Przez zastygły ocean

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 28.07.2017 11:37

Ktokolwiek będzie w pogórzańskich stronach, ten od razu polubi roztaczający się wokoło krajobraz.

Stanisław Deś (z prawej) z Januszem Cierlikiem, choreografem, i Małymi Jastrzębianami ks. Zbigniew Wielgosz /FOTO GOŚĆ Stanisław Deś (z prawej) z Januszem Cierlikiem, choreografem, i Małymi Jastrzębianami

Wędrującego szlakiem letniego cyklu „Diecezja na wakacje” z Bruśnika do Jastrzębi powita najpierw błękitna cykoria podróżnik, nie przypadkiem sadowiąca się najczęściej przy drogach. Za nią biegną w dół i w górę płowiejące łany zbóż i traw, przerywane smugami ciemnozielonych lasów. Centrum Bruśnika, pojawia się nagle. Na wzniesieniu strzela w górę wieża kościoła parafialnego. Obecna budowla skrywa skarb, który jako jedyny ocalał z pożogi dawnej świątyni. To XVI-wieczny, łaskami słynący obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem barwy piasku i nieba. Maryja ma dobre, łagodne spojrzenie, w którym można się ukryć, tak jak to robi Jezus. Schronienie w bruśnickim kościele znalazły też najmniejsze w Europie i najrzadsze nietoperze – podkowce małe.

W środku piękna

Stojąc pod kościołem i patrząc ku wschodowi, nie sposób nie dostrzec wieży widokowej. Ktokolwiek będzie w pogórzańskich stronach, ten od razu polubi roztaczający się wokoło krajobraz. Na najwyższej platformie wieży widz czuje się jak żeglarz w bocianim gnieździe. Wokoło faluje przestrzeń, zastygły ocean łagodnych wzgórz, garbów, wałów i pasm. – Jesteśmy sam na sam z pięknymi widokami Pogórza Karpackiego. To malownicze pola, łąki, miedze, krzyże i kapliczki, domy rozsiane między dolinami potoków. Cisza, trochę wiatru... Coś dla osób, które chcą spędzić czas w spokoju, w samym środku piękna – mówi przewodnik Piotr Firlej. Dolina Białej z Bruśnikiem, Bobową i Bukowcem to Kraina Podkowca, o której śpiewa się już piosenki. – „Do Bobowej, do Bukowca, ja zobaczyć chcę podkowca” – nuci Piotr.

Okno na nieznane

Z bocianiego gniazda naszego okrętu widać nadciągającą burzę i strzały piorunów, które smagają ziemię. Przed deszczem musimy zdążyć do jeszcze jednej atrakcji w pobliżu Bruśnika. Tym razem jest to ogromne okno skalne, największe w Karpatach fliszowych w Polsce. Miejsce nieznane, a warto je zobaczyć, idąc szlakiem turystycznym z Bruśnika, Pławnej czy Kąśnej Dolnej. Nazywają to okno Diablim Boiskiem. Fani piłki nożnej opowiadają, że tutaj diabły grają w futbol. Inni mówią, że to dwa olbrzymy zastygłe w zapaśniczym uścisku. – Okno skalne znajduje się na nieformalnym szlaku rzeźby skalnej, który ciągnie się od Rożnowa, przez Bukowiec, Siekierczynę, Bruśnik, Skamieniałe Miasto, pasmo Brzanki aż po Rysowany Kamień w Jodłowej – wymienia Piotr.

Jastrzębska nawa

Mało kto wie, że kościoły przypominają kształtem okręt, a z języka żeglarskiego pochodzi swojsko brzmiąca „nawa”. Taką arką, w której kolejne pokolenia przemierzają ocean czasu, jest drewniany kościół w Jastrzębi. Poznajemy go razem ze studentem Piotrkiem Bobakiem ze Skawiny, od niedawna przewodnikiem beskidzkim. Prowadzi nas przez kruchtę do nawy i dalej, ku prezbiterium, gdzie prawie nad głową znajduje się potężna tęcza z Ukrzyżowanym. – Za nią ołtarz główny z obrazem Przemienienia Pańskiego, bardzo czczonym tu przez ludzi. Wyżej Bóg Ojciec trzyma na rękach Jezusa zdjętego z krzyża. Obok obrazu z Taboru patron tej parafii i kościoła, czyli św. Bartłomiej z nożem w dłoni, znakiem krwawej męki – opisuje chłopak. Pasyjne motywy „osładza” barokowy wystrój kościoła. Każda opisana tu po ludzku klęska jest ostatecznie zwycięstwem i triumfem.

Puder z mąki

W Jastrzębi trzeba odwiedzić gospodarstwo agroturystyczne „U Dajany”, którego gospodarzami są Danuta i Leonard Kostrzyńscy. Za stodołą, w której można na sianie tańczyć rock’n’rolla, stoi drewniany domek z wiatrakiem na szczycie. Pani Danuta otwiera drzwi i zaprasza do... młyna. Chwyta za kij tkwiący w żarnach, kręci mocno i spod spodu wyciąga grubo zmieloną mąkę. – Same żarna mają ze 150 lat. Można poluzować kamienie i wtedy mąkę z otrębami zrobią nawet dzieci – uśmiecha się gospodyni. Obok żaren stoi młynek napędzany wiatrem, który kręci drewnianym wiatrakiem na szczycie dachu. – O, i proszę zobaczyć! Leci mąka? To jest skarb tego miejsca – podkreśla pani Danuta. Bywają z tą mąką radości. – Przyjeżdżają do mnie na warsztaty pieczenia chleba, ale najpierw muszą sobie umielić mąki z otrębami. Wynoszą taką mąkę z młyna, a tu im nagle wiatr zawieje i wszyscy jak upudrowani – śmieje się nasza przewodniczka.

Za zapachem

Wszystko zaczęło się w 2002 roku. Pani Danuta zaczęła jeździć na targi i wystawy rolnicze, pokazy i konkursy. Pierwsi goście byli z Warszawy, a dziś przyjeżdżają nawet z Kanady. Jej chleb jedzą w Polsce i za granicą, we Francji, Niemczech i Anglii, gdzie zabierają go goście gospodarstwa „U Dajany”. Organizuje warsztaty dla dzieci, które przyjeżdżają do Jastrzębi całymi klasami. – Dziwią się, że masło robi się ze śmietany, a ta jest z mleka. Podglądają, jak kury znoszą jaja. Podniesie się ta kura czy nie? Będzie jajko czy nie? – pytają ciekawe. Ludzie często zjawiają się u niej, bo wcześniej spróbowali jej wypieków. A bywa też i tak, że za wonią pieczonego chleba przychodzą turyści przejeżdżający obok gospodarstwa. Tradycję pieczenia chleba wyniosła z domu. – Robię też ziołowe herbaty, z których najpopularniejszy jest „bzykacz”. Składa się nań kwiat lipy, mięta i cytryna. Bzykacz jest świetny na problemy gastryczne – śmieje się pani Danuta.

Prorok pogody

„U Dajany” można zobaczyć „na żywo”, jako to drzewiej bywało. Ale jest w Jastrzębi miejsce, gdzie domowych i gospodarskich sprzętów już dawno nie trzymano w rękach. Leżą sobie spokojnie w muzeum etnograficznym „Grociarnia”. Wchodzi się tam najpierw do kuchni, gdzie suszą się zioła zawieszone u powały, garnki czekają na piecu, a szklana pułapka wypatruje much. W tak zwanym pokoju białym, czyli mieszkalnym – natłok świętych obrazów. Otwarta lekko szafa ukazuje stroje, na drzwiach wisi kolorowa chusta, którą za chwilę założy niewidzialna gospodyni. Przy stoliku męskie buty dopiero co zdjęte po powrocie z targu. A na blacie stołu drzemie pióro z zastygłym atramentem z kałamarza. – Na ścianie wisi palamenter, czyli prorok pogody, pokazujący jastrzębską aurę sprzed wielu, wielu lat. W „Grociarni” jest też cała galeria warsztatów. Można przypatrzeć się całemu procesowi obróbki lnu i wielu innym codziennym czynnościom mieszkańców Jastrzębi – opowiada Stanisław Deś.

Poznos Jastrzębiaka?

Mostem, który łączy współczesność z dawnymi pokoleniami i ich kulturą, jest zespół Pogórzanie. Składają się nań kapela oraz zespół śpiewaczy męski i żeński. Są też Mali i Młodzi Jastrzębianie. – Za rok będzie 50 lat, jak powstał zespół – cieszy się pan Stanisław. W 1981 roku kapela Pogórzanie i założyciel Mieczysław Król otrzymali prestiżową nagrodę im. Oskara Kolberga. Grupy śpiewacze założył już Stanisław Deś. – Z grupą śpiewaczą udało się Pogórzanom zdobyć najważniejszy laur w Polsce, czyli Basztę na festiwalu w Kazimierzu Dolnym. Mamy na koncie pięć płyt – cieszy się pan Stanisław. Po czym poznać Jastrzębiaka? – Jak idzie bez krzoki, śpiywo krakuowioka – nuci szef zespołu, nagrodzony dwa lata temu Odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej. Czy każdy może zaśpiewać po jastrzębsku? – „Obcy nie zaśpiewo, bo obcy nie umi, nasymi piosnkami to nas wicher sumi…” – słychać w jednej z miejscowych pieśni.