Smętny karnawał

Jerzy Szygiel

GN 19/2016 |

publikacja 05.05.2016 00:00

Do sierpniowych igrzysk olimpijskich w Rio coraz bliżej, a Brazylia jest w stanie szoku polityczno-gospodarczego.

17 kwietnia. Demonstranci w Belo Horizonte domagają się ukarania za korupcję prezydent  Dilmy Rousseff. Paulo Fonseca /epa/pap 17 kwietnia. Demonstranci w Belo Horizonte domagają się ukarania za korupcję prezydent Dilmy Rousseff.

W styczniu tego roku władze miasta Rio de Janeiro wraz z przedstawicielami Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego otworzyły hucznie piękną ścieżkę rowerową, biegnącą wzdłuż plaży Ipanema, opartą wysoko na stalowych filarach, widowiskowe cacko inżynierskie. Owe kilka kilometrów malowniczego toru było świadectwem, że jednak prace się posuwają, że miasto zdąży ze wszystkimi robotami. Ale tydzień temu 50 metrów nowej wspaniałej ścieżki runęło w przepaść, prawdopodobnie z powodu wady budowlanej. Dwóch rowerzystów nie żyje, jedna osoba zaginęła.

Wszyscy są już zmęczeni olimpijskim pośpiechem. Rząd myśli, jak przetrwać. W połowie kwietnia na ulicach dużych miast można było oglądać tłumy cieszące się jak po wygranym meczu, ale chodziło o radość z decyzji parlamentu o odsunięciu od władzy prezydent Dilmy Rousseff. Emocje sportowe zeszły na drugi plan.

Widmo sceptycyzmu

Drużyna piłkarska przyszła na myśl lokalnej prasie po oficjalnej publikacji pod koniec kwietnia liczby robotników, którzy do tej pory zginęli na budowach igrzysk w Rio. 11 ludzi od 2013 r. Podczas przygotowań do poprzednich igrzysk z 2012 r. w Londynie również było sporo budów, ale nikt nie pożegnał się z życiem. 11 w Rio to więcej niż w całej Brazylii podczas organizacji ostatnich piłkarskich mistrzostw świata.

Pocztówki z Rio zapierają dech pięknymi widokami, ale na miejscu może człowieka zatkać nieprzyjemny zapach. Niektórych rzeczy nie da się ukryć. Korupcja, chaotyczne planowanie, ryzykowny pośpiech, trudne warunki geologiczne miasta. Wszystko to składa się na śmierć ludzi i opóźnienia. Malowniczej zatoki Guanabara, gdzie mają rozegrać się zawody żeglarskie, nie udało się oczyścić z miejskich ścieków, więc czuć ją odchodami. Postanowiono w końcu ustawić coś w rodzaju bariery, która ma zapewnić relatywną czystość w rejonie zawodów, kierując ścieki w drugą stronę. Mimo protestów zrównano też z ziemią kilka hektarów faweli, które nie pasowały do harmonii widoków z autostrady. Budowa specjalnej, olimpijskiej linii metra ma zostać zakończona miesiąc przed igrzyskami, ale mało kto w to wierzy. Tor kolarski sprawia budowniczym znaczne trudności, a i Stadion Olimpijski potrzebuje jeszcze sporo pracy.

Komitet Organizacyjny jest w tej sytuacji jedynym organem, który wykazuje optymizm. Według Leonarda Grynera, numeru 2 Komitetu, wszystko jakoś się ułoży, budowlańcy zdążą, a kryzys polityczny, który przetacza się przez kraj, nie ma wpływu na przebieg przygotowań. Dziury w budżecie i światowa dekoniunktura na towary eksportowane przez Brazylię sprawiły, że igrzyska w Rio zaczęły kojarzyć się niektórym z olimpiadą ateńską z 2004 r., z której Grecja do dziś nie może się rozliczyć.

Koło-myjnia

Najsłynniejsze słowa w dzisiejszej Brazylii to „Lava Jato” (Myjnia). Stały się one kryptonimem szerokiej operacji antykorupcyjnej prowadzonej przez zespół prokuratorów pod wodzą gwiazdy mediów, nieprzekupnego Sergio Moro, sędziego federalnego o politycznych aspiracjach. Akcja Moro przypomina nieco lata 90. we Włoszech, kiedy operacja „Czyste ręce” sporo namieszała w życiu publicznym.

Zaczęło się kilka lat temu, po wyborach prezydenckich, w których ponad 54 mln Brazylijczyków głosowało na Dilmę Rousseff. Poprzedni długoletni lewicowy prezydent Lula da Silva, który zapewne mógłby wygrać następne wybory, musiał usunąć się na rzecz bliskiej współpracowniczki, o mniejszej charyzmie i doświadczeniu. Dwa lata temu okazało się, że prezydent Rousseff podsłuchiwali Amerykanie. Prasa zaczęła ujawniać afery korupcyjne w państwowym koncernie naftowym Petrobras i samym rządzie. „Myjnia” zaczęła podejrzewać nawet Lulę, uchodzącego dotąd za uczciwego człowieka.

Opozycja próbowała obalić rządy Rousseff, oskarżając ją bezpośrednio o udział w skandalu, ale z braku dowodów powodem rozpoczęcia procedury pozbawienia jej władzy stały się naciągane dane budżetowe, prezentujące ogólną sytuację finansową lepiej niż było w rzeczywistości. Robi tak niejeden rząd na świecie, ale stęchła atmosfera politycznej korupcji pogorszyła sprawę. Kongres, niższa izba parlamentu, przegłosował przerwanie urzędu Rousseff, wywołując wiwaty na ulicach wielkich miast, ale prezydent ciągle ma miliony zwolenników. Szczególnie wśród uboższych warstw społecznych, które – mimo rozczarowań – widzą rządy Luli i Rousseff jako nadzieję na jakąś emancypację. Według Rousseff i jej Partii Pracowników (PT), w Brazylii doszło do zamachu stanu.

Mur w stolicy

„Niech Bóg ulituje się nad naszym narodem!” – krzyknął w Kongresie marszałek tej izby Eduardo Cunha, oddając głos przeciw Rousseff. Brazylijczycy demonstrowali sprzeciw wobec korupcji, bardzo pragną „czystych rąk” polityków, lecz ich demokracja ma raptem 30 lat, a na pewne praktyki przymyka się oko. PT nie ma większości w tym parlamencie, więc żeby przepchnąć jakieś ustawy, opłacała po prostu posłów z innych ugrupowań za pieniądze z Petrobrasu. Eduardo Cunha być może nie dał się skusić, w końcu walczy o finansową moralność polityków. Ciągną się jednak za nim procesy w sprawie łapówek i prania brudnych pieniędzy. Niedawno odkryto przy okazji afery „Panama Papers”, że ma w Szwajcarii 11 tajnych niezgłoszonych kont, gdzie ukrywa miliony przed fiskusem. Przewodniczący Senatu Delcidio do Amaral ma podobne kłopoty, ale 11 maja Senat zapewne zatwierdzi decyzję parlamentu. Rousseff zostanie „zawieszona” i będzie miała pół roku, by oczyścić się z zarzutów. W tym czasie prezydentem zostanie dotychczasowy wiceprezydent Michel Temer i dotrwa do końca kadencji Rousseff (w 2018 r.), jeśli coś się na nią znajdzie.

Temer to wielka figura polityczna. Szef brazylijskiego lobby bankowego, reprezentujący też potężne kręgi agroprzemysłowe i wpływową federację przemysłowców stanu São Paulo, lidera gospodarczego Brazylii. Jego zdaniem Petrobras należałoby sprywatyzować. Działania prokuratorskiej „Myjni” sparaliżowały zresztą działanie koncernu. W przedsiębiorstwach z nim współpracujących doszło do masowych zwolnień, chodzi o 70 tys. ludzi. W Brasilii, stolicy kraju, trzeba było postawić pancerny mur między wrogimi demonstracjami, by nie dochodziło do bitew.

Kariera w Rio

W zeszłym roku WikiLeaks ujawnił przyjazne rozmowy między liderami brazylijskiej opozycji a władzami amerykańskimi, które chętnie widziałyby prywatyzację Petrobrasu i powstrzymanie brazylijskiego programu atomowego. W tym roku media opozycyjne prezentowały zapis rozmowy telefonicznej prezydent, z którego wynikało, że Rousseff była gotowa wziąć Lulę do rządu, byleby go uchronić przed ewentualnym procesem. To „Myjnia” podsłuchuje teraz Rousseff. Wszystko wskazuje, że sam sędzia Moro zorganizował „przeciek”. Panuje nastrój ogólnej paranoi, widzenia całej klasy politycznej jako bandy hipokrytów.

Lata prosperity czasów Luli minęły, pomoc dla najuboższych była finansowana z zyskownego eksportu surowców i produktów rolnych, ale surowce mocno potaniały razem z ropą i kryzys finansowy łatwo zahamował wzrost „wschodzącej gospodarki”. Nierówności społeczne pogłębiły się. Podczas gdy miejska, dynamiczna Brazylia domaga się więcej liberalizmu i globalizacji, inni przestali liczyć na jakąś poprawę...

Media w Rio relacjonują z małą wiarą początek remontu zawalonego nowego toru dla rowerzystów, jakby nic już nie mogło się udać. Bilety na olimpijski karnawał sportu sprzedają się nieźle, choć gdzieniegdzie brakuje jeszcze siedzeń dla widzów. „Jakoś to będzie” jest uniwersalnym wyrazem optymizmu, który ostatnio robi karierę w Rio.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.