONEV /EPA/PAP Dinko Walew od lutego na własną rękę patroluje granicę z Turcją i wrzuca do sieci nagrania z brutalnych zatrzymań imigrantów. Bułgarskie media ochrzciły go mianem superbohatera.

Mamy wspólne cele i wspólny punkt widzenia – tak po spotkaniach z premierem Bojko Borisowem oraz prezydentem Rosenem Plewnelijewem zadeklarował Andrzej Duda. Wizyta przebiegała w dobrej atmosferze, bułgarscy politycy wyrazili chęć zacieśniania współpracy i wypracowania spójnego stanowiska przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie. Perspektywicznie wygląda partnerstwo w dziedzinie obronności – Polska realizuje cenny kontrakt na modernizację silników w bułgarskich myśliwcach MiG 29. Prezydent Plewnelijew zgodził się również z polskim punktem widzenia na agresywne posunięcia Rosji, wzywając ją do „powrotu do polityki przewidywalności, dialogu i współpracy”. Obiecujące deklaracje podczas rozmów z polskim prezydentem nie mogą jednak przesłonić faktu, że Bułgaria wcale nie jest pewna, czy chce postawić na zdecydowaną współpracę z krajami Unii Europejskiej. To najbiedniejsze państwo wspólnoty, przygniecione naporem imigrantów, będące pod silnym wpływem Rosji, znajduje się dziś w głębokim „rozkroku” między Zachodem a Wschodem.

Członkostwo bez profitów

Wśród Bułgarów nasila się rozczarowanie członkostwem w UE, które nie przynosi wystarczająco zauważalnych korzyści. Poziom życia wciąż jest bardzo niski, płace najniższe w zjednoczonej Europie, a PKB na mieszkańca wynosi mniej niż połowę unijnej średniej (16 tys. dolarów w porównaniu do 36 tys. w UE). Szczególnie upokarzające dla Sofii jest przekładanie w nieskończoność włączenia kraju do strefy Schengen. Choć Bułgarzy mają za sobą już 9 lat stażu w UE, ciągle nie ma zgody, by mogli swobodnie podróżować po Europie. Powołujący się na źródła w Radzie Europejskiej portal Euractiv wskazuje, że decydujący jest sprzeciw Niemiec.

Przynależność do Wspólnoty nie uzdrowiła też przeżartego korupcją, niestabilnego systemu władzy. W ciągu nieco ponad 3 lat (od marca 2013 r.) już pięciokrotnie doszło do zmiany rządu. Obecnie funkcję premiera (po raz drugi) sprawuje Bojko Borisow – potężnie zbudowany były karateka, niegdyś osobisty ochroniarz pierwszego sekretarza komunistycznej partii Bułgarii Todora Żiwkowa. W nowym ustroju założył on największą w kraju firmę ochroniarską. W 2006 r. współtworzył partię Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB) i w 2009 r. doszedł do władzy pod hasłem zdecydowanej walki z korupcją. Zwalczanie tego zjawiska szło bardzo opornie, a sam Borisow przedwcześnie podał się do dymisji – w lutym 2013 r. po masowych protestach społecznych w reakcji na podwyżki cen energii. Lecz już rok później GERB znów wygrał wybory. Borisow wrócił do władzy. Stoi jednak na czele gabinetu mniejszościowego, który trwa wyłącznie dzięki nieformalnemu wsparciu skrajnie prawicowego Frontu Patriotycznego.

Strażnik Walew

Poczucie osamotnienia i zaniedbania przez Brukselę nasiliło się w ostatnim roku, gdy przez Bułgarię zaczął biec jeden z najważniejszych szlaków exodusu migrantów na zachód Europy. Według danych oenzetowskiej agendy UNHCR w 2015 r. do Bułgarii przybyło 30 tys. ludzi. Rząd w Sofii zupełnie nie radzi sobie z tym zjawiskiem, a w kraju nasiliły się antyimigranckie nastroje i akceptacja dla siłowych rozwiązań. W kwietniu poruszenie na całym świecie wywołał wrzucony do internetu film z akcji zatrzymania uchodźców przez „obywatelski patrol” Bułgarów uzbrojonych w maczety i kije; przerażeni młodzi Afgańczycy zostali powaleni na ziemię, splątani linami i zwyzywani. Z każdym tygodniem powstaje coraz więcej samozwańczych brygad pilnujących granicy z Turcją. Najsłynniejszym pseudopogranicznikiem jest Dinko Walew. Kulturysta i właściciel złomowiska w południowej części Bułgarii od lutego patroluje granice i wrzuca do sieci nagrania z zatrzymań, którym zawsze towarzyszy poniżanie i wyzywanie imigrantów. Bułgarskie media ochrzciły go mianem superbohatera. On sam w wywiadzie dla brytyjskiej stacji BBC tłumaczy, że uchodźcy to „odrażający i źli ludzie, którzy powinni zostać u siebie”.

Bułgarskie władze nie tylko nie zapobiegły samosądom, ale wręcz pochwalały je. Premier Borisow mówił w mediach: „Każdy, kto pomaga policji i straży granicznej, zasługuje na podziękowania”. Komendant główny straży granicznej Antonio Angelow dodawał: „Zachęcam do podobnych działań”. Dopiero międzynarodowe oburzenie po publikacji kolejnych nagrań sprawiło, że rząd nieśmiało odciął się od działań Walewa, a następnie zatrzymał go w areszcie. Ale gdy okazało się, że Bułgarzy wyszli na ulice w jego obronie, samozwańczy strażnik szybko został zwolniony.

Pogranicznicy z Bułgarii przymykają oko na działania obywatelskich patroli, a w dodatku sami również są oskarżani o brutalne traktowanie przybyszy. W listopadzie 2015 r. międzynarodowa organizacja pozarządowa Oxfam opublikowała raport, który zawierał zeznania 110 imigrantów. Opowiedzieli oni o przypadkach bicia, okradania, szczucia przez psy i wypędzania siłą z powrotem do Turcji. Złą sławą cieszą się bułgarskie ośrodki dla uchodźców – warunki bytowe są tragiczne, a budynki skrajnie przeludnione. Lecz rząd w Sofii, świadomy wrogich uchodźcom nastrojów i parlamentarnego wsparcia ze strony skrajnych nacjonalistów, nawet nie próbuje zbyt intensywnie prostować zarzutów z zagranicy. Obecnie finalizowany jest plan zablokowania exodusu przez postawienie wzmocnionego płotu granicznego. Zbudowano już 95 km zasieków na liczącej 269 km granicy z Turcją. Co ciekawe, mimo oburzenia, które płynie z Berlina i Paryża, Bułgarów wspierają Brytyjczycy. W grudniu na budowie zjawił się David Cameron, pochwalił premiera Borisowa i zdecydował o podarowaniu miejscowej straży granicznej 40 samochodów Land Rover.

W kierunku Rosji

Jak zwykle w chwilach rozczarowania Unią Europejską, Sofia zaczyna ciążyć ku Rosji. Za czasów ZSRR Bułgaria pozostawała jednym z najwierniejszych radzieckich satelitów. Nawet po upadku sowieckiego imperium z racji wspólnoty religijnej i kulturowej Bułgarzy niezmiennie żywią sporą sympatię do Rosjan. Według badania zleconego przez Europejską Radę Spraw Zagranicznych, niezależnie od aneksji Krymu i agresji na Ukrainę, 54 proc. ankietowanych deklaruje „pozytywny stosunek” do Rosji. Głównym atutem Moskwy w relacjach z Sofią są ogromne wpływy gospodarcze. Portal Biznesalert.pl informuje, że Bułgaria importuje z Rosji 90 proc. zużywanego gazu i 100 proc. ropy naftowej. Rosjanie zbudowali też jedyną bułgarską elektrownię atomową w naddunajskim mieście Kozłoduj. W styczniu tego roku delegacja z Moskwy podpisała w Sofii wartą ok. 300 mln euro umowę na modernizację i przedłużenie eksploatowania elektrowni.

Po załamaniu się stosunków z Turcją Sofia stała się jeszcze atrakcyjniejszy partnerem dla Władimira Putina, gdyż stwarza szansę tranzytu omijającego cieśninę Bosfor. W kwietniu premier Bojko Borisow nieoczekiwanie wrócił do projektu budowy ropociągu Burgas–Aleksandroupolis, dzięki któremu rosyjska ropa mogłaby popłynąć do Grecji i dalej kolejnymi śródziemnomorskimi szlakami z pominięciem Turcji. Rząd wypuścił obligacje i zdecydował o dokapitalizowaniu spółki realizującej projekt.

W sprawach gospodarczych szczególnie wyraźnie widać zaniedbania Unii Europejskiej. Rządu w Sofii wcale nie charakteryzuje skrajna rusofilia, lecz raczej pragmatyczne podejście do kolejnych projektów. Chciałby uczynić swój kraj energetycznym „hubem” dla Bałkanów i będzie współpracować z tym, kto przedstawi lepszą ofertę. Bułgarzy potrafili popierać zarówno rosyjski projekt gazociągu South Stream, jak i rurociągu Nabucco, który miał złamać kremlowski monopol na dostawy gazu do Europy. Niezdecydowanie Brukseli sprawia, że to Rosjanie zyskują przewagę w Bułgarii.

Skorzystają na zamachach

Pewnym pocieszeniem dla Bułgarów w ogromie polityczno-gospodarczych problemów jest pomyślnie zapowiadający się tegoroczny sezon wakacyjny. Już teraz sektor turystyczny wytwarza 13 proc. PKB i jego udział najpewniej będzie wzrastać. Bułgaria skorzysta z faktu, że kolejne kraje będące celem letnich wyjazdów Europejczyków przeżywają poważne kryzysy. Egipt i Tunezja nie mogą poradzić sobie z atakami terrorystycznymi. Turcja wydała krwawą wojnę Kurdom i dziś jej riwiera świeci pustkami. Greckie wyspy zalewane są strumieniem uchodźców. Do Bułgarii może więc przylecieć o 10 proc. więcej Polaków niż rok temu. O kilkanaście procent ma też wzrosnąć liczba turystów z Niemiec i Rosji. Dla tych drugich Bułgarzy przygotowali znaczne ułatwienia wizowe. Wizytujący Sofię rosyjski minister Siergiej Gierasimow stwierdził nawet: „Bardzo ważną sprawą jest przekierowanie rosyjskich turystów z Turcji do Bułgarii”.

Wśród Bułgarów narasta rozczarowanie Unią Europejską, na czym korzysta Rosja. Ale jednocześnie widać, że władze Sofii prowadzą bardzo pragmatyczną politykę. Jeżeli Polska okaże się zdeterminowana i konkretna, może zyskać na Bałkanach dobrego sojusznika.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.