Zdrajca czy bohater?

Barbara Gruszka-Zych GN 32/2011

Cykl wakacyjny: Bliskie Kresy |

publikacja 11.08.2011 00:15

Na Wielkim Rynku w Kiejdanach stoi pomnik upamiętniający opisaną w „Potopie” Sienkiewicza umowę między Radziwiłłami a królem szwedzkim Karolem X Gustawem. Rzucające się w oczy złączone w uścisku dłonie to dla Polaków symbol zdrady, a dla Litwinów – ocalenia.

Zdrajca czy bohater? Jakub Szymczuk Pomnik upamiętniający umowę między Radziwiłłami a Karolem X Gustawem

Interpretacja pomnika dzieli dwie mieszkające tu od setek lat nacje – Polaków i Litwinów. Dla Litwinów (dziś to 99 proc. tego liczącego 30 tys. miasteczka) umowa, którą 20 października 1655 r. zawarli hetman wielki litewski Janusz Radziwiłł i jego kuzyn, koniuszy wielki litewski Bogusław Radziwiłł, z przedstawicielem króla szwedzkiego, była rozważnym aktem ratunku dla Żmudzi i w ogóle dla Litwy. Co prawda na jej mocy Litwa została poddana Szwecji, ale ten wybór wydawał się Litwinom rozsądniejszy niż pozwolenie na zajęcie tych ziem przez nadciągające hordy rosyjskie. Dla Polaków to ewidentny znak zdrady polskich książąt. „Zdrada” pojawia się w każdej rozmowie prowadzonej tu z Polakami i Litwinami. Jakby po prawie 400 latach dalej trzeba było pokutować za czyny władców tej ziemi, które do dziś rzucają cień na mieszkających w tych stronach, nie pozwalając im bez emocji mówić o wspólnej przecież historii.

Od miłości do niemiłości

– Dla mnie Radziwiłł to zdrajca, ale ja mam wychowanie z polskiego domu – tłumaczy urodzona w Wilnie Irena Duchowska, założycielka Stowarzyszenia Polaków w Kiejdanach, od 32 lat fizyk na Akademii Kiejdańskiej, oprócz tego poetka. Jej syn Kazimierz, rocznik 1981, jest chyba jedynym Polakiem na Litwie, który w dowodzie ma wpisane swoje imię po polsku, co prawda nie z „rz”, ale z „ż”, jednak nie po litewsku Kazimiarzas. Dzięki staraniom swojej mamy.

– Siedzimy u pomnika zdrajcy narodu polskiego, wielkiego separatysty, Janusza Radziwiłła, ale dla Litwinów to bohater – mówi z przekąsem Rimantas Žirgulis, dyrektor Krajowego Muzeum Krajoznawczego w Kiejdanach. I przeprasza, że jego polszczyzna nie jest najlepsza, ale to nie wynik kultywowanych tu animozji narodowościowych. – Ja to zawsze opowiadam z humorem – śmieje się. – Bo u nas są dwie perspektywy, tak jak w małżeństwie. Najpierw mężczyzna i kobieta żyją razem, a kiedy się rozstają, to każde patrzy na związek z innej strony. Bo wspólność Polski i Litwy była bardzo duża, a potem się rozpadła. Kiedy Rosja doszła do Wilna i Kowna, Radziwiłłowie myśleli, co by zrobić, żeby te ziemie nie zostały zniszczone. No i podpisali unię litewsko-szwedzką – opowiada. – Stosunki polsko-litewskie to historia od miłości do niemiłości. Ale jak dziś tu przyjeżdżają Polacy, mówię im, że gdyby się to wszystko w Kiejdanach nie wydarzyło, to i Kiejdany nie byłyby ciekawe. Prawda? Trzeba oglądać naszą historię i edukować się nawzajem. Litwini nie chcą, żeby nazwiska polskie w łacińskich znakach pisane były, a to nonsens. Powinno być, jak dana osoba chce. Litwini się zachwycają: „Jaki ten nasz język kochany, jaka ta nasza kultura droga”. A to, że tysiące

Litwinów ucieka do pracy w Londynie, nikogo nie boli? My mamy kompleks wielkiego brata. Zawsze obok była albo wielka Rosja, albo Polska. A poza tym Polacy uważają, że Litwa to nacja wiejska, bo błękitna krew płynęła tylko u was. I mówią: „nasze kresy”, jakby to dalej były obrzeża ich państwa. Litwini ciągle się boją, że przyjdą Polacy i będą krzyczeć „Wilno nasze”. Tak to z naszymi stosunkami jest.

Dostępne jest 28% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.