Tajemnica piąta

Odnalezienie Jezusa w świątyni: ucz się korzystania z wolności

publikacja 20.09.2007 17:26

Fragment najnowszej książki Cezarego Sękalskiego RÓŻANIEC ŚWIĘTY na nowo odkryty publikujemy dzięki uprzejmości i za zgodą Wydawnictwa Serafin



Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go.
Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”. Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. (Łk 2, 41-50)





1.
Według tradycji żydowskiej chłopiec osiąga pełnoletność w wieku trzynastu lat. W świat dorosłości wprowadza go rytuał Bar micwa (Syn przykazania), który podkreśla jego nowe związanie z Prawem i ciążącą na nim odtąd odpowiedzialność za przestrzeganie przykazań. Podczas tej ceremonii dziecko po raz pierwszy czyta publicznie przeznaczony na ten dzień fragment z ksiąg prorockich, a jego ojciec wypowiada słowa: „Błogosławiony niech będzie ten, który zdjął ze mnie odpowiedzialność za tego chłopca”.
Niektórzy komentatorzy właśnie z tym wydarzeniem łączą opisaną w powyższej Ewangelii pielgrzymkę Świętej Rodziny do Jerozolimy. Wprawdzie Jezus miał tylko dwanaście lat, ale może doroczna wizyta w świątyni była dobrą okazją, aby nieco przyspieszyć i tak czekającą go wkrótce celebrację. A może Jezus wyprzedzał swój wiek biologiczny i „wybił się na niepodległość” przed kulturowym potwierdzeniem jego samodzielności?
Fakt, że zniknął z oczu swoich opiekunów na cały dzień (co ich początkowo nie niepokoiło), świadczy o tym, że Maryja i Józef dawali Mu dużą dozę wolności. Zdawali sobie bowiem sprawę, że dwunastoletni chłopiec potrzebuje do swojego rozwoju stopniowego wychodzenia spod bezpośredniej rodzicielskiej kontroli. Tylko w ten sposób dziecko może uczyć się przejmować odpowiedzialność za swoje życie. Dobrze obrazuje to nauka jazdy na rowerze. Jeśli rodzic nigdy nie wypuści z ręki siodełka, dziecko nigdy nie nauczy się samodzielnego utrzymywania równowagi.
Warto w tym kontekście postawić sobie pytania: Czy potrafimy dawać naszym bliskim wolność potrzebną do ich rozwoju? Czy rozumiemy ich potrzebę własnych poszukiwań, czasu dla siebie, czy też samolubnie ich ograniczamy, chcąc ich podporządkować naszym ciasnym oczekiwaniom i pragnieniom? Zaborczość w miłości rodzicielskiej jest jednym z najpoważniejszych defektów, zaraz po braku zainteresowania dzieckiem. Ilu dzieciom rodzice przeszkodzili w podjęciu właściwej im edukacji pod pozorem zapewnienia im bezpieczeństwa i wygody? Tak wymuszona pasywność dzieci nieraz mści się w ich przyszłym życiu, bo człowiek, który nie realizuje życiowych wyzwań na jego miarę, nie potrafi być szczęśliwy.
Dawanie wolności w miłości nie dotyczy tylko relacji rodzicielskiej czy wychowawczej. Jest ono konieczne także w miłości małżeńskiej. Małżonek, który z lęku ograniczałby drogę rozwoju współmałżonka, chcąc zamknąć go w „złotej klatce”, łamałby przysięgę miłości, jaką wypowiedział podczas celebracji sakramentu małżeństwa.
Dobrze rozumiane wolność i zaufanie są również podstawowymi składnikami we wszystkich relacjach zawodowych, zwłaszcza tych dotyczących przełożeństwa i bycia podwładnym. Szef, który chce wszystko kontrolować i nie pozwala podwładnym samodzielnie podjąć żadnej decyzji, sprowadza ich do roli sprawia bezwolnych trybików w maszynie, tak że nie są w stanie rozwijać się zawodowo. W ten sposób deptana jest godność pracowników. Pozbawienie ich możliwości twórczych mści się tym samym na funkcjonowaniu całego mechanizmu. Warto zatem pod tym kątem spojrzeć na swoje zaangażowanie zawodowe: Czy pozwalamy tym, z którymi pracujemy, na twórczość, czy też w zaborczy sposób chcemy ingerować w każdą, nawet najmniej ważną decyzję?

2.
Pełnoletność oznacza, że dziecko wymyka się spod opiekuńczych skrzydeł rodziny. Musi powoli przygotowywać się do tego, że kiedyś opuści przytulne gniazdo, aby wyruszyć na poszukiwanie własnej ziemi obiecanej. Ten proces oczywiście nie dzieje się z dnia na dzień, trwa wiele lat, a jego nieodzownym elementem jest stopniowe otwieranie się na świat i na ludzi spoza najbliższego kręgu rodziny i krewnych. Nie ma rozwoju intelektualnego i duchowego bez porzucenia bezpiecznej przystani i wystawienia się na ryzyko wchodzenia w nowe, nie zawsze od razu przyjazne środowiska, w których z pewnym wysiłkiem trzeba wypracowywać sobie pozycję. Spotkania te są zwykle miejscem ożywczych inspiracji, które wyprowadzają młodego człowieka z bezpiecznego kokonu jego przyzwyczajeń i preferencji. Trud a niekiedy nawet ból jest ceną rozwoju. Rezygnacja z otwierania się na świat w tym okresie jest bardzo niebezpieczna dla życia duchowego. Człowiek, który wycofuje się z życia w młodym wieku, będzie miał trudności, by sprostać wyzwaniom stawianym przed nim przez dorosłość. Dlatego tak bardzo trzeba inspirować młodych, aby rozwijali własne zainteresowania, otwierali się na różne środowiska i czerpali z najróżniejszych sprawdzonych źródeł. Intensywność życia w tym burzliwym czasie rozwoju z pewnością przyniesie swoje owoce.
Postawa taka nie jest jednak tylko domeną ludzi młodych. Winna ona towarzyszyć także dorosłym, bowiem wymóg nieustannego rozwoju jest nierozłącznie związany z dojrzałym pojmowaniem chrześcijaństwa. Warto zatem przyjrzeć się sobie: Czy jesteśmy wierni temu wezwaniu? Czy potrafimy otwierać się na różne nowe zaangażowania, czy też najchętniej usuwamy się w cień, wycofujemy się z lękiem, że im nie podołamy? Czy możemy powiedzieć, że zdobywamy coraz to nowe umiejętności, czy też lubimy przebywać tylko na własnym, dobrze znanym podwórku, gdzie jest bezpiecznie i miło, ale gdzie nie ma rozwoju. Świadectwem stagnacji jest zwykle doświadczenie nudy. Człowiek, który się nie rozwija, bardzo często jest znudzony, bo bez wysiłku odkrywania nowych lądów nie ma doświadczenia twórczej walki i fascynacji.


3.
Każde żydowskie dziecko miało obowiązek wypełniać przepisy Prawa od trzynastego roku życia. W ich skład wchodził także obowiązek trzykrotnej w ciągu roku pielgrzymki do Jerozolimy, m.in. i na Święto Paschy. Fakt uczestnictwa Jezusa w tych zwyczajach już w wieku lat dwunastu świadczy o tym, że był wychowywany w duchu pobożności. Udział we wspólnym pielgrzymowaniu był dla Jezusa okazją do stykania się z ówczesnym „wielkim światem”. Prowincjonalny Nazaret z jedną synagogą z pewnością nie dawał mu tylu możliwości rozwoju intelektualnego i duchowego, co Jerozolima z jej wielością szkół rabinicznych oraz ze świątynią, wokół której gromadziła się ówczesna elita duchowa Izraela. Fakt, że chętnie siadał między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania, wymownie świadczy o tym, jak bardzo był chłonny i jak bardzo chciał się uczyć. Nie uszło to uwagi jego rozmówców, bo jak czytamy: Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.
My też mamy swoje miejsca, gdzie poznawaliśmy świat, spotykaliśmy ludzi, którzy otwierali nam oczy na rzeczywistość, uczyli nas dorosłości, czasem byli dla nas mistrzami. Może byli to jacyś nauczyciele o otwartym umyśle i sercu. Może jacyś wykładowcy albo towarzysze duchowych poszukiwań. Warto teraz wspomnieć te miejsca i tych ludzi z wdzięcznością, że Bóg postawił ich na naszej drodze.
Uroczystości religijne trwały zwykle kilka dni i fakt, że Jezus mógł zniknąć z oczu swoich opiekunów, świadczył o tym, że nie byli nadopiekuńczy i pozwalali Mu chodzić własnymi ścieżkami. Jednak i dla nich postawa Jezusa, który ich opuścił aż na trzy dni, była niezrozumiała, a nawet naganna. Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie – z żalem powiedziała do Niego Jego matka. Lecz On im odpowiedział: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?
Odpowiedź Jezusa jeszcze raz akcentuje Jego niezwykłe poczucie samodzielności i niezależności. Mimo młodego wieku miał świadomość, że czasem trzeba wystawić na próbę relację z innymi ludźmi (nawet bardzo bliskimi), aby podjąć poszukiwanie własnej tożsamości i ruszyć drogą własnego powołania. Być może i my na drodze swojego rozwoju spotykaliśmy się z niezrozumieniem czy nawet zarzutami, że naszym postępowaniem i decyzjami krzywdzimy najbliższych? Jak wtedy reagowaliśmy? Czy potrafiliśmy właściwie rozeznać zasadność tych zarzutów? Co było dla nas ważniejsze: nasze powołanie czy też osiągnięcie „świętego spokoju” w relacjach z ludźmi, którzy – czasami nawet w dobrej wierze – chcieli nas zatrzymać w drodze?