Śmiech i łzy Dżawarów

Jerzy Szygiel

GN 27/2016 |

publikacja 30.06.2016 00:00

Najstarszy lud świata, przed zniknięciem na zawsze, stał się atrakcją turystyczną.

Dżawarowie to lud wyjątkowy w Azji. Po afrykańsku czarni są pozostałością emigracji ludów z Czarnego Kontynentu ponad 60 tys. lat temu. mieczysław bieniek Dżawarowie to lud wyjątkowy w Azji. Po afrykańsku czarni są pozostałością emigracji ludów z Czarnego Kontynentu ponad 60 tys. lat temu.

Wasz świat jest dla nas zły, nie lubimy go. Za dużo ludzi, za dużo hałasu, nie ma pokoju, nie lubimy tego. Nie chcemy się spotykać, zbliżać się do waszego świata. Chcemy być, jak jesteśmy. U siebie – słowa dżawarskiego myśliwego Abe, zarejestrowane w ubiegłym roku przez dwoje europejskich dziennikarzy, świadczą o tym, że Dżawarowie nie zmienili zdania od ponad 150 lat, kiedy na ich wyspie wylądowali pierwsi obcy Europejczycy. Dziennikarze z Europy rzadko dziś bywają na archipelagu Andamanów, indyjskiej własności, dużo bliżej wybrzeży dawnej Birmy (dziś Mjanma) i Tajlandii niż Indii. W bieżącym wieku długo nikt nie mówił o Andamanach, choć w apokaliptycznym tsunami z 2004 r., które zwaliło się na Azję Południowo-Wschodnią, zginęły tam tysiące osób. Dopiero w 2012 r. przez światowe media przewinęła się nazwa „Dżawarowie”, przy okazji skandalu z turystycznym wideo, na którym widać, jak upokarza się ich kobiety, by zrobić przyjemność turystom.

Dżawarowie, jak inne małe plemiona z tropikalnej dżungli Andamanów, z których większość wymarła w naszych czasach, są według naukowców rodzajem żywego zabytku antropologicznego. Zupełnie wyjątkowi w Azji, bo po afrykańsku czarni, są pozostałością owej pierwotnej emigracji ludów z Czarnego Kontynentu, które zasiedliły w końcu całą naszą planetę. Z Afryki, skąd ma pochodzić pierwszy homo sapiens, ok. 60–70 tys. lat temu zaczęła się wielka emigracja, spowodowana prawdopodobnie zmianami klimatycznymi. Może wtedy Kalahari na terytorium dzisiejszej Botswany stała się pustynią? Dżawarowie wywodzą się z ludu, którego potomkami są tamtejsi Buszmeni. Ich podróż na oddalone o tysiące kilometrów izolowane wyspy musiała trwać setki lub nawet tysiące lat, przez wiele pokoleń. Dotarli tam jednak, zachowując swą rasę, podczas gdy jeszcze długo później w Azji formowały się nowe. Kiedy w XIX w. Brytyjczycy zajęli wyspy, było ich ok. 8 tys. Dziś to nieco ponad 300 osób.

Pierwsze zderzenie

Lud, który nosi w sobie najbardziej izolowany kod genetyczny ludzkości, przez dziesiątki tysięcy lat żył właściwie tak samo. Ich wyspa spełnia potoczne wyobrażenia o raju, dostarczając więcej, niż potrzeba do prostego życia. Z bujnej przyrody, która otacza Dżawarów, brali zawsze tylko to, co konieczne. Zamieszkują dżunglę wzdłuż oceanicznego wybrzeża, więc byli zupełnie samowystarczalni: obfitość dzikich andamańskich świń w lesie, na które polują, posługując się łukami, żółwie na plażach, ryby i kraby łowione na rafach koralowych, owoce, niektóre korzenie, miód – wszystko, co jedli, zupełnie im wystarczało. Badanie zdrowia tego ludu wykazało, że jego dieta jest „optymalna” według współczesnych kryteriów zachodnich. Problem w tym, że koloniści przynieśli ze sobą choroby, które tam nigdy nie istniały.

Pierwszą był syfilis, gdyż bywało, że spotkanie obcych ludów kończyło się gwałtami. Potem doszły: odra, świnka, malaria. Brytyjczycy zaczęli osiedlać na wyspach Tamilów, Hindusów i Bengalczyków ze swoich imperialnych Indii, najpierw jako służbę, siłę roboczą, potem po prostu jako osadników. Dziś są ich setki tysięcy.

Bardzo skromne w porównaniu z dawną powierzchnią ziemie Dżawarów, pozostawione im przez władze indyjskie, stały się celem kłusowników. „Pojawiają się tu z bronią, strzelają do nas. Chcą przestraszyć, okradają nas. Stawiają pułapki na nasze świnie, zabijają je. Czasem dają nam trochę pieniędzy albo ubrania. Teraz już prawie nie ma świń. Musimy polować na daniele, żeby przeżyć. Nie wiemy, co robić. Siadamy i zastanawiamy się nad tym. Myślimy o tym cały czas” – mówił zmartwiony Uta, inny dżawarski mężczyzna. Mimo to, jeśli wierzyć organizacjom, które próbują im pomóc, Dżawarowie pozostają szczęśliwi i wolni, bez strachu, bez szefa, bez żadnej hierarchii. Żyją w zgodzie z naturą, świetnie znają właściwości ok. 150 roślin i 350 gatunków fauny. Ocaleli w czasie morderczego tsunami, bo poszli za krzykami zwierząt i schronili się na wyżynie. Nie ma wśród nich przemocy ani nienawiści, są solidarni. Próbowali niejeden raz się bronić przed nieproszonymi gośćmi, ale różnica między łukami a karabinami maszynowymi tylko zmniejszała ich populację. Decydującym jednak problemem stał się pierwszy na ich wyspie przemysł: turystyczny.

Rzucanie bananów

Do pierwszego szerokiego kontaktu Dżawarów z Hindusami doszło dopiero 18 lat temu, kiedy miejscowe władze wpadły na pomysł zrobienia z tubylców „atrakcji turystycznej”. Zaczęto budować drogę dokładnie przez środek ich ziemi, która stała się rezerwatem. „Dzikie” kobiety porywano i gwałcono przy obojętności policji. W 1999 r., a więc rok po rozpoczęciu eksploatacji turystycznej, połowa ludu była chora na odrę i zapalenie płuc, umarło wtedy kolejne 10 proc. Dżawarów. Nawet jeśli władze w Delhi powoli zaczęły zdawać sobie sprawę z konsekwencji wzmożonych kontaktów, pewnych tendencji nie dało się już odwrócić.

Andamany, rajskie wyspy, stały się tym dla hinduskiej wyższej klasy średniej, czym Seszele lub Malediwy dla Europejczyków, egzotycznym miejscem wakacji, gdzie dodatkową atrakcją jest możliwość obejrzenia „dzikich”. Miejscowi sprzedawcy usług wmawiają turystom, że Dżawarowie są kanibalami, by zwiedzanie dżungli miało dreszczyk emocji, o którym można później opowiadać. Po drodze przez rezerwat suną wozy terenowe wypełnione uzbrojonymi strażnikami i turystami zaopatrzonymi w komórki i aparaty fotograficzne. Opłaceni „naganiacze” przyprowadzają z lasu kilka osób, którym rzuca się ciastka lub banany, by zrobić zdjęcie. Dżawarom coraz trudniej znaleźć żywność, więc coraz łatwiej ich na to namówić.

Hinduski Sąd Najwyższy trzy lata temu w końcu nakazał zamknięcie turystycznej drogi przez rezerwat, ale wyroku nigdy nie wykonano, gdyż zbyt wielu mieszkańców utrzymuje się z turystyki, nie mówiąc już o wielkich operatorach. Strażnicy, turyści, w zamian za kilka kroków nagiego tańca dla turystów proponują Dżawarom alkohol i tytoń. „Ujrzenie »dzikiego« na własne oczy” zmieniło się w wakacyjną, „ambitną” zabawę. Zetknięcie się z obyczajami współczesnej cywilizacji prowadzi Dżawarów coraz częściej do pijaństwa, chorób psychicznych, a nawet samobójstw.

Pod kołem historii

Dwoje francuskich dziennikarzy, którzy w ub. roku dotarli do ich schowanych w lesie osiedli, widziało jeszcze roześmiane twarze dzieciaków kąpiących się radośnie w strumieniu, ale łatwiej było zaobserwować łzy kobiet i mężczyzn, którzy stracili bliskich na skutek kontaktów z obcymi. Z powodu gwałtów choroby weneryczne zabijają nie tylko kobiety, ale i dzieci. Instytucja ludzkiego zoo, zwana „bezkrwawym safari”, przynosi powolny upadek unikatowej kultury. Sześć lat temu umarła ostatnia członkini sąsiedniego, pokrewnego ludu Bo. Nie został nikt z plemienia, które żyło na wyspie od 65 tys. lat. Co będzie z Dżawarami?

Forsowne próby asymilacji organizowane przez rząd indyjski przy pomocy uzbrojonych strażników, kłusownictwo i turystyka, która zmienia wolnych ludzi w marionetki, sprawią w końcu, że Dżawarowie będą musieli opuścić swe ziemie, pchani przez głód, przemoc i degradację życia. Jak resztki innych małych starych plemion osiedlą się w podmiejskich dzielnicach nędzy i znikną. Oczywiście są ludzie, którzy nie zgadzają się z tym wielokrotnie już przerabianym scenariuszem. Hindusi i Europejczycy, naciskający na rząd indyjski, by dał spokój Dżawarom. Nie odnoszą jednak znaczących sukcesów, jakby mieli przeciw sobie coś więcej niż przeszkody polityczno-administracyjne. Jakby natrafili na owo bezlitosne koło ludzkiej historii, które nie potrafi toczyć się inaczej niż po trupach.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.