Zwyciężyłaś, Najlepsza Matko

ks. Sławomir Czalej; GN 24/2011 Gdańsk

publikacja 02.08.2011 22:33

– Z kardynałem Wyszyńskim spotykałem się jako kleryk podczas jego odwiedzin w seminarium. A już tak bardziej osobiście po moim wyjściu z więzienia w 1966 r. – mówi ks. infułat Stanisław Bogdanowicz.

Zwyciężyłaś, Najlepsza Matko Ze zbiorów gdańskiego Seminarium Duchownego Diecezjalne wydarzenia z udziałem kard. Wyszyńskiego – U góry: Wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę nowego gmachu seminaryjnego, 14 października 1973 r. Poniżej: Poświęcenie seminarium, 4 stycznia 1958 r. Po lewej bp Edmund Nowicki, po prawej ks. Antoni Baciński CM, pierwszy rektor gdańskiego seminarium.

Trzydzieści lat po śmierci jednego z najwybitniejszych Polaków, 4 czerwca, w auli Komisji Krajowej „Solidarności” odbyła się konferencja. Tematem były związki kardynała Stefana Wyszyńskiego z Pomorzem Gdańskim, a także jego wielki wpływ na powstanie NSZZ „Solidarność”.

Autorytet ponadczasowy

Przed ponad trzydziestu laty obecny sekretarz Komisji Krajowej „Solidarności” Jacek Rybicki stał pod bramą stoczni, pełen obaw i nikłych nadziei. W tamtym czasie dla młodych ludzi kard. Wyszyński był oczywiście autorytetem i sumieniem. – Ale już wówczas nauczycielem stał się dla nas Jan Paweł II, przyjaciel młodych. Tak, jakbyśmy chcieli szybciej odnowić oblicze ziemi – wspomina Rybicki. Jego zdaniem, młodzież, która nie pamiętała czasów stalinowskich i dojrzewała w latach 70. XX wieku, nie zawsze rozumiała ponadczasowe przesłanie Prymasa Tysiąclecia. – Dzisiaj, z perspektywy czasu, jestem przekonany, że Jan Paweł II mówił to samo co on, tylko że inaczej – konstatuje.

Mówiąc o związku prymasa Wyszyńskiego z „Solidarnością”, Jacek Rybicki przypomniał bardzo ważny fakt: to właśnie przezorność kardynała pomogła w rejestracji związku. – Zasugerował, żeby w nazwie nie dawać słowa „wolne”, ale zastąpić je słowem „samorządne” i w ten sposób nieco ugłaskać komunistyczne władze – wyjaśnia. Nie zawsze jednak ludzie – nie tylko młodzi, ale i związkowcy – rozumieli prymasa.

26 sierpnia 1980 r. – jak co roku – kardynał Stefan Wyszyński – udał się na Jasną Górę. – To był ciemny okres strajku. Jeszcze nie przechyliła się szala w stronę porozumienia – wyjaśnia kontekst historyczny. Wszyscy czekali z nadzieją na to, co powie kardynał z jasnogórskich murów. Nie tylko stoczniowcy, robotnicy, ale i komunistyczne władze. W kazaniu – jak w soczewce – skupia się późniejsza relacja prymasa do „Solidarności” czy do ludzi pracy. – Homilia wówczas wygłoszona była wielkim rachunkiem sumienia i ponadczasowym wskazaniem drogi. Zarówno dla komunistycznych władz, jak i dla strajkujących. Także dla światowej opinii publicznej i naszych sąsiadów – przypomina Rybicki. Prymas m.in. wskazał na zagrożenia wynikające z manewrów wojsk Układu Warszawskiego bez udziału Ludowego Wojska Polskiego. Mówił ponadto o historycznym doświadczeniu, o obowiązkach narodu, o porządku religijno-moralnym, o ładzie życia rodzinnego, wreszcie o porządku życia społeczno-zawodowego.

– My wtedy żyliśmy atmosferą bramy stoczni i oczekiwaliśmy, że prymas nawiąże do tego, co jest tu i teraz – wyjaśnia związkowiec. Tymczasem Prymas Tysiąclecia wspominał o systemie wartości, który ze swej istoty jest ponadczasowy. Nie może więc dziwić, że mówił o prawie do swobodnego zrzeszania się, ale i o społecznych kosztach wstrzymywania się od pracy. Powiedział: „Koszty tego argumentu [chodziło o strajk – przyp. S.C.] idą w miliardowe sumy, ciążą nad całą gospodarką narodową i jakimś odwetem godzą w życie całego narodu, rodziny i każdego człowieka”. Jednym słowem, kard. Stefan Wyszyński – który dzień wcześniej spotkał się z pierwszym sekretarzem PZPR Edwardem Gierkiem, obiecującym prymasowi, że jeżeli pozostanie na stanowisku, nie użyje broni przeciw strajkującym robotnikom – został mediatorem między władzą i narodem. – Dlaczego ta homilia jest ponadczasowa? Otóż dlatego, że prymas wychodzi ponad bieżące oczekiwania zarówno władzy, jak i strajkujących. Ukazuje pod względem politycznym całą złożoność ówczesnej sytuacji, a pod względem moralnym nie liczy się tylko rzeczywistość strajkowa, ale całokształt. Od rodziny poczynając, a na państwie, ba, na geopolityce kończąc – podkreśla Rybicki.

Na wieść o podpisanych porozumieniach prymas zanotował: „Przyszła wiadomość, że zostały podpisane umowy. W punkcie 2. prawo do wolnych związków zawodowych i prawo do strajku. W dniu sobotnim zwyciężyłaś, Najlepsza Matko”. Warto przypomnieć, że komunistyczne środki masowego przekazu wyemitowały kazanie w formie okrojonej. Wywołało to nawet złość części strajkujących, którzy uznali, że prymas nie mówi – parafrazując słowa papieża – o nas i za nas. – Niewiele razy widziałam prymasa tak zdenerwowanego. Było nas kilkoro osób. Prymas wstał i wobec nas oświadczył, że protestuje wobec ewidentnej manipulacji reżimowych mediów – wspomina po latach Iwona Czarcińska z Instytutu Prymasowskiego.

W ocenie słów i myśli prymasa konieczne jest zrozumienie jego życiowych doświadczeń: wojny polsko-bolszewickiej z 1920 r., roli kapelana Armii Krajowej w czasie II wojny światowej, w tym traumatyczne doświadczenie powstania warszawskiego, komunistycznych więzień i Grudnia ’70. W „Gościu Gdańskim” pisałem (nr 18. z 8 maja br.) o korespondencji prymasa Polski z ks. Hilarym Jastakiem po wydarzeniach czarnego czwartku. Kardynał Stefan Wyszyński objawił się wówczas nie tylko jako współczujący ojciec, ale i mąż stanu. Niepokoił się m.in. o to, czy Szczecin nie zostanie anektowany przez NRD.

Prymas Tysiąclecia widział w „Solidarności” nie tylko związki zawodowe (tu należy wspomnieć również popierany przez niego związek rolników) ubiegające się o prawa pracownicze, ale także olbrzymi ruch społeczno-moralny. Taki, który daje szansę, pewnie nie tylko naszemu narodowi, na odbudowę wspólnoty, wzajemnych relacji, a także odpowiedzialności za pracę, a co za tym idzie – na odbudowę wewnętrznej przemiany każdego człowieka. „Solidarność” była dla prymasa trzecią drogą pomiędzy socjalizmem a kapitalizmem. Napisał: „Kolektywizm i pozbawiona wszelkich hamulców moralnych gospodarka wolnorynkowa, tak samo likwiduje ludzką godność i podmiotowość. Kapitalizm grozi egoizmem, a kolektywizm zanikiem indywidualizmu”. Po trzydziestu latach od śmierci Stefana Wyszyńskiego odkrywamy te słowa na nowo. Pewnie najbardziej ci, którzy są zwalniani z pracy, nie wytrzymują jej szaleńczego tempa, są narażeni na lekceważenie prawa pracy. Wykorzystywani muszą siedzieć cicho, bo mają na utrzymaniu rodziny. Pewnie inaczej na tamte słowa prymasa spojrzeliby dzisiejsi stoczniowcy. Niestety, już ich nie ma. Stocznie praktycznie nie istnieją.

Historie pomorskie

Niezwykle wzruszające świadectwo prawdzie o postaci prymasa Wyszyńskiego dał oksfordzki historyk, Hindus z urodzenia, Peter Raina. W piętnastu punktach przypomniał m.in. o roli, jaką w życiu kardynała epoki stalinizmu odegrał jego dom rodzinny. Mówił o jego wrażliwości na godność osoby ludzkiej, zwłaszcza kobiety. Nawet jako starszy człowiek prymas zawsze wstawał, gdy do jego gabinetu wchodziła kobieta. O tym, żeby nie być biernym, gdy „losy narodu stoją na rozdrożu”, żeby się uczyć (kardynał znał np. doktrynę komunistyczną lepiej niż niejeden aparatczyk partyjny), że czasem o wiele ważniejsze dla ojczyzny jest dla niej żyć i pracować, niż umierać…

Był wrzesień 1939 r. Ksiądz Stefan Wyszyński uciekał wtedy z włocławskimi klerykami na wschód do Lublina, licząc, że diakoni będą tam mogli przyjąć święcenia kapłańskie. Po ataku Sowietów na Polskę 17 września wędrował znów na zachód. Któregoś dnia zmęczony usiadł w rowie, wyspowiadał polskiego żołnierza i jego uwagę zwrócił człowiek, który nie zważając na ostrzał, siał. – Po skończonej spowiedzi podszedł do siewcy, pytając: „Co pan robi?!”. Rolnik odpowiedział: „Proszę księdza, jeśli to zboże zostanie w spichrzu, to spłonie i nikt nie będzie miał z niego pożytku. A jak je wsieję w ziemię, to z tej mąki zawsze ktoś chleb będzie miał” – wspomina Iwona Czarcińska. Wydarzenie zapadło głęboko w umysł młodego księdza. Później i on sam będzie siał słowa nadziei w czasie beznadziei. Także u nas, na Pomorzu, gdzie jako prymas Polski przyjeżdżał aż jedenaście razy. Po raz pierwszy przed aresztowaniem w 1952 r., a po raz ostatni w 1978 r.

Ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz zdał relację z pobytu w więzieniu na prośbę ówczesnego ordynariusza gdańskiego ks. bp. Edmunda Nowickiego. – Dla mnie było to swoiste wynagrodzenie za to, że mnie tam trochę skopali w warunkach więziennych… Potraktował mnie po ojcowsku – wspomina jak zawsze uśmiechnięty. Władze komunistyczne traktowały każdą wizytę ze szczególną uwagą. Mobilizowały liczne szeregi kapusiów i prowadziły dokładną inwigilację. – Wizyty prymasa zawsze wiązały się z ważnymi wydarzeniami Kościoła gdańskiego – podkreśla ks. infułat, autor monografii „Miasto najwierniejsze. Prymas Tysiąclecia do mieszkańców Gdańska”.

Po raz pierwszy kard. Wyszyński przebywał w mieście nad Motławą od 8 do 10 czerwca 1952 r. Udzielił wówczas pierwszych po wojnie święceń kapłańskich czterem gdańskim diakonom, a także sakramentu bierzmowania w bazylice św. Mikołaja w Gdańsku, we Wrzeszczu, Oliwie, Sopocie i Nowym Stawie. To niełatwe do przełknięcia dla komunistów wydarzenie relacjonował dla centrali sam pierwszy sekretarz KW PZPR w Gdańsku, towarzysz Jan Trusz: „O godz. 11 prymas miał zasadnicze kazanie na temat trójcy świętej, w którym m. innymi powiedział, że sprawa pokoju może być zachowana wokół świętej trójcy, że potrzebna jest miłość między narodami, mówił o równości wobec boga biednych i bogatych, królów, urzędników i prezydentów, mówiąc przy tym, że bóg dał bogactwa zamożnych po to, ażeby je dzielili między ludźmi. W sumie przemówienie to było dwulicowo-wredne, jezuickie, jednak bez jawnie wrogich podkreśleń. Na koniec kazał się modlić za boga, ojczyznę i nowo wyświęconych księży” (zachowano pisownię oryginalną). Pomijając polszczyznę tow. Trusza, warto podkreślić, że oszukał swoich warszawskich towarzyszy z KC PZPR, informując, że kard. Stefan Wyszyński „bieżmował” (sic!) w katedrze około 200 dzieci i setkę młodzieży dorosłej. – Z księgi metrykalnej jasno wynika, że bierzmowanych było 860 osób – śmieje się były więzień PRL-u.

Kłamstw jest więcej. Po raz drugi prymas Polski poświęcił w dniach 4–5 stycznia 1958 r. nowo powstałe gdańskie seminarium. Trzeci przyjazd spowodowany był konsekracją biskupa Lecha Kaczmarka (18–19 maja) w 1959 r. w kościele Mariackim. Powiedział wówczas m.in.: „(…) Jesteśmy przekonani, że nasza służba narodowi nie jest złą służbą. Mamy przekonanie osobiste, a z waszych oczu czerpiemy potwierdzenie”. Czwarta wizyta miała miejsce 23 października 1960 r. i związana była z zakończeniem peregrynacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Cztery lata później (11–13 kwietnia) prymas Polski ustanowił ordynariuszem gdańskim bp. Edmunda Nowickiego. W tym czasie przemawiał siedem razy. Do mieszkańców Pruszcza Gdańskiego, do dzieci z balkonu kurii biskupiej w Oliwie, do młodzieży akademickiej we Wrzeszczu, w Sopocie, w kościele Mariackim podczas Mszy św. dziękczynnej i wreszcie do sióstr zakonnych oraz gdańskiego duchowieństwa w auli seminaryjnej. W kościele Mariackim wypowiedział znamienne i wzruszające słowa: „Wymowne jest to spotkanie w świątyni Mariackiej. Przypomina ono spotkanie z Góry Kalwaryjskiej. Był czas w dziejach tego miasta i tej świątyni, gdy Chrystus w swoim Kościele jak gdyby skonał, skłaniając swoją głowę w uściskach śmierci. Ale jak pod krzyżem Chrystusa na Kalwarii stała wytrwale i czuwała jego Matka, tak i nad tym miastem czuwały zawsze wyniosłe mury świątyni, której nikt nie śmiał odmówić nazwy: Kościół Mariacki (…)”.

W czasie obchodów milenijnych w Gdańsku doszło do prowokacji. Na trasie przejazdu prymasa umieszczono propagandowe plansze nawiązujące do zbrodni hitlerowskich popełnionych na narodzie polskim. – Było to wyraźne odniesienie do prymasowskich słów o przebaczeniu – wyjaśnia ks. S. Bogdanowicz. Władze zorganizowały festyny i wiece, oczywiście obowiązkowe, i występy zespołów big-beatowych w Sopocie. Na próżno. Na trasie przejazdu stały tłumy. Ludzie wielokrotnie podnosili samochód i nieśli go na rękach. Doszło też do podpalenia i zniszczenia plansz przez młodzież. Potem był pogrzeb bp. Edmunda Nowickiego w 1971 r. Rok później, 12 czerwca, konsekracja bp. Kazimierza Kluza i 600. rocznica śmierci św. Brygidy w 1973 r. Przedostatni raz prymas Polski przybył do nas w 1975 r. z okazji 50-lecia diecezji gdańskiej. Wreszcie 16–17 kwietnia 1978 r. Wspominając po latach wizyty sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego, trzeba powiedzieć jeszcze o jednej sprawie. On uczył przebaczenia. – Nigdy nie pozwalał publicznie źle mówić nawet o tych, którzy go krzywdzili, jak w przypadku Gomułki… Byłam ostatnio na filmie „Czarny czwartek” i muszę powiedzieć, że mam duży problem wobec tych… – podkreśla Czarcińska.

W życiu prymasa wypełniły się słowa jego wielkiego poprzednika, kard. Augusta Hlonda. – Był jemu posłuszny i wypełnił jego wolę. Nigdy nie zapomniał, że ma wykonać ostatnią wolę prymasa Hlonda, który powiedział: „Zwycięstwo gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny” – podkreślił Raina. Zwycięstwo przyszło. Nie tylko w sobotę porozumień sierpniowych i niekoniecznie tak, jak byśmy chcieli. W pewnych wymiarach wydaje się ono jeszcze ciągle przed nami.