Liczenie owiec

Szymon Babuchowski

GN 30/2017 |

publikacja 27.07.2017 00:00

Tradycja – to ważne słowo, jeśli chce się zrozumieć farerską duszę. Poznajcie mieszkańców Wysp Owczych, najbardziej religijny naród w całej Skandynawii.

Kościół w Viðareiði, najdalej na północ wysuniętej osadzie Wysp Owczych. Henryk Przondziono /Foto Gość Kościół w Viðareiði, najdalej na północ wysuniętej osadzie Wysp Owczych.

Najpierw spomiędzy chmur wyłania się stromy klif, a potem spowity mgłą ciąg porośniętych trawą wzgórz z kolorowymi domkami. Ale pierwszymi żywymi stworzeniami, jakie dostrzegamy z samolotu, są… owce. Cóż, nazwa zobowiązuje.

Zbuntowany nastolatek

Na Wyspach Owczych żyje ponad 70 tys. owiec. Ludzi jest nieco mniej – 50 tys., z czego jedna czwarta mieszka w stolicy kraju – Tórshavn. Kraju – bo choć Wyspy Owcze formalnie są terytorium zależnym Danii, która prowadzi ich politykę zagraniczną, obronną i konstytucyjną, to jednak tendencje niepodległościowe pozostają tu bardzo silne. Społeczeństwo dzieli się mniej więcej po połowie: na tych, którzy chcą pozostać w związku z Danią, i tych, którzy pragną całkowitego oderwania od tego państwa. Przejawem niezależności Farerczyków, bo tak nazywa się mieszkańców Wysp Owczych, jest chociażby odrzucenie w referendum członkostwa w Unii Europejskiej. 18 wysp położonych na Atlantyku, w środku trójkąta, którego wierzchołki wyznaczają brzegi Islandii, Norwegii i Szkocji, pozostaje więc bytem „pomiędzy”, krajem-niekrajem, który w relacjach z Danią zachowuje się trochę jak nastolatek – przeżywający bunt przeciwko rodzicom, ale mieszkający z nimi ze względu na komfort, jaki zapewniają. – Kiedy pod koniec ubiegłego wieku przyszedł kryzys, Farerczycy masowo wyjeżdżali do Danii – przypomina Tomasz Przybylski, mieszkający na wyspach od 18 lat. Przybył tu jako piłkarz, teraz pracuje przy produkcji kutrów. – Dzisiaj na Wyspach Owczych bardzo łatwo zarabiać pieniądze – mówi. – Bezrobocie jest tu śladowe, a młodzi ludzie znajdują pracę przy połowach czy na statkach.

Mieszkańcy Wysp Owczych chętnie powtarzają, że są samowystarczalni. Czy rzeczywiście tak jest? Fakt, rybołówstwo przynosi duże dochody, ale produkty rolnicze trzeba już sprowadzać, bo ziemia rodzi tu co najwyżej ziemniaki i rabarbar. Większość baraniny pochodzi – cóż za paradoks! – z importu, bo wspomniana liczba owiec jest zbyt mała, by wykarmić wszystkich Farerczyków. Niewiele można też znaleźć atrakcji dla turystów pragnących leniwie spędzić urlop. Na całym archipelagu jest tylko jedno centrum handlowe. Do tego 13 st. C latem, prawie codziennie deszcz i silne wiatry, które sprawiają, że nie ma tu drzew. Tak, Wyspy Owcze to porośnięta trawą skalista pustynia, urozmaicona czasem skupiskami domków. Bardzo malownicza, z imponującymi wodospadami i oszałamiającymi klifami, ale bez światowych rozrywek i surowców zapewniających finansowe bezpieczeństwo. Mówi się wprawdzie od lat o możliwości wydobywania ropy naftowej w pobliżu archipelagu, ale to melodia przyszłości, na razie bardzo niepewna.

Mili, ale na dystans

– Gdyby odkryto takie złoża, Wyspy Owcze już następnego dnia ogłosiłyby niepodległość – twierdzi Ivan, naturalizowany Farerczyk, pochodzący z Rosji. Jest zakochany w wyspach od 1990 r., kiedy to miało miejsce historyczne zwycięstwo 1:0 farerskiej reprezentacji piłki nożnej w meczu z Austrią. Ivan miał wtedy 16 lat. – Od tego momentu moje życie zmieniło się – wyznaje zupełnie poważnie.

Od razu rozpoczął naukę języka farerskiego, co w czasach przedinternetowych było nie lada wyzwaniem. – Zrobiłbym wszystko, żeby zostać Farerczykiem – mówi z przekonaniem. Zmienił nawet nazwisko – z Moskalenko na Eysturland, co po farersku znaczy: „kraj na Wschodzie”. Co go tak urzekło w Wyspach Owczych? – Po pierwsze, kocham ten język, jego melodię. Po drugie, w tym małym kraju docenia się wartość osoby. Każdy człowiek ma tu znaczenie.

Z Kingą, wiecznie uśmiechniętą Polką, poznali się w Kopenhadze, w Farerskim Centrum Chrześcijańskim prowadzonym przez baptystów. Ona od dzieciństwa marzyła o tym, by zamieszkać na Islandii, on chciał mieć koniecznie żonę Farerkę. Spotkali się w połowie drogi: teraz ona ma tu swoją prawie-Islandię, a on mieszka wprawdzie na Wyspach Owczych, ale z polską żoną. Żyją w Klaksvík, 4-tysięcznej miejscowości, piętrzącej się malowniczo po dwóch stronach zatoki z urokliwym portem.

Kinga Eysturland swoim realizmem studzi nieco profarerski zapał męża: – Farerczycy są mili dla turystów, ale kiedy zamieszka się wśród nich, zachowują dystans. Sąsiedzi nie zapraszają nas na urodziny, nawet jeśli świętuje z nimi cała ulica. Bo nie jesteśmy stąd, sporo podróżujemy i nie pracujemy przy rybach. À propos, zauważyliście, że na Wyspach Owczych w ogóle nie ma sklepów rybnych? Nie są potrzebne. Tutaj każdy ma kogoś, kto pracuje w przetwórni.

Umrzeć za wieloryba

Tradycja – to ważne słowo, jeśli chce się zrozumieć farerską duszę. A nie jest to wcale łatwe zadanie. Zwłaszcza kiedy widzi się obrazek taki jak ten, który wypatrzyliśmy z okna busika w osadzie Norðdepil. Na brzegu rozentuzjazmowany tłum, a po zatoce krążą łodzie motorowe z harpunnikami. Nagle spod wody wynurza się ogon wieloryba. Cała zatoka jest już czerwona od krwi, na brzegu leży może ze sto martwych cielsk.

Polowanie na grindwale – walenie z rodziny delfinowatych – jest częścią farerskiej tradycji, ale kiedyś była to życiowa konieczność. Mięso grindwala stanowiło dla mieszkańców Wysp Owczych cenne źródło białka i witamin. Oleju używano jako smaru do maszyn albo paliwa do lamp. Z wytopionego tłuszczu wytwarzano mydło. Dziś to wszystko można kupić w sklepach, dlatego ekolodzy, gotowi „umrzeć za wieloryba”, wypowiedzieli Farerczykom wojnę. Oskarżają ich o barbarzyństwo i strzelają do nich kulkami z farbą. Rozpętali medialną histerię, z powodu której wokół polowań narosło mnóstwo mitów. Przede wszystkim grindwal krótkopłetwy nie jest gatunkiem zagrożonym. To prawda, że zwłoki na brzegu i czerwona woda robią wrażenie, ale liczba zabitych waleni jest niewielka w porównaniu z ich całą populacją. Poza tym nikt nad wielorybami się nie znęca – giną w ciągu kilku sekund, polowanie zaś nie ma charakteru komercyjnego. Mięso i tłuszcz są rozdzielane sprawiedliwie pomiędzy mieszkańców danej wioski. – Ten, kto pierwszy wypatrzy gdzieś przepływającą ławicę, zawiadamia policję. W nagrodę otrzymuje potem całego wieloryba – wyjaśnia Kinga Eysturland.

Akcja przebiega bardzo spontanicznie. Wiadomość o niej przekazywana jest przez internet i radio, a pracownicy okolicznych zakładów mogą bez problemu przerwać pracę, by udać się do miejsca, w którym akurat pojawiły się wieloryby. W polowaniu uczestniczą też nieletni, dla których udział w całym zajściu jest czymś w rodzaju inicjacji.

Mieszkańcy Wysp Owczych niechętnie patrzą na tych turystów, którzy próbują fotografować proceder. Zdarzały się sytuacje, w których o mały włos nie doszło do linczu. Wszystko dlatego, że propaganda ekologicznych działaczy zrobiła z Farerczyków żądnych krwi, nieokrzesanych dzikusów. Trudno więc się dziwić, że obawiają się dalszego powielania tego wizerunku.

Pobożne pieśni od rana

W hotelu przy śniadaniu rozbrzmiewają religijne pieśni. Słyszymy je także, przechodząc koło robotników remontujących dom na portowym nabrzeżu w Tórshavn. Podobne dźwięki płyną w poczekalni dworca autobusowego w stolicy. Okazuje się, że to Radio Lindin – chrześcijańska rozgłośnia z Wysp Owczych, której komitet tworzą członkowie różnych Kościołów. – Farerczycy są najbardziej religijnym narodem w całej Skandynawii – podkreśla Kinga Eysturland. – To ewenement na tle np. Szwecji, gdzie dominuje lewicowa ideologia, kościoły zamienia się na bary i dyskoteki, natomiast islam może liczyć na pełne wsparcie. Tu jest dokładnie na odwrót: przynależność do Kościoła jest ważnym elementem farerskiej tożsamości.

Jak udało się mieszkańcom Wysp Owczych ochronić swoją wiarę w świecie galopującej sekularyzacji? Czy sprawiła to izolacja archipelagu? – Na pewno nie tylko ona – kręci głową Ivan. – Przecież Islandczycy też żyją w izolacji, a nie są w ogóle religijni.

– Myślę, że to przez częste obcowanie Farerczyków ze śmiercią na morzu – dodaje Kinga. – Tak wielu potracili tam bliskich, że potrzebują tej pewności, że ich kiedyś spotkają.

Większość Farerczyków to luteranie. Katolików jest na wyspach malutko – około 240. Na niedzielnej Mszy św. w Mariukirkjan, w jedynym katolickim kościele na całym archipelagu, prawie połowa wiernych okazuje się Filipińczykami. Ale jest też w parafii wiele innych nacji, o czym świadczy mapa wisząca w przykościelnej salce. Kolorowymi pinezkami zaznaczono na niej pochodzenie tutejszych parafian. Rozrzut jest duży: od obu Ameryk po Australię. Nie mogło oczywiście zabraknąć Polski, bo spośród stuosobowej Polonii kilka osób regularnie przychodzi na Mszę Świętą.

U nas nie ma miejsca

Części stałe śpiewamy po farersku, ale rodowitych Farerów w tym gronie jak na lekarstwo. Kinn Magnussen, starsza pani, która pełni funkcję lektora, urodziła się już jako katoliczka. Na katolicyzm przeszła jej babcia, Kinn nie zna jednak historii tej konwersji. Podkreśla natomiast, że relacje między katolikami a protestantami są tu bardzo dobre. – Mój mąż nie jest katolikiem, a przychodzimy tutaj razem, żeby się pomodlić – mówi.

Pochodzący z Danii diakon Christian Gabrielsen potwierdza słowa o dobrych relacjach z protestantami: – Co roku we wtorek po Wielkanocy mamy wspólne nabożeństwo. Chodzimy wtedy po kościołach Tórshavn i poszczególne wspólnoty na zmianę prowadzą modlitwę. Oprócz luteran czy zielonoświątkowców jest też na Wyspach Owczych spora grupa braci plymuckich. Oni akurat trzymają się osobno, nie uczestniczą w tych modlitwach, ale z ich strony też nie ma wrogości. Ludzie faktycznie są tu bardzo religijni, choć trendy są podobne jak w całej Europie. Tyle że zmiany przebiegają wolniej.

Christian mieszka na Wyspach Owczych od 40 lat. – Kiedy tu przybyłem i poczułem ten zimny wiatr, chciałem od razu kupować bilet powrotny – śmieje się. – Na szczęście ludzie okazali się bardzo serdeczni.

Tej serdeczności doświadczyła też Sabina Poulsen, Polka mieszkająca w wiosce Søldarfjørður na wyspie Eysturoy. – Kiedy spalił się nasz dom, obcy ludzie podjeżdżali, przywozili całe torby ubrań albo po prostu wręczali pieniądze – opowiada. – Nie miałam też żadnych problemów z ubezpieczalnią, nikt nawet nie sugerował celowego podpalenia, jak to czasem bywa w takich przypadkach. Od razu dostałam dom zastępczy, a nowy, który się buduje, jest w całości finansowany z ubezpieczenia.

Sabina dostrzega jednak granice otwartości Farerczyków: – Zawsze chętnie spotkają się przy kawie i cieście, ale do nowych osób, które chcą tu zamieszkać, podchodzą z rezerwą. Mówią: „U nas nie ma tyle miejsca, żebyście wszyscy mogli przyjechać”.

Kiedy pomyśli się o pustych trawiastych przestrzeniach na archipelagu, brzmi to dość zabawnie.

Pan Słownik

Kirkjubøur, mała, nawet jak na farerskie standardy, wioska, do której zawozi nas z Tórshavn bezpłatny autobus miejski. Kilka domów na krzyż, pokryte trawą dachy i owce pasące się nad brzegiem zatoki. Cisza jak makiem zasiał. Trudno uwierzyć, że właśnie tu kiedyś biło serce Wysp Owczych.

O tym, że w średniowieczu był to ważny ośrodek portowy, świadczą trzy najstarsze zabytki na wyspach, znajdujące się tuż obok siebie: kościół św. Olafa z XII w., ruiny gotyckiej katedry św. Magnusa z ok. 1300 r. oraz Kirkjubøargarður – drewniany dom, którego początki sięgają XI w., do dziś zamieszkany! To jedyny taki przypadek na świecie. Od czasów reformacji dom należy do znanej na wyspach rodziny Paturssonów. Wcześniej, za katolickich czasów, była to siedziba Episkopatu Wysp Owczych. To tu prawdopodobnie powstał „List owczy”, najstarszy istniejący dokument zapisany w języku farerskim, normujący hodowlę owiec na archipelagu, polowania na wieloryby i użytkowanie ziemi.

Autobus powrotny odjeżdża z Kirkjubøur. Zatrzymuje się jednak na chwilę, by zabrać spóźnionego starszego pana, który przybiegł zdyszany z jednego z okolicznych domostw. Siada koło nas i od razu nawiązujemy dialog. Sympatyczny staruszek, rocznik 1934, okazuje się profesorem Uniwersytetu Farerskiego w Tórshavn. Nazywa się Jóhan Hendrik Winther Poulsen i jest jedną z osób najbardziej zasłużonych dla kodyfikacji języka farerskiego. Opracował kilka jego znanych słowników. Pan Słownik, jak mówią na niego studenci, wyjmuje z kieszeni i pokazuje nam maleńki kajecik zapisany drobnym maczkiem. – Mieszkańcy wysp znają mnie z tego, że zaczepiam ludzi i pytam ich o słowa, których używają na co dzień – opowiada profesor.

W ciągu 32 minut wspólnej jazdy poznajemy m.in. związki farerskiego z islandzkim, a także dowiadujemy się, jakie znaczenie w farerskiej ortografii ma tajemnicza litera „ð” (niewymawialna). Aż szkoda przerywać ten przyspieszony kurs języka, ale musimy wysiąść na przystanku, by ruszyć w dalszą drogę – do Viðareiði, najdalej na północ wysuniętej osady Wysp Owczych. Tam, gdzie biały kościół na klifie, a dalej już tylko kipiel i wiatr.

Przez szybę autobusu Pan Słownik macha ręką na pożegnanie i wydaje się, jakby to cały archipelag żegnał się z nami. 

 

Wyspy Owcze

• status: terytorium zależne Danii (poza Unią Europejską) • struktura archipelagu: 18 wysp na Morzu Norweskim • stolica: Tórshavn • powierzchnia: 1399 km kw. • ludność: 50,2 tys. • gęstość zaludnienia: 34,5 os./km kw. • wyznania: luteranie (74,6 proc.), bezwyznaniowi (10 proc.), • bracia plymuccy (9,8 proc.), zielonoświątkowcy (2,1 proc.), • katolicy (0,4 proc.) • języki: farerski, duński • waluta: korona farerska i korona duńska (w stosunku 1:1, ale koroną farerską nie można płacić w Danii) • jak dotrzeć: samolotem np. z Bergen, Billund, Kopenhagi, Edynburga, Barcelony lub promem z Hirtshals (Dania) • wjazd: dowód osobisty lub paszport

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.