Kurki, borowiki i... niemki

Ks. Radosław Dąbrowski; GN 33/2011 Płock

publikacja 06.09.2011 11:38

Hej ho, hej ho! Na grzyby by się szło. Naprędce ułożona przyśpiewka jest tu wcale nie od rzeczy, bo sezon w pełni, lasów w bród i pogoda jak marzenie – dla wzrostu grzybów oczywiście. Nic tylko ruszać w wąskie dukty. Gostynińsko-włocławski kompleks leśny nie ma chyba końca – co rusz napotkać można wędrowca bacznie penetrującego wzrokiem ściółkę i nisko wiszące konary. Las lubi ukrywać swe skarby.

Kurki, borowiki i... niemki Witold Kociński/ GN Gostynińsko-włocławski kompleks leśny nie ma chyba końca – co rusz napotkać można wędrowca bacznie penetrującego wzrokiem ściółkę i nisko wiszące konary. Las lubi ukrywać swe skarby.

Gumowe buty, flanelowa koszula i lekkie plastikowe wiaderko. W wiaderku mały ostry nożyk. Roman Karpiński z Płocka to profesjonalista w zbieraniu grzybów, więc jego przygotowanie nie powinno dziwić. Zastanawia jedynie długi cienki kij w jego ręce. – To na pajęczyny – wyjaśnia, widząc mój pytający wzrok. – Wprost niesłychane, ile w tym roku pająków. Całe tabuny sieci.

Rozmowa szybko staje się monologiem o gatunkach i obfitości grzybów, z czego dowiaduję się, że ze względu na zimne noce grzybów chwilowo mniej. Ale nie ma powodu do paniki. Sierpień i wrzesień to przecież leśne żniwa. Wierzę rozmówcy, bo – widać – zna się na rzeczy i jak mówi – grzyby zbiera od najmłodszych lat. Będzie już gdzieś z 60 sezonów. Dobrym zwyczajem nie podążam śladami innego eksploratora runa i ruszam w przeciwną stronę.

Pająki. Sieci. Niektóre rozwieszone tak, że sympatyczni myśliwi zaczajeni na owady pośrodku sidła są na wysokości twarzy. Ale grzybów tu sporo. Niemek nie ma. (Takie grzyby faktycznie istnieją. Mają nawet swoją łacińską nazwę, ale za długa, by pamiętać. Dlaczego niemki? Nie wiadomo. Ot, zwykły grzyb, tyle że mało urodziwy). Sympatyczna para stoi przy samochodzie na drodze, na którą ledwo co się wytoczyłem. W ich ręku niewielkie kijki. No tak. Widać, tylko ja usiłuję tu zgrywać mistrza surwiwalu.

Na tablicach rejestracyjnych EL. Łódź? Pobłądzili? – Odpoczywamy nad Jeziorem Białym. – Jolanta i Zbigniew Mierzejewscy chętnie dzielą się wakacyjnymi przeżyciami. – To naprawdę niezwykłe miejsce. Codziennie znajdujemy czas na spacer po lesie i aż prosi się, żeby te napotkane grzybki zebrać. Co się z nimi dzieje? Kończą na patelni z jajkami. Te zebrane dziś w przezroczystych reklamówkach nadawałyby się do barszczu, ale możliwości urlopowej kuchni niestety są ograniczone. Przyznają, że w Łódzkiem lasów nie brakuje, ale te tutaj jakieś takie piękniejsze.

Poszukiwany, Poszukiwana

Mieszkańcy Lipianek prześcigają się w opowiadaniu historii o zbłąkanych leśnych turystach. Ich miejscowość leży w samym centrum lasu i często się zdarza, że z gęstwiny drzew wychodzi ktoś i woła bezradnie: „Pomóżcie! Gdzie ja jestem?”.

– Kiedyś – opowiada Mirosław Michalski – nie było takich możliwości komunikacji jak teraz. Znam przypadek, że zbłąkany turysta dotarł do któregoś z domostw późnym wieczorem. Nie było sposobu, by mógł wrócić do Płocka, to przenocował w kuchni. Przy okazji „oprawił” zebrane grzyby – śmieje się. Bywało, że takich osób było kilka dziennie. Teraz już mniej, bo każdy zazwyczaj ma telefon komórkowy – dodaje.

Telefon pomógł córce Anny, która zgubiła się w lesie. Siedzę z jej matką przy drodze krajowej nr 62 i słucham historii, którymi Anna sypie jak z rękawa. Tuż przy nas kilka koszyczków grzybów. Podgrzybki i kurki. Ani jednej niemki. Wystawione przy drodze na sprzedaż. – Zbieramy je razem z córką, która ma teraz wakacje – mówi. – Ona ma na swoje wydatki, a ja reperuję domowy budżet. Do koszyka trafiają tylko te grzyby, które absolutnie znamy i co do których gatunku mamy pewność.

Grzyby w koszyczkach jak malowane. Nic nie można im zarzucić. Na współrzędne takiej grzybodajnej miejscówki nie mam co liczyć – wiadomo, każdy ma swoją, wyjątkowo żyzną, której sekretnie strzeże. Ale tu spotyka mnie zaskoczenie.

– Zbieramy w różnych miejscach, bo co roku zmieniają się obszary występowania grzybów. Gdzie w tym roku była niezwykła obfitość, za rok może nie być ani jednego kapelusza. Wciąż trzeba poszukiwać nowych terenów grzybnych. Takie poszukiwanie doprowadziło do zabłądzenia córki Anny. Uratował ją telefon. – Na szczęście nie wpadła w panikę, tylko poszukała miejsca, gdzie był zasięg, i zadzwoniła do domu. Mąż, który doskonale te lasy zna, pomógł wybrnąć z tarapatów. – Po prostu kazał jej zorientować się, skąd świeci słońce, blisko jakiej znajduje się drogi, jaki numer ma słupek leśny przy drodze. No i udało się – urywa, bo przy wyeksponowanych grzybach zatrzymał się kolejny samochód.

Obiecuję jeszcze, że nie ujawnię nazwiska Anny. Taki handel grzybami nie jest mile widziany przez sanepid.

Solidarność ludzi lasu

Czas wracać do domu. Owocem leśnej wyprawy jest gimnastyka pleców, trochę grzybów i znakomicie przewentylowane płuca. Pytań typu: marynować, suszyć, czy gotować raczej nie ma, bo istnieją strony internetowe, fora i zrzeszenia ludzi, którzy ukochali las i jego dary. Chętnie dzielą się radą, fotografią jadalnych i trujących grzybów, przepisami przyrządzenia, a nawet bieżącą informacją, gdzie i jakie grzyby w ostatnim czasie się pojawiły. Duma rozpiera serce – oto jestem jednym z tysięcy odpowiedzialnych użytkowników lasu. Wystarczy nie niszczyć ściółki, napotkanych nieznanych grzybów i nie śmiecić. O paleniu nawet nie myśleć. Las traktować jako gościnną dzierżawę, a nie jak własny folwark.

No i zbierać grzyby osobiście, znane na 200 procent, bo stawką może być życie. Co dostaje się w zamian? Każdy, kto spróbował bigosu z suszonymi grzybami, pochłaniał całe talerze grzybowej czy wyciągnął ze spiżarni słoik marynowanych leśnych skarbów, raczej takiego pytania nie zada.