Pusty grób brata Mirka

Agata Ślusarczyk; GN 16/2011 Warszawa

publikacja 23.04.2011 23:17

Żaden pan! Brat Mirek jestem, tylko taki bez habitu – śmieje się na powitanie. Spod finezyjnego kubraka wystaje koszula w arabskie wzory. Rzeczywiście, żadne „oficjalności” do brata Mirka nie pasują. To chodząca Boża radość. – Siostro, pokażę ci coś – mówi.

Pusty grób brata Mirka Tomasz Gołąb/ GN - Meblów to oni nam przestawiać nie będą. Jak przychodzą na zupę, to niech się stosują do Bożych zasad - mówi brat Mirek. Sam był bezdomnym, teraz chce pomagać innym.

Berło z mopa

Szerokie schody kapucyńskiego zakonu wiodą raz w górę, dwa razy w dół. Wąski korytarz i jesteśmy. Jadłodajnia przy ul. Miodowej. Królestwo brata Mirka. Zamiast berła ma mopa, a królewskie jabłko zastąpił mu talerz gorącej zupy. Od roku pracuje w klasztornej stołówce. Największy ukrop jest przed południem. Rano pomaga w kuchni: to ziemniaki obierze, to w garach zamiesza. W porze obiadu nosi na stołówkę wielkie kotły z rosołem, rozstawia na stolikach chleb, nalewa zupę, herbatę i rozdaje numerki. - Codziennie przychodzi tu 200 osób. Wchodzą na dwie tury, bo wszyscy chętni się nie mieszczą. Już po obiedzie. Krzesła poustawiane na stolikach, trzeba tylko podłogę na mokro umyć – opowiada. Ale tak naprawdę prawdziwe królestwo brata Mirka jest niedostrzegalne dla oczu. - W jadłodajni mają panować Boże zasady. Bo to jest dom Ojca, a nie jakaś speluna. Dlatego chcę doprowadzić do jedności bezdomnych, kuchni i zakonu - wyjaśnia brat. – Chodzi mi o to, abyśmy wszyscy żyli w duchu Ewangelii.

Nieśmiertelniki dla bezdomnych

Kapucyni służą tu bezdomnym od co najmniej stu lat. Na Miodowej, w barokowym kościele Przemienienia Pańskiego, kończą się właśnie rekolekcje. W tym roku zakonnicy postanowili wręczyć bezdomnym nieśmiertelniki, blaszki na łańcuszkach, z imieniem i nazwiskiem. - Bo oni są nieśmiertelni. Wielu z nich nie myśli o śmierci. Żyją z dnia na dzień pogrążeni w beznadziei. Chcemy im przypomnieć, że w niebie czeka na nich lepsze życie – wyjaśnia brat Piotr Wardawy, kapucyn. Łańcuszek i zawieszona na nim blaszka ma jeszcze adres kościoła na Miodowej. I krótką modlitwę: „Jezu, zbaw mnie”, która ma im przypomnieć, do kogo wołać w godzinie śmierci. – W ubiegłym roku na cmentarzu Południowym w Warszawie pochowano aż 36 osób w bezimiennych grobach – mówi brat Piotr.

Bo post może najwięcej

Nieśmiertelniki, po które zgłosiło się już kilkadziesiąt osób, mają więc nie tylko służyć ewangelizacji, ale też pomóc w ustaleniu tożsamości bezdomnego. - Bezdomni chcą coś mieć: krzyżyk, medalik z rekolekcji traktują jak świętość. Mogą wszystko stracić, ale o te święte rzeczy walczą. Bo im się kojarzą z miłością i dobrem, z Bogiem. Nieśmiertelnik to też taki znak – mówi brat Piotr.

 

Kapucyni pomagają osobom bez dachu nad głową materialnie, ale troszczą się również o ich dusze. – Nie chodzi tylko o to, aby dać bezdomnemu jeść, ale żeby dać mu motywację do zmiany. Mamy więc duszpasterstwo dla osób bezdomnych, organizujemy im rekolekcje, modlimy się za nich i z nimi. Zmartwychwstanie to przecież każda zmiana na lepsze – wyjaśnia brat Piotr. Modlitwa i post mają największą siłę, dlatego już po raz drugi kapucyni zorganizowali też 40-godzinny post o chlebie i wodzie w intencji bezdomnych. – Taką inicjatywą zainteresowali się głównie młodzi ludzie, którzy w ten sposób chcieli włączyć się w pomoc ubogim – wyjaśnia Anna Niepiekło z Fundacji Kapucyńskiej im. bł. Aniceta Koplińskiego.

Aksamitna teologia

Brat Mirek sztorcuje bezdomnych. Szczególnie tych cwańszych z początku kolejki po darmową zupę. Tłoczą się przy wejściu do jadłodajni licząc, że dostaną posiłek szybciej. Nazywa ich starymi wiarusami, bo od kilku lat ciągle tu przychodzą. – Ustawcie się w kolejce i dajcie przykład. Bo to wy jesteście torami, a ja podkładem. Wy po torach prowadzicie tych, co świeżo przyszli – tłumaczy. Nie zawsze słuchają. Ale i na nich brat ma swoje metody. Ewangeliczne. – Nie od pierwszego, a od ostatniego numerka zacznę wydawać posiłek. Bo tam zawsze stoją równo – dodaje brat.

Brat Mirosław dniami i nocami myśli, jak opowiedzieć bezdomnym o Jezusie. – Teologia dobra jest do aksamitnej poduszki, ale jak im to powiedzieć, żeby zrozumieli? I wymyślił. Na początek, na każdej ze stu kartek, które daje ubogim przy wejściu, napisał krótki cytat – własnym językiem np. „uwierz, a twoje słabości znikną”, „słuchaj swojego serca, bo przed nim nie uciekniesz”. Na każdej co innego. Później na odwrocie zaczął pisać dłuższe fragmenty. Inspirował się Ewangelią, cytatami z gazet, ale przede wszystkim własnym sercem. – Żeby ich zacząć ruszać, żeby zobaczyli, że da się wyjść na prostą – tłumaczy brat Mirek. – Sam kiedyś byłem takim jednym z kolejki po zupę. Jezus wyciągnął mnie z mojego grobu. I co? Jestem szczęśliwszy niż niejeden bogacz – wyznaje.

 

Wielkanoc z połówką chleba

O swoim dawnym życiu brat Mirek opowiada ze wstydem. – Ech, różne się rzeczy wtedy robiło. Przez 18 lat pracowałem jako parobek w Świętokrzyskiem. Był alkohol, dyskoteki, karty tarota, astrologia, czasami nawet coś się ukradło – wylicza. Najbardziej boli go ten tarot. Kiedy było mu naprawdę ciężko, zadzwonił do wróżki Joanny, która poleciła mu kupić karty. Kupił, ale nigdy ich nie postawił. Wcześniej wpadł mu w ręce wywiad z egzorcystą, który przestrzegał przed konsekwencjami takiej zabawy. Pierunem karty spalił, ale niesmak pozostał. – Czułem, jakbym przestał ufać Jezusowi – wyznaje po latach.

A Bóg? Brat Mirek twierdzi, że już wtedy się o niego upominał. Wykrzyczał chlebodawcy, że łamie siódme przykazanie. Wyjechał do Warszawy. Do pracy już nie wrócił. Cały następny rok spędził w parku, na ławce. Łatwo nie było. Rano budziły go miejscowe psy, Wielkanoc spędził z połówką chleba i wodą, na jesieni przykrywał się liśćmi. Codziennie chodził na Miodową na zupę. Ale do Boga na początku wrócić było trudno. Dwa tygodnie zbierał się, zanim wszedł do kościoła. W końcu się przełamał. Zapisał się do Odnowy w Duchu Świętym. Chodził także na czwartkowe spotkania dla bezdomnych organizowane przez braci kapucynów.

Bóg wyciągnął mnie z grobu

Choć był już na dobrej drodze, stare zwyczaje jeszcze zostały. Czasami pił na umór. A potem trzy dni spał. Raz obudził się bez niczego. „Dobrze, że chociaż ubranie zostawili” – pomyślał. – W jednej chwili wytrzeźwiałem. Co dalej? Odkryłem w sercu pragnienie, żeby służyć bezdomnym. Kilka dni później stał w kolejce po zupę na Miodowej. Przyszedł brat Piotr Wardawy, kapucyn od bezdomnych i zaproponował pracę. – Wtedy tego nie widziałem, ale Bóg cały czas był przy mnie. Całą tą pokręconą drogą doprowadził mnie do zmartwychwstania. Dlatego chcę być świadkiem, że Chrystus może wyciągnąć człowieka z najgorszego grobu – wyznaje. Czy inni bezdomni mu uwierzą?