1000 kilometrów po Ukrainie

Grażyna Myślińska

publikacja 06.07.2017 00:00

Ukraina to rozległy kraj, większy niż Francja i Niemcy razem wzięte. Nawet najdłuższe wakacje nie wystarczą, by zwiedzić całą. Proponuję zacząć od tysiąca kilometrów.

Kamieniec Podolski, ulubione miejsce spotkań młodych ludzi z widokiem na twierdzę. Kamieniec Podolski, ulubione miejsce spotkań młodych ludzi z widokiem na twierdzę.

Trasa dobrana jest tak, byśmy mogli zajść do kościoła i do karczmy, wzruszyć się historią, pochodzić po górach, zachwycić się kraj­obrazami oraz wyprażyć w czanie (co to takiego czan ­– wyjaśnimy później). To pomysł na wakacje dla dorosłych i dla dzieci, słowem: na wyjazd rodzinny.

Od lat podróżuję po Ukrainie własnym samochodem i do tego samego namawiam też Państwa. Jeśli ktoś nie chce używać samochodu, może korzystać z lokalnego transportu. Niedroga i punktualna jest ukraińska kolej. Dobrze rozwinięta jest też sieć autobusów i marszrutek (busików), które dojeżdżają nawet do zapadłych wsi.

Przed wjazdem na Ukrainę proponuję zatrzymać się w Kalwarii Pacławskiej tuż przed granicą. Przekraczanie granicy z Ukrainą to loteria. Jeśli będziemy mieli szczęście, po drugiej stronie znajdziemy się już po trzydziestu minutach. Może się jednak zdarzyć, że będziemy czekać kilka lub nawet kilkanaście godzin. Tego się nie da przewidzieć i dlatego lepiej stawać w kolejce, mając w zapasie dużo czasu i sił. Drugi powód, dla którego warto się w Kalwarii Pacławskiej zatrzymać, to wyjątkowy urok tego miejsca. Sanktuarium nie ogranicza się tylko do świątyni i klasztoru franciszkanów, ale rozciąga się na okoliczne wzgórza, łąki i lasy. Miejscowość nazywana bywa Jerozolimą Wschodu, a także Jasną Górą Podkarpacia, a to ze względu na obecność cudownego obrazu Matki Bożej. W XVII w. obraz ten znajdował się we franciszkańskim kościele w Kamieńcu Podolskim. Modlili się przed nim hetmani Stefan Żółkiewski i Stefan Czarniecki, książę Jarema Wiśniowiecki, królowie Jan Kazimierz i Jan III Sobieski. Kiedy w 1672 r. Turcy zdobyli twierdzę w Kamieńcu, obraz wyrzucili. Cudownie odnaleziony, ma swoje miejsce w Kalwarii Pacławskiej. Na nocleg i posiłek najlepiej zatrzymać się w Domu Pielgrzyma. 

Orientacyjne ceny na Ukrainie (maj 2017)

Litr benzyny na najdroższej stacji sieci OKKO – 3,4 zł Obiad w taniej restauracji – 11 zł Dobry obiad trzydaniowy dla dwóch osób w średniej klasy restauracji – 44 zł Zestaw w McDonald’s – 11 zł 0,5 l piwa miejscowego w taniej restauracji – 2,17 zł 0,33 l piwa importowanego w taniej restauracji – 4,33 zł Kawa w kawiarni – 3,5 zł Coca-cola lub pepsi 0,33 l w taniej restauracji – 1,63 zł Woda mineralna 0,33 l w taniej restauracji – 1,06 zł Taxi Lwów – złamanie chorągiewki – 4,78 zł Taxi Lwów 1 km, taryfa normalna – 0,71 zł Taxi Lwów 1 godz. oczekiwania, taryfa normalna – 7,29 zł

Etap 1: Kalwaria Pacławska–Użhorod, 214 km

Proponuję na Ukrainę wjechać od Słowacji. Od razu znajdziemy się na Zakarpaciu. W sensie politycznym Zakarpacie należy do Ukrainy, ale przez swoją historię, skład narodowościowy, własną mowę i kulturę jest jakby osobnym państwem. Stutysięczny Użhorod, stolica województwa i historyczna stolica Rusi Zakarpackiej, to dobre miejsce, by zapoznać się z mocną stroną Zakarpacia – kuchnią. Królem zakarpackich potraw jest bogracz. Występuje w wielu odmianach, ale podstawowe składniki są niezmienne: 2 lub 3 rodzaje mięsa, smalec, ziemniaki, marchew, cebula, czosnek, fasolka oraz papryka. Całość ma konsystencję gęstej zupy. Bogracz oferowany jest wszędzie i wystarcza za samodzielny posiłek.

W Użhorodzie możemy sobie zrobić bazę do zwiedzenia dwóch atrakcji w pobliżu. Pierwsza to winna piwnica w Seredni (21 km od Użhorodu). Ze względu na specyfikę atrakcji – nieodzowne degustacje – warto wybrać się tam autobusem. Większa atrakcja, odległa o 50 km od Użhorodu, znajduje się we wsi Lumszory. To czany – wielkie kotły (mieści się w nich nawet 6 osób), pod którymi pali się ognisko. Kotły są wypełnione wodą dwóch rodzajów: z dodatkiem ziół i wodą siarkowodorową. Czany w Lumszorach oferowane są w prawie każdym gospodarstwie. Kiedy temperatura wody osiągnie 30 stopni, wchodzimy do kotła, pod którym cały czas pali się ogień. Ponieważ temperatura wody wciąż rośnie (z powodu rzeczonego ognia), po paru minutach nabieramy ochoty, by schłodzić się w górskim strumieniu, który przepływa obok czana. Wejście do lodowatej wody to dość ekstremalne przeżycie, więc nabieramy ochoty na rozgrzanie się w ukropie. I tak kilka razy. Po wymoczeniu się w kotle możemy się pokrzepić w jednej z tutejszych kolib (restauracji). Najlepiej bograczem.

Etap 2: Użhorod–Rachów, 213 km

Droga do Rachowa wiedzie przez spokojny i malowniczy Chust z górującymi nad miastem ruinami zamku. Jeśli mamy ochotę rozprostować nogi, możemy się wspiąć na zamkowe wzgórze, by podziwiać panoramę miasta. Możemy też zboczyć o kilka kilometrów do wsi Iza, która słynie z wyrobów z wikliny. Na posiłek warto wstąpić do położonej przy pomniku żołnierzy Armii Czerwonej restauracji Selena. Stołują się tam urzędnicy pobliskiego starostwa, jedzenie jest dobre (desery także), a ceny przyjazne.

Przez kilkadziesiąt kilometrów będziemy jechać brzegiem Cisy, tuż przy granicy z Rumunią. Na tym odcinku przed sklepami wystawione są zgrzewki znakomitej wody mineralnej, warto się zaopatrzyć na drogę. Można też podziwiać domopałace, bardzo podobne do tych w Rumunii, po drugiej stronie rzeki, ale jednak mniej okazałe.

Rachów to ładne, spokojne miasteczko, w którym możemy się zatrzymać i które może być bazą do pieszych wycieczek w góry, w tym także na Howerlę (2061 m n.p.m., najwyższy szczyt Beskidów Wschodnich), chociaż wygodniej podchodzić ją z bazy w Zaroślaku.

Etap 3: Rachów–Zaleszczyki, 204 km

Z Rachowa jedziemy bardzo malowniczą drogą H09 i P24 przez Jaremcze (warte zatrzymania się) do Zaleszczyk. Ten przedwojenny kurort, polskie Merane, miejscowość o znakomitym mikroklimacie, stracił swój uzdrowiskowy charakter. Nie jeździ tu już pociąg Gdynia–Zaleszczyki i nie bywają sławne osobistości (a bywał nawet Józef Piłsudski). W najnowszej historii Polski Zaleszczyki zapisały się jako miejsce ucieczki sanacyjnego rządu w 1939 r. Niewiele w tym prawdy, bo rząd zwiał przez Kuty, ale prawdą jest, że z Zaleszczyk, które wtedy graniczyły z Rumunią, uciekło do Rumunii wielu Polaków. Warto wjechać na wysoki brzeg Dniestru, by podziwiać panoramę miasta i meandry rzeki. Przy drobinie szczęścia możemy tu spotkać paralotniarzy, którzy chętnie przyjeżdżają w to urokliwe miejsce.

Etap 4: Zaleszczyki–Kamieniec Podolski, 107 km

Kamieniec Podolski, z jego majestatyczną fortecą, malowniczym położeniem nad Smotryczem, katedrą i kościołami, starym miastem, godzien jest tego, by być celem osobnego wyjazdu. Miasto ma znakomitą infrastrukturę turystyczną, możemy więc zatrzymać się tu na dłużej. Kamieniec i jego historia są doskonale opisane. W samym mieście łatwo zresztą o mówiącego po polsku licencjonowanego przewodnika.

Mniej znany jest położony niedaleko Kamieńca rezerwat Podolskie Towstry i zapierająca dech w piersiach Bakota. To miejsce po zatopionej dawnej wsi na wysokim brzegu Dniestru. U podnóża wysokiego klifu znajdują się ruiny dawnego klasztoru św. Michała Archanioła. Droga do Bakoty jest niezbyt dobra, ale warto tam przyjechać na kilka godzin przed zachodem słońca. Wtedy wystarczy nam czasu, by zejść na dół i zwiedzić klasztor, a później wejść na górę, by podziwiać szeroko rozlane wody Dniestru i odbijające się w nich słońce. Jest to jedno z magicznych miejsc na Ukrainie.

Na nocleg możemy zatrzymać się w kompleksie hotelowym we Wróblowcach. Dojazd też nieświetny, ale miejsce urokliwe. Po śniadaniu możemy wynająć rower wodny, by popływać po Dniestrze. Będąc w Kamieńcu, powinniśmy się też obowiązkowo wybrać do pobliskiego Chocimia oraz Okopów Świętej Trójcy, miejsca tragicznych walk konfederatów barskich. Niezapomnianym przeżyciem jest także poranna Msza św. w kamienieckiej katedrze.

Etap 5: Kamieniec Podolski–Lwów, 274 km

Pojedziemy drogą H02 przez Skałę Podolską, Czortków, Trembowlę i Tarnopol. W Skale Podolskiej warto zatrzymać się przy malowniczych ruinach zamku, ulubionym miejscu plenerów na fotografie ślubne. Swój klimat mają Czortków i Trembowla. Jeśli coś przykuje naszą uwagę, robimy postój. Jeśli nie, zmierzamy prosto do Lwowa.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat Lwów niesłychanie się zmienił – na korzyść. To europejskie miasto, tętniące życiem. Warto wykupić pieszą wycieczkę po starym mieście z przewodnikiem, by poznać główne atrakcje. Po wypełnieniu tego turystycznego obowiązku trzeba koniecznie coś zjeść w jednej z tematycznych restauracji. Jeśli lubimy się targować, polecam galicyjską żydowską knajpę Pod Złotą Różą. Podają tam pysznego faszerowanego szczupaka, forszmak, cymes, różne rodzaje pierogów, o smarowidle w postaci hummusu nie wspominając. Częstują też dobrą pejsachówką (nalewka na rodzynkach). W karcie dań nie ma cen, musimy się targować. Dobrze jest mieć jakiś drobny upominek dla kelnera czy też znać jakąś ukraińską piosenkę. Jej zaśpiewanie znacząco obniża cenę. Mnie udało się zejść z początkowych 400 do 40 hrywien, ale siedząca obok czwórka Irlandczyków z 1000 zeszła do 500 i zadowolona opuściła lokal, chociaż podejrzewam, że mieli szanse wytargować 250.

Wielki jest wybór lwowskich kawiarni i czekoladziarni. Warto pójść na deser. A na dobranoc zajrzeć jeszcze do restauracji Baczewskiego (chyba że odpuścimy sobie Złotą Różę i od Baczewskiego zaczniemy) na kieliszek nalewki. Wybór jest przeogromny. Możemy kupić coś na prezent i na pamiątkę dla siebie. W długie zimowe wieczory będzie przypominała nam o Lwowie i konieczności powrotu na Ukrainę w celu uzupełnienia zapasów.

Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.