Bitwa o pamięć niewiernych

Jerzy Szygiel

GN 22/2016 |

publikacja 26.05.2016 00:00

Jak spór o formę upamiętnienia ofiar jednej z największych bitew w historii świata zamienił się w bitwę o ocalenie elementarnej przyzwoitości.

Black M obiecał, że zapewni „świetną zabawę” podczas koncertu na rzecz pokoju w czasie obchodów 100. rocznicy bitwy pod Verdun. Romain Fellens /DPA/PAP Black M obiecał, że zapewni „świetną zabawę” podczas koncertu na rzecz pokoju w czasie obchodów 100. rocznicy bitwy pod Verdun.

Należy przestać mówić o tym, jakoby współczesna Europa miała chrześcijańskie korzenie. Są one przecież różnorodne. Te zdania, wygłoszone na początku maja przez francuskiego neoliberała Pierre a Moscoviciego, byłego dyrektora kampanii prezydenckiej François Hollande a, później ministra gospodarki, a dziś unijnego komisarza ds. ekonomii i finansów, miały odnosić się do problemu imigracji (rodzice komisarza, rumuńscy komuniści, byli prześladowani, ponieważ byli Żydami i emigrowali do Francji), ale nieoczekiwanie często przywoływano je w polemice na temat upamiętnienia 100. rocznicy jednej z najkrwawszych bitew ubiegłego wieku – starcia Francuzów i Niemców pod Verdun.

W roku 1921 Józef Piłsudski, marszałek Polski i naczelnik naszego odrodzonego państwa, pojechał do Verdun, by uhonorować to miasto-symbol Krzyżem Virtuti Militari. Nie chodziło jedynie o wdzięczność dla Francuzów jako pogromców jednego z naszych zaborców, ale o wyrażenie szacunku dla ich męstwa, bezwarunkowej miłości ojczyzny, determinacji w przejściu przez piekło bitwy, która w zamiarach Niemców miała zmusić Francję do poddania się. Francuska nieustępliwość miała być takim samym wzorem dla polskich żołnierzy jak Cud nad Wisłą, wzorem patriotyzmu, który miał przetrwać wieki. Francja straciła pod Verdun prawie 350 tys. żołnierzy. Kości jednego z nich, nieznanego, złożyła pod paryskim Łukiem Triumfalnym, by na zawsze pamiętać o narodowej ofierze, która dotknęła miliony francuskich rodzin. Ani Józef Piłsudski, ani bliscy zabitych i okaleczonych nie zrozumieliby tego, co działo się sto lat później.

„Obrzydliwy porządek moralny”

Kancelaria prezydenta Hollande a zaplanowała obchody upamiętnienia bitwy jako uroczystość o wymiarze europejskim na 29 maja. Przewidziano m.in. przemówienia prezydenta Francji i kanclerz Niemiec Angeli Merkel w obecności przywódców państw ościennych. Uroczystości miał zakończyć, z myślą o zaproszonej europejskiej młodzieży, koncert „na rzecz pokoju”. Na głównego wykonawcę wyznaczono syna muzułmańskich imigrantów z Gwinei, 31-letniego Alphę Diallo, występującego pod artystycznym pseudonimem Black M (Czarny M). Black M obiecał, że zapewni „świetną zabawę”, ale afera wybuchła dopiero, gdy biskup Verdun Jean-Paul Gusching powiedział prasie, że ten wybór jest „niestosowny”, a były długoletni przewodniczący Reporterów bez Granic Robert Menard, że to „skandal i profanacja”. Przedstawiciele rządu oskarżyli ich o rasizm, „próbę cenzury” i „negacjonizm w stosunku do multikulturalizmu i różnorodności Francji”. Ruszyła lawina, choć nie w tę stronę, której spodziewali się pomysłodawcy koncertu pod Verdun.

Do merostwa Verdun, rządu i kancelarii prezydenta zaczęły napływać listy, mejle, wiadomości z Twittera z żądaniem odwołania koncertu. W ciągu kilku dni ich liczba przekroczyła milion. 13 maja mer Verdun Samuel Hazard, powołując się na „poważne zagrożenie porządku publicznego”, anulował koncert, co wywołało oburzenie członków rządu. Minister kultury Audrey Azoulay, poparta przez swego poprzednika Jacka Langa i byłą minister sprawiedliwości, autorkę ustawy o „małżeństwach” homoseksualnych Christine Taubira, oświadczyła, że to kapitulacja wobec „obrzydliwego porządku moralnego” naznaczonego „ohydnym” rasizmem. A sekretarz stanu ds. kombatantów Marc Todeschini uznał, że rezygnacja z Blacka M to „pierwszy krok w kierunku obalenia wolności wypowiedzi artystycznej, totalitaryzmu i faszyzmu we Francji”. Spod tych ciężkich słów nie przebiła się prawda, że rząd, dzień przed odwołaniem koncertu, po cichu wycofał dotację na ów koncert (miał kosztować 150 tys. euro). To z kolei nie spodobało się prezydentowi. Wkrótce na jaw wyszło pewne kłamstwo

Słowo na „k”

Black M jest przedstawicielem tzw. gangsta-rapu. Litera M w jego pseudonimie jest hołdem dla bardzo znanego w latach 70. bandyty i zabójcy Jacques a Mesrine a. Zanim wybrał karierę solową, założył zespół Sexion d Assault (to kalambur odnoszący się do nazwy hitlerowskich grup paramilitarnych z lat 30. ub. wieku i jednocześnie do gwałtu seksualnego), który zasłynął z bardzo pogardliwego wyrażania się o Francji i chrześcijaństwie. Największy przebój Blacka M („Désolé”) zawierał np. słowa skierowane do fanów: „Czuję się winny, kiedy widzę, co wam zrobił ten kraj, kufarr”. Użyte w tekście arabskie słowo jest zwykle tłumaczone jako „niewierni”, lecz jest o wiele bardziej poniżające, sugerujące fizyczny wstręt. Niektóre jego piosenki zawierają przekaz, którego nie powstydziłyby się Państwo Islamskie czy inne organizacje terrorystyczne. W melodyjnym utworze „Dżemaa El-Fna” rapował np.: „Nigdy mnie nie lekceważ, bo zapłacisz dużo więcej niż na Dżemaa El-Fna” – chodzi tu o nazwę głównego placu w marokańskim Marrakeszu, który ponuro zasłynął we Francji z zamachu bombowego Al-Kaidy Maghrebu Islamskiego (AKMI) na „chrześcijańską” kawiarnię, w którym zginęło 17 osób, w tym 8 Francuzów. Francuscy żołnierze prowadzą właśnie ciężką operację przeciwko AKMI w Mali, niejeden tam zginął. To wszystko, nawet zachęcanie przezeń młodzieży do „strzelania w szkołę z prawdziwej spluwy”, nie zraziło liberalnych obrońców artysty. To, ich zdaniem, zwykłe wyrażanie młodzieżowego buntu. Właściwie tylko homofobia rapera wzbudziła pewne wątpliwości („Nadszedł czas, by pedały pozdychały”). Rytmiczny taniec na tle tysięcy krzyży był forsowany mimo wszystko.

Po wycofaniu koncertu z programu uroczystości rocznicowych w Verdun Black M wydał oświadczenie opublikowane na portalach społecznościowych, w którym nazywa odwołanie swego występu „niezrozumiałą i niebezpieczną decyzją”. W swoim komunikacie zaznaczył, że jest oddanym „dzieckiem Republiki”, a jego dziadek Alpha Mohammed Diallo w czasie II wojny światowej przelewał krew za Francję w szeregach Strzelców Senegalskich. Francuska formacja Strzelców w czasie obu światowych wojen jednoczyła Afrykanów walczących na europejskich frontach i choć jej znaczenie bojowe było dość marginalne, cieszy się olbrzymim szacunkiem Francuzów. Strzelcom wystawiono wiele pomników. Krytyka wyboru Blacka M osłabła. Prezydent Hollande w wywiadzie dla Radia Europe 1 wystąpił z propozycją „anulowania anulowania” jego koncertu. Zapewnił, że mer Verdun nie powinien obawiać się o bezpieczeństwo imprezy, bo rząd jest w stanie zapewnić jej dodatkową ochronę policji i nawet wojska. Jednocześnie uniwersyteccy historycy, pragnąc przybliżyć publiczności postać dziadka Blacka M, zaczęli badać archiwa. Okazało się, że w czasie II wojny wśród Strzelców Senegalskich było tylko dwóch żołnierzy z Gwinei, lecz żaden z nich nie był dziadkiem artysty. Raper publicznie skłamał, a na zdjęciu, które przedstawił, figurował ktoś inny – Senegalczyk z Senegalu. W tej sytuacji mer Verdun, mimo zachęt prezydenta, powtórnie odwołał kontrowersyjny koncert.

Rasistowski antyrasizm

Historia „afery Blacka M” obfitowała w tyle zwrotów akcji i gromkich, pełnych hipokryzji oświadczeń politycznych, że gdyby nie jej głęboko symboliczne tło, byłaby komiczna. „Bitwa” o godne uczczenie pamięci piekła Verdun została w końcu wygrana, lecz zostanie po niej wielki narodowy niesmak. Wszyscy, którzy krytykowali niezrozumiały wybór administracji, olbrzymie rzesze ludzi, zostali oskarżeni o „faszyzm”, zgodnie z poglądem, że jest nim zwykły patriotyzm lub choćby pojęcie przyzwoitości. Inflacja używania tej obelgi we współczesnej Europie obraża przecież miliony ofiar prawdziwego totalitaryzmu. Oficjalny, liberalny „antyrasizm” posługuje się czysto rasistowskim przekonaniem, że nie czyny lub słowa, ale kolor skóry lub pochodzenie decydują o stosunku do danej osoby. Jednak promowanie wykorzenienia, odbieranie prawa do miłości ojczyzny i szacunku dla zmarłych ma o wiele krótsze nogi, niż sądzą niektórzy decydenci. Koncert niszowego artysty, który miał być „gwoździem programu”, będzie gwoździem do trumny ambicji wyborczych prezydenta Hollande a. Okazało się, że przywiązanie do chrześcijaństwa nie jest „passé”, nawet we Francji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.