Golgota

Victor Loupan, Alain Noel

publikacja 21.04.2011 23:40

Krzyżowanie było najpowolniejszym - a także najbardziej bo­lesnym i hańbiącym - ze sposobów egzekucji stosowanych w grecko-łacińskiej starożytności, stąd wstręt, jaki odczuwała do niego tamta epoka.

Golgota

Fragment książki "Śledztwo w sprawie śmierci Jezusa", który publikujemy za zgodą Wydawnictwa M


W przeciwieństwie do tego, co malowali lub rzeźbili chrześ­cijańscy artyści, rzymskie krzyże nie były wysokie. Nie było to potrzebne, a poza tym byłoby niepraktyczne. Jak twierdzą arche­ologowie, pal wbity w ziemię na stałe (stipes) miał nie więcej niż dwa metry.
Można więc było bez trudności przytwierdzić do niego patibulum. Kładziono je i umocowywano na stipes, tak że całość miała kształt litery T. Stopy skazańca znajdywały się zatem około 60 cm nad ziemią.
Samo ukrzyżowanie było czynnością prostą i nie zabierającą wiele czasu. Po przyjściu do słupa kaźni skazanego kładziono na ziemi, z rękami rozciągniętymi wzdłuż belki. Najpierw przy­bijano je długimi, solidnymi gwoździami w nadgarstku, a więc „w miejscu anatomicznie do tego odpowiednim, w które gwóźdź łatwo wchodził i był przytrzymywany przez kości nadgarstka umocowane naciągniętymi tylnymi wiązadłami pierścieniowymi" (P. Barbet). Następnie podnoszono belkę razem z człowiekiem, trzymając ją za dwa końce, przysuwano do pala i podnoszono na wysokość jego końca, gdzie opadała i zaskakiwała - w jego wyżło­bieniu. Pozostawało jeszcze przybicie stóp skazańca.
„Cenne znalezisko szkieletu ukrzyżowanego imieniem Jehohanania w roku 1968, w dzielnicy Gi'wat ha-Mitwar w Jerozolimie, potwierdza wzmiankowany pośrednio w Łk 24,39-40 fakt przybicia gwoździem również stóp Jezusa [...]". Ta archeologiczna ekshu­macja „przyznaje rację głosom lekarzy kwestionujących możliwość zawieszenia ciała na gwoździach wbitych w dłonie [...] Przez sy­tuowanie blizn Jezusa w nadgarstku nie przeczymy danym ewangelijnym mówiącym o «dłoniach», określenie to można bowiem rozumieć w szerszym znaczeniu. Czy w stopy Jezusa wbito jeden gwóźdź czy dwa? Pozostawiając katom wystarczający margines swo­body w wypełnianiu ich zadania, należy jednak zaznaczyć, że stopy ukrzyżowanego w Gi'wat ha-Mitwar były przybite do krzyża jed­nym gwoździem, przechodzącym przez kość piętową" (S. Legasse).
Patibulum przyniesione przez skazańca na miejsce kaźni kła­dziono na ziemi, a on sam kładł się na nim. Ramiona kaci rozcią­gali równolegle do patibulum, tak by tworzyły kąt prosty z ciałem. Następnie brali miarę i świdrem wiercili dziury w belce. Wiedzieli, że ręce było łatwo przebić, w drewno natomiast gwoździe już tak łatwo nie wchodziły. Potem przybijali jedną rękę, rozciągali drugą i tę także przybijali. Ciało Chrystusa przybrało już, podobnie jak krzyż, kształt litery T, Jego ramiona i patibulum znajdywały się pod kątem prostym w stosunku do ciała. Wtedy podniesiono Go na wysokość stipes, co nadało krzyżowi kształt litery Tau. W tym mo­mencie ciało obwisło, ramiona naciągnęły się, zmieniając kąt z 90° na 65°. Pozostawało jeszcze tylko przybić obydwie stopy, jedną na drugiej, jednym gwoździem, naginając kolana, które od razu osunęły się. Kolana znalazły się w pozycji kąta około 120°, a bio­dra i stopy około 150°. Jeśli, broniąc się przed uduszeniem, ciało unosiło się, opierając się na gwoździu, którym przybite były stopy, wtedy ramiona wracały do pozycji niemal horyzontalnej, mogły się jednak znaleźć najwyżej pod kątem 70° do ciała" (P. Barbet).
Ukrzyżowany umierał więc na tężyczkę mięśniową, powodu­jącą stopniowe duszenie się.
Krzyżowanie było najpowolniejszym - a także najbardziej bo­lesnym i hańbiącym - ze sposobów egzekucji stosowanych w grecko-łacińskiej starożytności, stąd wstręt, jaki odczuwała do niego tamta epoka. To także było powodem, dla którego krzyż stanie się popularnym symbolem chrześcijańskim dopiero po zniknięciu krzyżowania jako przewidzianej w prawie kary.
W opinii Cycerona była to „najokrutniejsza i najstraszliwsza kara śmierci"[1].
„Czyż znajdzie się ktoś taki, kto by wolał topnieć pośród mę­czarni, gasnąć powoli i tylekroć wypuszczać duszę jakby po kro­pelce zamiast wyzionąć ją od razu? Czy znajdzie się ktoś taki, kto by przystawiony do owego nieszczęsnego drewna już okaleczony, już oszpecony i przemieniony w obrzydliwy kadłub, który składa się jedynie z pleców i piersi, kto prócz pala miał już wiele innych sposobności do śmierci, chciał jeszcze przewlekać życie? [...]"[2] -pisze Seneka.
Kallistratus wreszcie twierdzi, że jest to „najstraszniej sza kara, porównywalna jedynie ze spaleniem żywcem"[3].

--------------------------------------

[1] In Verrem II, 5,64, 165.
[2] Listy moralne do Lucyliusza, 101,14, tłum. W. Kornatowski, Warszawa 1998, s. 535.
[3] Digesta, 48,19,28.

Jezus przychodzi na Golgotę

Od razu po przybyciu na miejsce pluton egzekucyjny ułożył na ziemi trzech skazańców i przygwoździł każdego do jego patibulum. Jezusa tak samo, jak dwu pozostałych[4].
Zgodnie z przepisami, przy każdym był również napis (titulus). Umieszczono go i przybito „nad głową" Jezusa (Mt 27,37). „Ani Mateusz, ani Łukasz nie byli obecni przy krzyżowaniu Jezu­sa. Nie był tam również Marek, ten jednak przekazał wspomnie­nia pochodzące od świadków naocznych. Nie ma wątpliwości, że wzmianka o tym napisie (Mk 15,26) pochodzi od bezpośrednich świadków, i razem z J.A. Fitzmyerem można powiedzieć, że «inskrypcja ta jest, o ile nam wiadomo, jedyną rzeczą, którą o Jezusie napisano za Jego życia»... (wbrew sceptycyzmowi R. Bultmanna i E. Linnemanna): traktowanie tej informacji jako pochodnej pytania Piłata w Mk 15,2, co sugeruje ostatni z tych autorów, jest w rzeczywistości odwracaniem kolejności rzeczy).
Jako oficjalna (inskrypcja ta), nie mogła też być wynalezio­na przez chrześcijan; tytuł «Król żydowski» [...] nie występował w teologii Kościoła pierwotnego" (S. Legasse).
Trzej synoptycy podają tu szczegóły, zaczerpnięte później od bezpośrednich świadków sceny:
„Gdy przyszli na miejsce zwane Golgotą, to znaczy Miejscem Czaszki, dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić. Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego sza­ty, rzucając o nie losy. I siedząc tam, pilnowali Go" (Mt 27,33-35).
„Tam dawali Mu -wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać" (Mk 15,23-24).
„Gdy przyszli na miejsce zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie [...] A oni rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy" (Łk 23,33-34).
Czwarty ewangelista, Jan, sam był naocznym świadkiem:
„Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i po­dzielili na cztery części, dla każdego żołnierza jedna część; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzuć­my o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: «Podzielili między siebie szaty moje, a o moją suknię rzu­cili losy». To właśnie uczynili żołnierze" (J 19,23-24).
Jak podają dwaj ewangeliści, zgodnie z obowiązującym zwy­czajem żydowskim żołnierze dali Jezusowi napój, który miał łago­dzić ból. Praktyka ta była sprzeczna z przepisami prawa rzymskie­go dotyczącymi wykonywania wyroków śmierci. W sprzeczności tej egzegeza pozytywistyczna dopatrywała się dowodu nieautentyczności wzmianki o podaniu napoju. Jest to oznaka nadmiernej nieufności do świadków. Ponieważ wiemy, że napój ten poświad­cza Talmud, a tolerowanie lokalnych zwyczajów przez Rzymian potwierdza Józef Flawiusz, bardziej logiczne byłoby nieodrzucanie tego opisu Ewangelii. (Nie musimy w tym „winie" widzieć szczególnej życzliwości mieszkańców miasta dla Jezusa; zwyczaj dotyczył wszystkich skazańców).
Rozdzielenie szat między żołnierzy plutonu (albo przynajmniej pomocników kata) to rzymski zwyczaj, którego istnienie potwier­dzają źródła historyczne. Według przepisów prawa wszystko, co skazaniec miał na sobie w momencie egzekucji, było zabierane jako spolia („łupy").
Co do rzucania losów o tunikę, sprawa jest dyskusyjna. Skrajna egzegeza mówi, że tak samo jak w przypadku napoju mamy tu do czynienia z fikcją literacką. Na poparcie tego przytacza się dwa argumenty: Jan cytuje Psalm 22 (21), co wskazywałoby na jego in­tencje alegoryczne. Poza tym mówi on o „tunice nie szytej" - zbyteczny szczegół, zdradzający przesadną gorliwość o udowadnianie wszystkiego.

--------------------------------------

[4] Pogląd, zgodnie z którym dwóch „łotrów" nie przybito gwoździami, lecz tylko przywiązano do krzyża, nie ma podstaw historycznych.

Jednak ta zamknięta w sobie samej egzegeza wydaje się coraz bar­dziej odchodzić w przeszłość. Współcześni egzegeci kładą większy nacisk na dwie dziedziny:

1. Semantyka. Przytaczanie Starego Testamentu przez ewange­listów nie jest oznaką chęci upiększania (lub zmyślania) jakiegoś epizodu w Nowym Testamencie. Prorokami lub psalmami posłu­gują się oni jako odniesieniami ułatwiającymi podkreślenie donio­słości (wydźwięku) faktu rzeczywistego w wymiarze tajemnicy.

2. Historia faktów materialnych. Podkreślając ich znaczenie - od­chodząc tym samym od postawy doktrynerskiej - badania pro­wadzą do odkrywania nowych rzeczy. Podajmy przykład: według starożytnego autora Izydora z Peluzy (Listy, 1,74) chiton (długa koszula) niezszywany, stanowiący jedną całość był specjalnością tkaczy galilejskich. Czy nie o chitonie Jezusa mówią Ewangelie? Widząc, że ta koszula została zrobiona nie z dwu zszytych ze sobą sztuk materiału, lecz z jednej - oznaka jakości i praktyczności - kierujący się zdrowym rozsądkiem żołnierze wpadli na pomysł, żeby zamiast ją drzeć na cztery części, rzucić o nią losy (Z pew­nością uprawiali gry hazardowe, jak dowodzą tego odkryte przez archeologów graffiti - także -w miejscu dawnej Antonii).

Kto szydził z ukrzyżowanego Jezusa?

Jak już zaznaczyliśmy, Golgota, wzgórze egzekucji, znajdowa­ła się pod murami miejskimi, czyli niedaleko od drogi, z której mieszkańcy Jerozolimy przychodzili zazwyczaj, żeby się przyglą­dać konającym skazańcom. W tym zaspokajaniu ciekawości nie było śladu sadyzmu. Wystarczy pomyśleć o średniowiecznych zwyczajach (przeciągających się po epokę klasycyzmu), żeby zdać sobie sprawę z obycia starożytnych ludów z konaniem skazańców. Nam sama myśl o takim spektaklu wydaje się nie do zniesienia. Anachronizmem byłoby jednak utożsamianie naszej wrażliwości z dawniejszą. Przypomnijmy też, że Żydzi praktykowali kamie­nowanie i że było to zgodne z ich prawem. Prawo okrutne, krwa­we zwyczaje - nie mniej ani bardziej jednak niż pozostałe prawa i zwyczaje epoki starożytnej. W relacjach ewangelijnych nie ma więc jakiejś szczególnej niechęci ich autorów do mieszkańców Je­rozolimy, gdy opisują ich, jak z zimną krwią obserwują agonię Je­zusa na krzyżu. Ciekawość ich nie była wyrafinowana i nie miała specjalnego wpływu na ich ducha.
Ewangelie mówią o wyszydzaniu Jezusa przez „przechodzą­cych". Bardziej konkretny Marek zaznacza, że byli tam obecni także arcykapłani i inni przedstawiciele Sanhedrynu.
Jeśli rzeczywiście tam przyszli, to po to, żeby zamanifestować, że zgadzali się na zabicie Jezusa, nawet jeśli jego wykonawcami byli Rzymianie i (oficjalnie) rzymskie były jego powody.
W zamyśle Josepha Kajafy i Annasza, syna Setiego, demon­strowanie tej zgody wobec tłumów Jerozolimy stanowiło część ich całościowego planu. Byłoby nielogiczne, a nawet niebezpiecz­ne nie zrealizować go do samego końca, to znaczy nie tylko do usunięcia Jezusa spośród żyjących, lecz także do wykorzenienia podziwu, który wzbudzał. A na bieżąco - do zduszenia wszel­kich przychylnych Mu reakcji. Przypomnijmy sobie zwołanie posiedzenia Sanhedrynu; miało ono zapobiec niebezpieczeństwu rzymskich represji. Żeby śmierć Jezusa nie doprowadziła do pod­grzania atmosfery, ale rzeczywiście wywołała ten „uśmierzający" skutek, żydowscy przywódcy musieli być przy niej obecni i zabrać głos. Nie byli lubiani, to prawda. Byli jednak przedstawicielami Prawa. Poza tym, raz przynajmniej w całej tej sprawie, faryzeusze stanęli po stronie elit saduceuszy. Ci cieszyli się sympatią przy­najmniej pewnego odłamu ludności. Przy krzyżowaniu uczeni w Prawie istotnie stali obok arcykapłanów (Mk 15,31) - Jeżeli eks­perci od Prawa, niekwestionowani patrioci żydowscy aprobowali decyzję swych wrogów, kolaborujących arcykapłanów, znaczyło to, że zgładzenie Jezusa rzeczywiście było zgodne z interesem publicznym.

Łukasz pisze, że „zwierzchnicy" szydzili z Ukrzyżowanego. Mateusz i Marek są bardziej dokładni: tymi, którzy szydzili z Jezu­sa, byli „arcykapłani". Z pewnością nie było ich zbyt wielu; więk­szość musiała udać się do Świątyni. Niemniej byli tutaj, skrupu­latnie doprowadzali do końca swój manewr pokierowania opinią publiczną. Czy byli na samej Golgocie, narażając się przez to na utratę czystości? Widzielibyśmy ich raczej na wałach, w otoczeniu „przechodniów", którzy byli może ich ludźmi... W każdym razie drwili „między sobą wraz z uczonymi w Piśmie" - pisze Marek (15,29-30): „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić". Wiemy: te kpiny były komentarzem do napisu na krzyżu. I kalamburem wyszydzającym imię i przydomek Jezusa.
Według Marka także przechodzący naśmiewali się z Jezusa (Mk 15,29-30). U Łukasza natomiast lud zachowuje się bier­nie; z Ukrzyżowanego naigrawają się tylko arcykapłani i uczeni w Piśmie.
„Po jednej stronie lud, po drugiej zwierzchnicy": zasygnalizo­wana przez Łukasza różnica postawy tych dwu grup „zasługuje na baczną, uwagę i uzupełnia inne podobne wskazówki dotyczące Męki (Łk 23,27.48). Tutaj lud poprzestaje na spoglądaniu («patrzył»). Jest «ogłuszony» i «przerażony» (V Taylor) tym, co się sta­ło i do czego się w jakiejś mierze przyczynił... To patrzenie, na razie jeszcze neutralne, stanowi wyraźny postęp, jeśli zestawimy je z postawą «tłumu» czy «ludu» podczas niedawnego procesu: Łk 23,4-5.13.18-23. Jest to jednak także stadium pośrednie, ponieważ przygotowuje czytelnika do sceny, w której to samo «spojrzenie» (ludu) zainicjuje proces nawrócenia (Łk 23,48)" (S. Legasse).
Można to jednak wyjaśnić jeszcze inaczej. „Lud" z pewnością nie był jednolity w swych poglądach. Niektóre grupy były wrogo nastawione do Jezusa, podczas gdy inne były neutralne lub zdez­orientowane.
Dwaj pozostali ukrzyżowani dołączyli się do kręgu mówiących do Jezusa. Scenę tę przedstawił Łukasz. Jeden z nich wykrztusił kilka słów pod adresem Jezusa, treścią nie różniących się od tego, co dookoła krzyczano: „Czyż ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas!". Ta zwięzłość przemawia za autentycznością tych słów.
Drugi ukrzyżowany zareagował inaczej. Powiedział: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa". I te sło­wa są wiarygodne. Jezusa wielokrotnie nazywano „królem" - za­równo lud, jak i żołnierze; na przytwierdzonej do krzyża tabliczce z napisem widnieje ten tytuł. Ukrzyżowany niczego nie wymyślił (Łk 23,39-43).
Mniej pewny jest werset 41. Drugi ze złoczyńców skarcił pierw­szego w słowach brzmiących trochę sztucznie: „Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawied­liwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił". Deklaracja ta ma charakter nazbyt literacki. Jej sens taki jednak nie jest. Wydaje się wiarygodna; ukrzyżowany rozbójnik mógł tę myśl wyrazić w prostszych słowach.
Wracając do przewodniego motywu naszych badań - kto zabił Jezusa, a zwłaszcza dlaczego? - podkreślić trzeba, że epizod dwóch „łotrów" odmiennie nastawionych do osoby Jezusa jest znamien­ny z punktu widzenia centralnego orędzia Ewangelii. Jezus nie został zabity przez „Żydów". On sam jest Żydem, dwaj pozo­stali skazańcy są Żydami, a znaczna część tłumu Żydów asystują­cych tej scenie teraz zajmowała postawę neutralną, wkrótce jednak zareagowała uczuciowo, a nawet wyrażała żal (Łk 23,47n). Jezus budził przychylne wobec siebie postawy we wszystkich warstwach społeczeństwa żydowskiego: u „łotra" (w rzeczywi­stości skazanego na śmierć uczestnika rozruchów), podobnie jak wcześniej wśród pielgrzymów, u faryzeuszy, u bogatych czy u przyjaciół Antypasa. W relacjach Łukasza, Marka i Mateusza już tego samego dnia głębokie poruszenie zdradza nawet rzymski ofi­cer plutonu. Wszystko to składa się na jedno i to samo orędzie: Jezus był w mniejszym lub większym stopniu ofiarą wszystkich, przyszedł jednak, żeby ich wszystkich zbawić. Ewangelie nie mó­wią nic innego.

 

Odwaga kobiet

Jezusa nie opuścili wszyscy uczniowie i uczennice. Ewangelijne opisy Męki kierują uwagę na obecność zwłaszcza tych ostatnich.
„Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa, oraz Salome. One to, kiedy przebywał w Galilei, towa­rzyszyły Mu i usługiwały. I było wiele innych, które razem z Nim przyszły do Jerozolimy". Tyle Marek (15,40-41).
Podobną relację znajdujemy u Łukasza i Mateusza.
Synoptycy filmują całą tę scenę z daleka. Kamera Łukasza, od­dalona od krzyży, omiata pejzaż, ukazując „tłumy, które się zbiegły na to widowisko" (w. 48), a następnie pokazuje grupę uczniów, którzy „stali z daleka".
Kamera Jana była natomiast ustawiona w pobliżu Kalwarii. Uj­muje kilka osób bliskich Jezusowi, które opuściły grupę uczniów i podeszły do krzyża - fakt, który przemilczają synoptycy.
„Można myśleć, że na początku pozostawali dalej od strasz­liwego widoku, później jednak zbliżyli się do krzyża. Żołnierze nie mieli najmniejszego powodu, żeby odpędzać tę grupkę krew­nych i przyjaciół, ponieważ czynność krzyżowania została ukoń­czona i zbliżała się śmierć" (J. Blinzler).
Scena, która się wtedy rozegrała, stanowi szczyt Ewangelii Jana (J 19,25-27): „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i sio­stra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego mi­łował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja»".
„Jeszua wie, że wszystko dokonało się" (zob. J 19,30).
Czy człowiek na krzyżu może tak mówić?
„W traktacie Miszny Jewamot 16,3b stwierdza się, że akt zgonu ukrzyżowanego jest pozbawiony wartości, jak długo ten jest przy­twierdzony do krzyża. Można więc przypuścić, że «ukrzyżowany może żyć jeszcze dość długo i nawet w tej straszliwej sytuacji da­wać dyspozycje dotyczące jego ostatniej woli, tak jak to uczynił Jezus według J 19,26»" (J. Blinzler, przytaczający tu słowa K.H. Rengstorfa).

Jezus w agonii, konający

Ku zdziwieniu nawet Piłata Jezus umrze po około trzech go­dzinach (Mk 15,44). A więc śmierć Jego nastąpiła bardzo szyb­ko, w każdym razie szybciej niż zgon dwu pozostałych tego dnia ukrzyżowanych, którym żołnierze będą musieli połamać golenie, by nie mogli się już podnosić i oddychać.
„Jak pisze Orygenes, nierzadko zdarzało się, że żyli jeszcze całą noc i przez następny dzień. Pewien arabski tekst poświadcza, że w 1247 roku w Damaszku jakiś ukrzyżowany żył około dwóch dni. Przytaczane są inne jeszcze podobne przypadki, ale są one mniej pewne. Zdarzało się nawet, że zdejmowano z krzyża ofiary, które nie skonały na nim. Przytaczane są dwa takie kazusy: urzęd­nika Dariusza i Chereasa. Najciekawszy jest jednak przykład, o którym opowiada Józef Flawiusz. Podczas oblężenia Jerozolimy w 70 roku podczas jego nieobecności trzech jego przyjaciół zosta­ło uwięzionych przez Rzymian i powieszonych na krzyżu. Gdy Józef wrócił wieczorem, natychmiast poprosił Tytusa i uzyskał ze­zwolenie na zdjęcie ich z krzyża. Dwu z nich lekarzom nie udało się przywrócić do życia, trzeci jednak przeżył. Otóż dwóch pierw­szych przybito do krzyża gwoździami, trzeciego natomiast tylko przywiązano sznurami [...] Jak twierdzi Józef, tacy przywiązani konali wolniej niż przybici gwoździami i można było ich łatwiej reanimować" (P. Barbet).
Czemu zatem i komu należy przypisać ten szybki zgon Jezusa?

Anatomopatolog Pierre Barbet tak wyjaśnia wnioski, do któ­rych doszedł po dziesiątkach lat studiów nad Męką:
„Cała seria okoliczności - a niektóre z nich są uważane za przyczynę śmierci - złożyła się na osłabienie Jego fizycznej od­porności. A doświadczenie fizjologiczne mówi nam, że seryjne bolesne doznania nie sumują się, lecz należy je w pewnej mierze mnożyć przez siebie (działanie kolejnych bodźców obniża próg odporności).
Już w przeddzień Męki, w Ogrodzie Oliwnym, Jezus przeżył straszliwą agonię moralną, która pociągnęła za sobą dwa następ­stwa. Pierwsze - to znaczne obniżenie odporności życiowej, bę­dące skutkiem krwawienia całą powierzchnią ciała. Do tego dołą­czył się nienormalny stan skóry, która przez wykrwawienie drogą gruczołów potowych na całej powierzchni ciała, uległa osłabie­niu, była obolała i w konsekwencji stała się mniej odporna na akty przemocy i ciosy zadawane w ciągu nocy i następnego dnia, aż po biczowanie i ukrzyżowanie".
(Biczowanie było niesłychanie traumatycznym szokiem dla or­ganizmu. Jezusa okładano nadto pięściami i kijami, nie szczędzącgłowy. Nałożenie korony cierniowej wywołało kolejny upływ krwi).
Co działo się z Jezusem po ukrzyżowaniu, z fizjologicznego punktu widzenia? Odczuwał oczywiście potworny ból, który mógł pociągnąć za sobą spadek ciśnienia tętniczego.
„Nie ma żadnego powodu, by domyślać się u Jezusa jakiejś choroby serca. Jak później zobaczymy, w takiej hipotezie byłoby absolutnie niemożliwe pojawienie się skrzepów i wypływ osocza [...]. Nastąpiła bez wątpienia hydroperykardia[5]; tą sprawą zajmie­my się dokładniej przy omawianiu przebicia serca. Jak twierdzi Judica, była ona, być może, następstwem pourazowego zapalenia osierdzia, które szybko się rozwijało na skutek uderzeń w klatkę piersiową, szczególnie podczas biczowania. Wysięk ten powodo­wał straszliwe bóle i stany lękowe i można przypuszczać, że on właśnie doprowadził do szybkiego zgonu [...]". WXX wieku inni lekarze „wysunęli hipotezę, że połknięcie odrobiny wody mogło u ukrzyżowanego spowodować śmiertelne omdlenie. Przytacza się tu przykład mordercy Klebera, który, wbity na pal, umarł w ten właśnie sposób: «Gdy tylko wypił, wydał okrzyk i "wyzionął ducha». Łatwo możemy tu oczywiście ulec pokusie zestawiania tego faktu z podaną Jezusowi gąbką nasączoną winnym octem [...]. Straż miała do dyspozycji pełne jego wiadro. Według Marka i Ma­teusza, wydaje się, że zmarł On właśnie po otrzymaniu tego napoju [...] Według Jana, Jezus powiedział jeszcze kilka słów po wypiciu go (jeśli rzeczywiście pił), i nie był to zgon natychmiastowy, po­dobny do zgonu owego wbitego na pal".
„Wszystko, co dotychczas wyjaśnialiśmy, stanowi przyczynę osłabienia i bólu, które mogły tylko przyśpieszyć agonię. Brak nam jeszcze rozstrzygającej przyczyny zgonu, tej, która niezależ­nie od innych uprzednich czynników wcześniej czy później po­wodowała śmierć ukrzyżowanych.
Przyczyną tą, powiedzmy od razu, było uduszenie [...]. Trwale uniesienie ramion, a więc pozycja umożliwiająca wdech, pociąga za sobą częściowe unieruchomienie żeber i bardzo utrudnia od­dychanie. Ukrzyżowany ma wrażenie stopniowego duszenia się [...] Serce musi wtedy pracować intensywniej, jego bicie staje się coraz szybsze i coraz słabsze. Następstwem tego jest stan pewnej stagnacji w naczyniach całego ciała. A «ponieważ osłabieniu ulega natlenianie źle funkcjonujących płuc, nadmiar kwasu węglowego powoduje podrażnienie włókien mięśniowych, a w konsekwencji swoisty stan tężyczkowy całego ciała» (cyt. za: dr Le Bec, Le supplice de la croix).
Tak więc wszyscy ukrzyżowani umierali na skutek uduszenia, po długim okresie walki. Ażeby złapać oddech, skazaniec mógł oprzeć się na stopach przybitych do stipes, unieść się całym ciałem, tak by ramiona, tworzące dotąd kąt około 65°, przybrały pozycję horyzon­talną. Ręce nie były wtedy naciągane ciężarem całego ciała, skurcze słabły, ukrzyżowany odzyskiwał na chwilę oddech i przestawał się dusić.

--------------------------------------

[5] Wysięk osierdziowy w osłonie serca.

Po jakimś czasie kończyny dolne były już tak osłabione, że ciało opadało i wracało uczucie duszenia się. Cała agonia przebie­gała więc w rytmie kolejnych osunięć i podźwignięć, duszenia się i oddychania. Zrozumiałe, że ktoś tak krańcowo wyczerpany jak Jezus, nie mógł zbyt długo toczyć tej walki [...].
Według badań dr. Hermanna Móddera zgon spowodowała za­paść (collapsus) ortostatyczna (synkopa) będąca skutkiem pozycji zawieszenia. Na skutek niewydolności krążenia musiała się za­trzymać praca serca i życiowych ośrodków mózgowych.
Heinz Zimmermann sądzi, że niewydolność krążenia nie do­tyczyła mózgu, lecz serca. Wskazywałby na to fakt, że Jezus do ostatniego tchu zachował przytomność [...] W związku z tym, «oprócz innych męczarni przeżywał trwogę egzystencjalną i po­czucie unicestwienia właściwe chorym na ostre zapalenie tętnic wieńcowych». Inny lekarz, Engelbert Sons, jest zdania, że śmierć na krzyżu sprowadza zatrzymanie pracy serca, organu w takiej sy­tuacji najbardziej doświadczonego. Centralny system nerwowy działa bez zakłóceń do samego końca".
Wniosek „medyczno-prawniczy": przyczyną śmierci Jezusa, która nastąpiła na skutek skurczu tężyczkowego wszystkich mięś­ni i/albo zawału serca, był ustalony przez Rzymian rodzaj egzeku­cji. Szybki zgon nastąpił z przyczyny osłabienia skazańca, spowo­dowanego biczowaniem przy użyciu rzymskiego flagrum, zgod­nym z normalną rzymską procedurą. Czy fizjologiczne osłabienie Jezusa wynikało również z tego, co miało miejsce w Getsemani? Tutaj jesteśmy skazani wyłącznie na domysły.
Uprzednich doświadczeń Jezusa z ludźmi Kajfasza nie moż­na oczywiście zaliczać do fizycznych przyczyn Jego śmierci. Piętnowanie członków straży i sług arcykapłana równałoby się zniekształcaniu tekstów. Ewangelie mówią tu nie o fizycznym znęcaniu się nad Jezusem, lecz o zniewagach i obelgach. Przed doświadczeniem u Piłata traumatycznego szoku wywołanego bi­czowaniem i egzekucją Jezus spędził ciężką noc u arcykapłana ży­dowskiego - to wszystko, co można powiedzieć.
Wróćmy do ostatnich chwil Jezusa.
Rzekł: „Pragnę".
A potem: Eloi, Eloi, lema sabachthani!; „Boże mój, Boże mój, cze­muś Mnie opuścił?" (Mk 15,33-36). Niektórzy ze stojących obok, słysząc to mówili: „Patrz, woła Eliasza!". Ktoś pobiegł i nasyciwszy gąbkę octem umieścił na trzcinie i dawał Mu pić, mówiąc: „Pocze­kajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć".
Opisana przez trzech ewangelistów scena z octem do tematu „rzymska armia w Judei" dorzuca dwa dodatkowe szczegóły.
Najpierw sprawa gąbki. Podany Jezusowi ocet to posca - wiejski napój w Italii, powszechnie używany przez rzymskich żołnierzy. Jan mówi zresztą o naczyniu pełnym octu, stojącym w pobliżu krzyża. Ta posca i naczynie nie różnią się od tego, co jeszcze na początku minionego wieku widywano u włoskich żniwiarzy; „gąb­ka" służyła po prostu do przykrywania naczynia.
Przyjrzyjmy się teraz reakcji żołnierzy na słowa Jezusa.
W poprawnym języku aramejskim Boga wzywa się słowami: Elai, Elai, Eliasza natomiast nazywano Elijah. Ponieważ Marek wprawdzie przekłada Eloi na „Boże mój", niemniej w usta słucha­czy wkłada słowa: „woła Eliasza", niektórzy wyprowadzają stąd wniosek, że cała ta scena jest fikcyjna.
Zapominają, że w konwulsjach agonii ukrzyżowany nie może wysławiać się tak wyraźnie jak profesor dykcji.
Orzekając, że ta historia z Eliaszem „jest tylko kiepskim ka­lamburem pierwszych grekojęzycznych redaktorów chrześci­jańskich", niektórzy chrześcijańscy egzegeci chcą pouczać Andre Chouraqui, który akceptuje Eloi lub Elohai i przekłada je na „mój Elohim" (Bóg), a następnie w usta słuchaczy wkłada słowa: „Woła Elijahu" (Eliasz).
Trzeba się jeszcze ustosunkować do hipotezy wysuniętej przez szkołę Formgeschichte (Harold Sahlin i Thorleif Boman) i przyjętej przez Xaviera Leon-Dufoura, zgodnie z którą Jezus powiedział po aramejsku eli atta, „Jesteś moim Bogiem", a słuchacze mogli te słowa zrozumieć jako eliyyah ta, „Eliaszu, przyjdź!".

„W tym zawołaniu, które znaleźć można w wielu psalmach, Jezus w chwili śmierci dał wyraz nie zatrwożeniu, lecz swej uf­ności. Rzecz ciekawa, hipoteza ta, na drodze jakiejś egzegetycznej akrobacji, nawiązuje do wyjaśnienia aż do końca XIV wieku czę­sto spotykanego u Ojców i u autorów dzieł z zakresu duchowości: mimo wszystko to zawołanie Jezusa poświadcza Jego trwałą we­wnętrzną więź z Bogiem. Zawołał przecież «Boże mój!»
Ze względu na «trudny» charakter tych słów Jezusa u Mateusza i Marka należałoby je raczej uznać za autentyczne. Dobrze współ­brzmią one z paroksyzmem cierpień fizycznych i moralnych Je­zusa. Twierdzenie, że ukrzyżowany, konający na skutek uduszenia, nie potrafiłby wypowiedzieć nawet kilku słów, jest sprzeczne z powszechną obserwacją: paradoksalnie, konający często odzy­skują siły niezbędne do ostatniej deklaracji czy ostatniej modlitwy. Mimo wyrażanych niekiedy wątpliwości co do tego punktu, nie sposób w tym zawołaniu nie rozpoznać słów Psalmu 22,2. Po­wtarzając słowa psalmisty, Jezus ogłasza, że w Nim spełniło się przeznaczenie cierpiącego Sprawiedliwego, Sługi, który musi do­znać samotności i całkowitego opuszczenia, ażeby wypełnić swe posłannictwo"[6] (Ch. Augrain).
Czego więc uczy nas człowiek podający ocet?
Niektórzy obecni (nie wiemy kto) opatrzyli słowa Jezusa ko­mentarzem: „Eliasza woła". Człowiek podający ocet tylko powta­rza ten komentarz. Dołącza go do sarkastycznej wypowiedzi in­nych stojących wokół krzyża: „niechże teraz zejdzie z krzyża, jeśli może". I dodaje od siebie: „Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć". Chce jednak napoić umierającego. Ta mie­szanka braterskości i cynizmu brzmi autentycznie w ustach żoł­nierza. Gdyby nie ona, inni nie pozwoliliby mu dotknąć naczynia. „Nie miał odwagi okazać dobroci bez jakiegoś ustępstwa na rzecz szyderców" (J. Blinzler) - tych „innych", którzy chcieli mu prze­szkodzić w podaniu napoju cierpiącemu (u Mateusza).
Człowiek podający ocet z grubsza orientował się, kim jest Elijahu, albo też wziął go za jakieś bóstwo. Nie różnił się od pozo­stałych pomocniczych żołnierzy Piłata - Syryjczyków mówiących dialektem aramejskim, odmiennym od używanego w Judei czy Galilei.
Jezus wypił ocet i skonał.
„A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Dokonało się!». I skło­niwszy głowę oddał ducha" (J 19,30).
„Jezus zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. A zasło­na przybytku rozdarła się na dwoje, z góry na dół. Setnik zaś, który stał naprzeciw Niego, widząc, że w ten sposób wyzionął ducha, rzekł: «Istotnie, ten człowiek był Synem Bożym»"' (Mk 15,37-39).
„Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i oddał ducha. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; zie­mia zadrżała i skały zaczęły pękać [...] Setnik zaś i jego ludzie, którzy trzymali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, ten był Synem Bożym»"(Mt 27,50).
„Było już około godziny szóstej. Ciemności okryły całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym gło­sem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego. Po tych słowach wyzionął ducha. Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu, mówiąc: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy». Wszyst­kie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, powracały, bijąc się w piersi" (Łk 23,44-49).
Synoptycy podają więc, że chwili śmierci Jezusa towarzyszyły „kosmiczne wstrząsy", w wyniku czego „rzymski oficer uznał, że «był to Syn Boży». Fakt znamienny: nie było powodu, żeby set­nik miał jakieś biblijne pojęcia; dla niego «Syn Boży» to najpierw i przede wszystkim Cezar, któremu oddawał cześć" (E. Nodet).

--------------------------------------

[6] Dictionnaire encydopedique de la Bibie, dz. cyt.

Całe pokolenia chrześcijan wyprowadzały wniosek, że setnik doznał poruszenia łaski.
W późniejszych czasach pokolenia hiperkrytycznych pozytywistów wyciągały z tego wniosek przeciwny. Twierdzili, że opo­wiadania biblijne są fikcyjne (gdyż to „nawrócenie się setnika" było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe).
Pytanie, które należałoby postawić, brzmi następująco: Co set­nik zobaczył, że tak głęboko go to poruszyło? Co odczuł, kiedy usłyszał wołanie Jezusa? Co go tak poraziło, że powiedział coś tak dziwnego i niebezpiecznego dla jego kariery?
Wyjaśnia nam to Marek (15,27-32). Setnik, pisze on, „stał na­przeciw" Jezusa - tak jakby nic innego nie widział, tylko Jego.
„Jeśli chcemy rozwiązać problem, jaki nasuwa zdanie: «widząc, że w ten sposób wyzionął ducha», musimy zwrócić uwagę na ten właśnie ostatni punkt. Czy jest to aluzja do ciemności, do ostat­niego zawołania Jezusa [...] czy może do wszystkich okoliczności tej śmierci?" (S. Legasse).
„Pewne jest, że Jezus do ostatniego momentu zachował jasną świadomość i że myśli konającego zwracały się ku Jego niebie­skiemu Ojcu" (J. Blinzler).
Rzymianin przygląda się więc - ze zdumieniem, jak uważa Blinzler - tej agonii, niepodobnej do żadnej innej:
„Nie było w niej nic, co ukrzyżowanie czyniło czymś tak ok­ropnym; nie było krzyku wściekłości i cierpienia, nie było gwał­townych przekleństw [...] Zamiast złorzeczyć swym katom, Je­zus prosi niebo o przebaczenie im. Zamiast poddać się rozpaczy, modli się i oddaje w ramiona Boga.
Rzymski setnik nadzorował egzekucję, dlatego stał naprzeciw Jezusa i mógł dokładnie obserwować wszystkie etapy dramatu. W konsekwencji śmierć ta wywarła na nim tak silne wrażenie, że zawołał: «Istotnie, ten człowiek był Synem Bożym».
Idea metafizycznego Syna Bożego pogańskiemu setnikowi musiała być całkowicie obca, a o mesjańskim tytule «Syn Boży» zapewne nawet nie słyszał.
Słyszał tylko o roszczeniach Jezusa do «boskiego» synostwa. Tytuł ten rzeczywiście odgrywał główną rolę w procesie żydow­skim, wspominano o nim (mimochodem przynajmniej) w pro­cesie rzymskim, a wreszcie powtarzali go szydercy u stóp krzyża. Teraz rzymski oficer w niezwykłej śmierci Jezusa znalazł potwier­dzenie, że ta nadzwyczajna deklaracja zasługiwała na wiarę.
Słowa setnika u stóp krzyża stanowią pierwszą po zakończeniu procesu opinię o nim, sformułowaną przez bezstronnego świad­ka" (J. Blinzler).
„Trzy ostatnie słowa Jezusa na krzyżu dadzą się doskonale ująć w jedną całość. Pierwsze jest wyrazem buntu w chwili opuszcze­nia przez Boga; Jezus jawi się tutaj jako nowy Hiob. Drugie zda­nie ukazuje Go jednak jako poddanego już woli Bożej, dokładnie «w cieniu Sługi Bożego». Trzecie, «dokonało się», odpowiada Me­sjaszów cierpiącemu, który teraz nie ma już nic wspólnego ze Sługą Bożym" (S. Ben-Chorin).

W tym samym czasie w Jerozolimie...

Podczas gdy Jezus konał na krzyżu, w Świątyni panował nie­zwyczajny ruch. Jeśli trzymamy się chronologii Jana, było to wiel­kie popołudnie składania ofiar.
„Po południu członkowie Sanhedrynu, którzy wczesnym ran­kiem zaprowadzili Jezusa do Piłata, żeby jak najszybciej nadać bieg sprawie, teraz, podobnie jak wszyscy pielgrzymi, udają się do Świątyni, ażeby złożyć w ofierze i w stanie czystości, u schyłku dnia, spożyć baranka paschalnego (Pesachim 10,1). Kiedy miano­wicie 14 nisan przypadał w piątek, a 15 był szabat, wtedy posługę świątynną antycypowano. Plan składania ofiar przedstawiał się następująco:

1. O wpół do siódmej (o dwunastej trzydzieści): codzienna ofiara wieczorna Tamid składana przez kapłanów.

2. Bezpośrednio po tym: ofiary Pesach (baranka paschalnego) składane przez samych wiernych (Pesachim 5,10).

Niezbędne więc było popołudnie, aby «przygotować święto», a przede wszystkim związaną z nim wieczorną ucztę" (J. Genot-Bismuth).
Jeśli ukrzyżowanie Jezusa miało rzeczywiście miejsce 14 nisan (zgodnie z chronologią Jana), wynika stąd, że Jezus został ukrzyżo­wany w godzinie składania codziennej ofiary, a umarł w godzinie, o której tysiące wiernych dopełniały obrzędu ofiary paschalnej.
Od razu po zgonie Jezusa obecni jeszcze w miejscu egzekucji arcykapłani szybko powrócili do Świątyni, gdzie ich nieobecność w taki dzień była czymś nienormalnym. Reszta tłumu postąpiła podobnie. Teraz każdemu pozostało akurat tyle czasu, żeby pójść do Świątyni, zakupić baranka i przyłączyć się do trzeciej (i ostat­niej) grupy wiernych wpuszczanych na teren świątynny w celu zabicia baranka. W tym celu należało przejść z zachodu na wschód miasta, wspiąć się po ogromnych schodach Świątyni, stanąć w ko­lejce na dziedzińcu, gdzie sprzedawano zwierzęta, odstać drugą kolejkę przy Bramie Nikanora itd. Nie było ani minuty do stra­cenia.
Pielgrzymi, którzy już zabili swego baranka i odchodzili ze Świątyni z przeznaczonym na ten wieczór posiłkiem paschalnym, śpieszyli do swego miejsca zakwaterowania i nie mieli powodu, żeby kręcić się w pobliżu miejsca egzekucji.
Okolice Golgoty opustoszały więc, reszta gapiów rozeszła się i na wałach nie było już prawie nikogo. Zdjęcie Jezusa z krzyża dokonało się niemal bez świadków.
A Piłat? Prawie o nim zapomnieliśmy...
Po południu niewątpliwie wracał jeszcze myślami do sprawy Jezusa. W tym mieście pełnym teraz pielgrzymów z całego świata namiestnik Judei miał jednak inne zmartwienia. Poznaliśmy go jako człowieka autorytarnego i skrupulatnego. Z pewnością za­dbał więc, żeby go informowano z godziny na godzinę o wyda­rzeniach.
Mniej więcej kwadrans po dwunastej, gdy załatwił już sprawę skazania na ukrzyżowanie dwóch pozostałych i zobaczył, że oddział opuszcza esplanadę Gabbata, namiestnik z pewnością spożył posiłek, nie opuszczając swego miejsca. Taki był rzymski zwy­czaj[7]. Otrzymywał meldunki, nie miał jednak najmniejszej ocho­ty ponownie słuchać o ukrzyżowaniu; wystarczały mu słowa: „nic nowego". Możliwe, że od setnika plutonu egzekucyjnego usłyszał coś trochę innego. Nigdy nie dowiemy się, ani jakie tajemnicze zjawiska miały miejsce w chwili śmierci Jezusa, o których jest mowa w Ewangeliach, ani co Łukasz chciał powiedzieć, twier­dząc, że ludzie bili się w piersi. Nie było „poruszenia wśród ludu" ze względu na Jezusa, stwierdza Etienne Nodet: „Jego śmierć w jednym momencie przekreśliła wspaniałe nadzieje, które mógł wzbudzić; nastroje tłumów są zmienne".

--------------------------------------

[7] Uderzający jest kontrast między legendą „orgii rzymskich" a niezwykłą prostotą codziennego życia tych ludzi. W rzeczywistości spożywali jeden (praw­dziwy) posiłek w ciągu dnia.