Aż iskry lecą

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 04.10.2016 06:00

W piecu znów zapłonął żar, a odgłosy uderzenia młotków o rozpalone żelazo wypełniły kuźnię.

Praca wymaga ostrożności i synchronizacji. zdjęcia Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Praca wymaga ostrożności i synchronizacji.

Wrota kuźni Edardson w Dolnej otwierają się rzadko. Ostatnio okazją do tego był pokaz w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa. Ale dawniej, kiedy powstała po I wojnie światowej, kipiało w niej od pary, gorąca wydobywającego się z rozgrzanych węgli. Zleceń nie brakowało – właśnie tu robiło się podkowy dla koni, kotwy, obręcze do beczek, naprawiało części do maszyn rolniczych – np. lemiesze, które na kamienistych polach często się krzywiły. Świadczy o tym choćby fakt, że kuźnia ta była jedną z trzech w tej miejscowości. Była źródłem utrzymania rodziny do 1945 r., a po zmianie systemu politycznego, niesprzyjającemu prywatnej działalności i popularyzacji maszynowej produkcji, była używana coraz rzadziej, aż do śmierci gospodarza w 1965 roku. Potem zamarła.

Spadek

Historia zatoczyła koło, gdy parę lat temu młody prawnik z Opola otrzymał niespodziewany spadek. Zmarła ciotka zostawiła mu stary dom – należący do jego pradziadka Franciszka Pandla, razem z obejściem i ową kuźnią. – Pradziadek kupił go, gdy wrócił z frontu i porzucił myśl o wstąpieniu do klasztoru, był bowiem w czasie wojennych perypetii dość blisko wiedeńskich franciszkanów – tyle wiem z rodzinnych przekazów. Otworzył kuźnię – pola było mało, a wtedy kowal to był bardzo intratny zawód. Dziś to raczej pasja. Na razie i ten dom, i kuźnia są dla mnie wyzwaniem, bo wymagają remontu – opowiada o rodzinnej historii Bartosz Romanowicz.

Młody chłopak nie zna się wprawdzie na kowalstwie, ale ma szacunek do tradycji i rzemiosła. Pokazał to zapomniane królestwo koledze ze studiów – miłośnikowi kowalstwa. Potem przez internetowe forum kowalskie poznał kolejnych pasjonatów i zaprosił do zamkniętej od lat kuźni. Okazała się być całkiem nieźle wyposażona, a maszyny, choć leciwe, po przesmarowaniu nadal działały. – Byłem wtedy świeżo po kursie kowalstwa i postanowiliśmy z Bartkiem coś tu zrobić. Odtąd jestem tu niemal co weekend, kujemy, uczymy się, a rok temu próbowaliśmy pokazać chętnym tajniki kowalstwa. To niełatwe zajęcie – trzeba mieć dobre oko, siłę, zapał i najlepiej doświadczonego mistrza, bo samemu łatwo przyswoić złe nawyki – przyznaje Jerzy Królicki, kolega obecnego właściciela. Wówczas pokaz kucia podków oraz użytkowania zabytkowych narzędzi kowalskich dał emerytowany już kowal-podkuwacz – Antoni Mokosza z Zalesia Śl. Zajrzał i tym razem, choć ze względu na zdrowie tylko kibicował.

Listek z żelaza

- Dziś to ginący zawód. Z metalu można zrobić niemal wszystko i jest to trwalsze niż seryjne rzeczy, tyle że droższe. Samemu trudno, najlepiej działać w grupie. Ja zająłem się tym przypadkiem, gdy przez jakiś czas byłem bezrobotny. Dziś w kuźni przy tej pracy, mimo wysiłku, odpoczywam, „resetuję się” – opowiada drugi pasjonat Karol Szałapata z Wrocławia. Młodzi zapaleńcy próbują raczej odtwórstwa przedmiotów codziennego użytku – wykuwają na przykład ozdobne sztućce do grilla, sprzęt obozowy, gwoździe, śledzie czy topór i otwieracz w kształcie smoka.

– U mnie kuźnia jest od pokoleń – z siedmiu synów pradziadka sześciu było kowalami, a siódmy został piekarzem. Dziadek miał przy domu kuźnię, ojciec też, ale potem przeprowadził się z Bieszczad w te strony i pracował w cementowni. Na wakacjach u dziadka zawsze słyszałem „Nie wchodź tam, bo to niebezpieczne”, a tajemnicze pomieszczenie fascynowało. Gdy podrosłem, też zacząłem wyklepywać jakieś elementy i w końcu zająłem się tym na serio. Dziś się wzruszam, kiedy mówię swoim dzieciom: „Nie wolno tam wchodzić” – uśmiecha się Tomasz Piorun ze Strzelec Opolskich, który ma swoją kuźnię w Kolonowskiem.

Dzięki spotkaniom uczą się od siebie nawzajem – jak oszacować temperaturę stali, hartować narzędzia czy wykuć dany ozdobnik. I planują wytwarzanie większych elementów – ozdobnych okuć, mieczy czy zbroi, ale to już wymaga dużych umiejętności i precyzji.