Rajd między kapliczkami

Ks. Piotr Sroga; GN 30/2011 Olsztyn

publikacja 08.08.2011 12:24

Kiedy odwiedza poszczególne wioski, niektórzy ludzie podejrzewają go, że chce okraść zabytkowe obiekty, ale po czasie zaczynają mu opowiadać historie, których nie można znaleźć w żadnej książce.

Rajd między kapliczkami Z archiwum Stanisława Stefanowicza/ GN Wszystkie wyprawy po Warmii planuje pan Stanisław. Rodzina i znajomi ufają, że szczęśliwie wrócą do domu.

Latem Warmia i Mazury przeżywają najazd turystów ze wszystkich stron Polski. Niektórzy przybywają jedynie na kilka dni lub tygodni, inni związali się z warmińską ziemią mocniej i pojawiają się częściej, nawet w każdy weekend. Stanisław Stefanowicz, architekt z Warszawy, rozpoczął swoją warmińsko-mazurską przygodę przed laty, gdy przyjeżdżał na wakacje do swojej babci. Tak się tu zadomowił, że wybudował nad jeziorem mały domek, do którego z rodziną przyjeżdża tak często, jak to możliwe. Ciekawa jest historia jego rodziny, ale także to, co robi, gdy zjawia się na Warmii.

Cios za medalik

– Nasze dzieje są dość skomplikowane. Rodzina ze strony ojca pochodzi z Wileńszczyzny, natomiast ze strony mamy – z okolic Ostrołęki. Mój dziadek studiował w Sankt Petersburgu, potem kupił aptekę w Myszyńcu. Jesteśmy generalnie rodziną w białych fartuchach. Ojciec, ciocia, brat, bratowa i moja córka to farmaceuci. Dodatkowo drugi brat jest ordynatorem w jednym z olsztyńskich szpitali – mówi pan Stanisław. Znaczącym wątkiem rodzinnej historii jest postać ojca, Kazimierza Stefanowicza. – Z Myszyńca musieliśmy się wyprowadzić na Podlasie, gdyż tata był inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa ze względu na swoją działalność w Armii Krajowej – opowiada warszawski architekt. Okazuje się, że w Myszyńcu nie zapomniano o Kazimierzu, gdyż szkoła podstawowa nosi jego imię. W latach 90. XX w. poświęcono sztandar i wmurowano pamiątkową tablicę.

Jego historia jest nietuzinkowa. Brał udział w wojnie obronnej w roku 1939. Potem aresztowany w 1940 r. został zesłany do obozów w Mauthausen i Gusen. Zachowały się pamiętniki ojca, które Stanisław opracował i wydał drukiem. Wśród wielu poruszających fragmentów znajduje się opis aresztowania: „– Co trzymasz w ręku? – w lewej dłoni ściskałem medalik, który otrzymałem od matki, i z którym nie chciałem się rozstawać. Dłoni nie otworzyłem. W tym momencie dostałem potężny cios w szczękę tak, że aż mi głowa odskoczyła. (...) W pierwszym momencie chciałem mu po prostu »odfasować« na pewno nie gorszy cios. W porę jednak zdołałem się opanować zdając sobie sprawę, że nie mam tutaj nic do powiedzenia, a jedno podniesienie ręki na hitlerowca w tych warunkach – to wyrok śmierci. Połknąłem gorzką pigułkę, zacisnąłem zęby i pomyślałem: – To jeszcze nie koniec. Gdybym cię, potomku krzyżacki, dostał w swoje ręce na równych prawach, zobaczyłbyś, jak Polak potrafi się bić!”.

I okazało się później, że potrafi. Zwolniony z obozu po pewnym czasie dowodził już odziałem Armii Krajowej pod pseudonimem „As”. – Ojciec po zakończeniu działań wojennych został wybrany na starostę w Myszyńcu, jednak tylko na dwa dni, gdyż Sowieci go aresztowali i zesłali na Syberię, skąd po roku wrócił – wspomina pan Stanisław.

W drodze do babci

W rodzinie Stefanowiczów kultywowane było zawsze aktywne spędzanie czasu wolnego. Tak jest do dziś. Wędkowanie, wycieczki rowerowe i sporty wodne weszły na stałe do rodzinnej tradycji. Po przeprowadzce na Podlasie pan Stanisław dzięki wspaniałym nauczycielom złapał bakcyla wędrówek. – Wyjeżdżaliśmy w góry na kilka tygodni. Pamiętam mojego polonistę, który w czasie górskich wojaży zatrzymywał się przy kapliczkach, gdzie prowadziliśmy ciekawe dyskusje – wspomina. Warmińskie wędrówki rozpoczęły się już w dzieciństwie, gdy w drodze do Myszyńca, do babci, rodzina spędzała także trochę czasu na Warmii i Mazurach. Potem brat Marek skończył studia medyczne i osiedlił się w Olsztynie, więc było do kogo przyjeżdżać. Od 20 lat pan Stanisław posiada działkę nad jeziorem. Na początku ustawił barakowóz, który służył przez wiele lat jako wakacyjny dom. Potem wybudował domek. – Moje zainteresowanie architekturą zrodziło się już w dzieciństwie, kiedy to lubiłem budować domki z klocków – uśmiecha się. Skończył studia i podjął pracę zespole projektującym osiedle Ursynów w Warszawie. Jednym z zawodowych wyzwań był projekt kościoła św. Tomasza, którego realizacja trwa do dziś.

Żeby wrócić szczęśliwie...

Warmińskie wycieczki rowerowe stały się stałym elementem wypoczynku. Wraz z żoną i przyjaciółmi, a czasem samotnie, przemierzał okoliczne drogi i dróżki. – Zawsze miałem przy sobie aparat fotograficzny i odruchowo robiłem zdjęcia kapliczek i krzyży. Po pewnym czasie zorientowałem się, że mam setki zdjęć, które warto uporządkować i opublikować – mówi S. Stefanowicz. W czasie każdego urlopu ustalał nowe trasy po okolicznych lasach. Korzystał ze starych map, aby odszukać miejsca, w których mogą być kapliczki lub przydrożne krzyże. Znajomi zawsze zdawali się na jego zdolności planisty i stawiali tylko jeden warunek – żeby wrócić szczęśliwie do domu. Tak też się działo. – Próbowałem stworzyć jakąś systematykę tutejszych kapliczek. Nic takiego nie istnieje i literatura na ten temat jest dość uboga. Kilka lat temu powstał internetowy portal „Dom Warmiński”. Skontaktowałem się z ludźmi prowadzącymi go i moje bogate materiały zostały bardzo ciepło przyjęte – wspomina. Tam też umieścił elektroniczną wersję opracowania kilkuset obiektów.

Obszar jego zainteresowania ogranicza się do pewnego wycinka Warmii i Mazur – od Olsztyna w dół. Badane pole tworzy trójkąt, którego wierzchołkami są Olsztynek, Gietrzwałd i Purda. Do tej pory zrobił kilka tysięcy zdjęć, które opublikował także drukiem. Opracowania mają charakter przewodników turystycznych i na ich podstawie można planować wycieczki piesze lub rowerowe. Ostatnio interesuje się także urządzeniami hydrotechnicznymi na terenie Warmii – chodzi szczególnie o mosty i wiadukty, które według Stefanowicza są wyjątkowe.

Biały jeździec

Zbieranie materiałów łączy się nie tylko z czytaniem książek, ale także z kontaktem z mieszkańcami poszczególnych miejscowości. Wiele cennych informacji Stanisław Stefanowicz uzyskał z opowiadań poznanych w czasie wypraw osób. – Kiedy podróżuje się rowerem, ludzie najczęściej reagują pozytywnie. Spocony, trochę wybrudzony wzbudzam raczej dobre reakcje. Czasem oczywiście zdarzają się zachowania psa ogrodnika. W Stękinach na przykład, gdy robiłem zdjęcia kapliczki, wyszedł jakiś pan, który zakazał fotografowania, gdyż obiekt znajdował się na jego posesji. Jednak miałem do tego prawo, bowiem zdjęcia robiłem z ulicy – mówi pan Stanisław. Większość ludzi pomaga jednak i dzieli się posiadaną wiedzą. Często łączy się ona z ludowymi podaniami, jak opowieść o jeźdźcu na białym koniu, który pojawia się przy jednej z leśnych kapliczek koło nadleśnictwa Nowe Ramuki. Zdarza się także, że kontakty rozpoczynają się od podejrzenia o chęć ograbienia zabytkowych obiektów. Tak było w Przykopie. – Gdy przyjechałem do jednej z kapliczek po raz drugi samochodem, mieszkająca tam pani zainteresowała się moją obecnością, podejrzewając mnie o chęć kradzieży. Okazało się bowiem, że takie przypadki zdarzają się w okolicy – wspomina warszawski turysta. Kiedy wręczył jej wizytówkę i wyjaśnił cel wizyty, zaczęła opowiadać o systemie dzwonienia sygnaturką umieszczoną w kapliczce. Okazuje się bowiem, że dawniej na każdą okazję stosowano inny sygnał. Dziś ten sposób informowania mieszkańców danej wioski powoli zanika. Spotyka się jedynie w niektórych miejscowościach dzwonienie w przypadku śmierci. Stanisław dowiedział się również, że funkcję dzwonienia sprawowały przeważnie kobiety.

Na wielu kapliczkach widoczna jest bruzda wyżłobiona w cegle przez sznurek od dzwonka, będąca świadectwem dawnego systemu komunikowania ważnych wydarzeń na Warmii i Mazurach. Niestety podczas swoich rowerowych objazdów Stefanowicz zauważył, że wiele pierwotnych elementów wyposażenia warmińskich kapliczek zniknęło. Jedną z przypuszczalnych przyczyn jest kradzież na zamówienie kolekcjonerów tego typu zabytków. – Podczas jednego ze spotkań z kard. Glempem zapytałem: „Co zrobić, kiedy u antykwariusza zobaczę przepiękną rzeźbę, która jest prawdopodobnie skradziona? Czy mogę ją kupić?”. Kardynał odpowiedział: „Proszę pana, jeśli kupuje pan, aby ją ocalić – to nie ma problemu”. Pan Stanisław także w tym roku po powrocie do Warszawy dokona aktualizacji swojej bazy danych. Może warto, żeby zainteresowały się tym osoby odpowiedzialne za ochronę i promocję naszej lokalnej kultury.